Depilator Philips Satinelle – czy warto?

0

Pandemia przerwała mój sprytny plan na przeprowadzenie depilacji laserowej – plany musiałam odłożyć na później. Przeprosiłam się, więc z depilatorem i ruszyłam do akcji. Niestety, okazało się, że stary sprzęt nie daje rady. Wtedy zainwestowałam w Philips Satinelle i był to strzał w 10!

Wosk, depilator czy maszynka – czyli po co mi ten depilator?

Depilacja domowa zazwyczaj ogranicza się do 3 metod – zwykłej maszynki, wosku lub depilatora. To proste sposoby na pozbycie się zbędnego owłosienia, które można bez problemu wykorzystać w domowym zaciszu. Najczęściej sięgamy po maszynkę, bo dzięki niej możemy mieć gładkie nogi w maksymalnie kilka minut. Problem jest tylko taki, że efekt też jest chwilowy. To taka niekończąca się opowieść! U mnie dodatkowo pojawia się problem wrastających włosów, co nie tylko nieestetyczne wygląda, ale i powoduje mikro stany zapalne.

Sposobem, który wykorzystywałam przez dłuższy czas był gorący wosk. Kupiłam nawet specjalną maszynkę do podgrzewania i zestaw pasków, którymi skutecznie ściąga się wosk. Efekt utrzymywał się zdecydowanie dłużej niż w przypadku maszynki, ale denerwowała mnie długa procedura. Nie jest tak łatwo wydepilować woskiem łydki i uda tak, by efekt był perfekcyjny.

Depilator czy golarka, depilator czy wosk?

Na swoim koncie mam depilację prawie wszystkimi metodami i przyznam, że nic mnie w pełni nie satysfakcjonuje. Jedyną w miarę trwałą metodą jest depilacja laserowa, która niestety:

  • jest kosztowna,
  • wymaga wizyty w gabinecie specjalisty,
  • potrzebuje regularności.

Efekt jest świetny, ale wymaga już nieco więcej zaangażowania i pieniędzy.

Skoro miałam już dosyć golarki i wosku, postanowiłam przeprosić się z depilatorem. No dobra, trzeba się trochę namachać, ale włoski nie wrastają, nie ma ryzyka oparzenia gorącym woskiem, a efekt utrzymuje się całkiem długo.

W temacie depilatorów praktykę mam długą – pierwszy kupiłam w klasie maturalnej! Wzięłam najprostszą Rowentę, bo tylko na to wystarczyło mi wtedy oszczędności. Była cholernie głośna, ale skuteczna. No i niezawodna, bo korzystałam z niej przez wiele lat. Gdy postanowiłam zmienić sprzęt, zainwestowałam w jakiś hiper nowoczesny depilator Brauna i… niestety zawiodłam się. Ale chyba nie tylko ja, bo model szybko zniknął ze sprzedaży.

Moja opinia o depilatorze Philips Satinelle

Skoro postanowiłam wrócić do korzeni, a mój stary depilator nadawał się tylko do wyrzucenia, zaczęłam rozglądać się za nowym sprzętem. nauczona doświadczeniem postanowiłam zainwestować w dobry, prosty depilator, bez miliarda dodatkowych opcji. Budżet ustaliłam na maksymalnie 300 zł, żeby mnie nie kusiło. Wybrałam się do punktu stacjonarnego, ale niestety większość modeli była wyłącznie na zamówienie (uroki małego miasta).

Wróciłam do domu i zaczęłam przeczesywać internet, a niezła promocja popchnęła mnie w stronę Philipsa BRE640/00. No dobra, przekroczyłam ustalony budżet, ale tylko o 37, 99 zł. Jak przystało na łowcę promocji, wyrwałam droższy sprzęt w niezłej cenie! Ja zawsze szukam najlepszej ceny, więc często korzystam po prostu z Ceneo, żeby porównać oferty.

Link afiliacyjny do depilatora >>

Depilator z rączką

Ale do brzegu, bo o opinię tu przecież chodzi. Depilator philips BRE640/00 to proste i mocne urządzenie z kilkoma nakładkami. To, co od razu zdobyło moje serce, to świetny uchwyt. Wcześniej używałam depilatorów w kształcie jajeczka, dlatego ta rączka zrobiła na mnie takie wrażenie. Depilator leży pewnie w dłoni, bez problemu można pozbyć się włosków z każdego zakamarka.

depilator Philips Satinelle

Moim zdaniem największą zaletą depilatora jest łatwość golenia. Serio, jeszcze nigdy nie szło mi to tak szybko i sprawnie.

Depilacja na sucho i na mokro

Ogromnym plusem jest również to, że można pracować nim na sucho i mokro. Mój wcześniejszy depilator też nie bał się wody, ale o wiele gorzej działał, dlatego tym razem do tej opcji podeszłam z rezerwą. Okazało się, że zupełnie nie słusznie! Tym razem jestem bardzo zadowolona z działania na mokro. Pozwala to także na dokładne wymycie nakładek pod bieżącą wodą.

Fajne jest też to, że w główkę wbudowana jest lampeczka, która bardzo fajnie oświetla depilowane pole.

Philips Satinelle a ból

Z góry napiszę, że nie granicę bólu mam dosyć daleko przesuniętą i właściwie nigdy nie miałam problemu z bólem podczas depilacji. Newralgicznym miejscem były oczywiście uda, ale łydki nigdy nie były dla mnie problemem. Philips Satinelle ma specjalną nakładkę z wypustkami do masażu, ale przyznam, że nie jej nie używam. Usuwanie włosków z normalną końcówką jest dla mnie prawie bezbolesne, problemem nie są też uda.

Osoby wrażliwe pewnie coś poczują, ale zdecydowanie widać różnicę między moimi poprzednimi depilatorami, więc ból nie powinien być problemem.

Depilator z funkcją golarki i wymiennymi końcówkami

Do depilatora dołączone są różne końcówki – mniej lub bardziej potrzebne.

wymienne końcówki Philips Satinelle

Wszystko zależy oczywiście od naszych potrzeb i oczekiwań. Ja korzystam z dwóch: podstawowej do depilacji i golarki. Bałam się trochę tego golenia i użycia końcówki z innej lokalizacji niż nogi. Z perspektywy powiem, że strach ma wielkie oczy. Radzi sobie ona bardzo dobrze, nawet w tych trudniej dostępnych miejscach. Najlepiej najpierw użyć trymera, a potem ogolić już właściwą częścią końcówki. Dzięki temu unikniesz ciągnięcia i cała akcja pójdzie sprawniej.

Ogólne wrażenia

Przyznam, że Philips Satinelle zdecydowanie przerósł moje oczekiwania. Depilacja jest prawie bezbolesna, sprzęt pewnie leży w dłoni, a bateria pozwala na długą pracę. Używam go często i na bieżąco usuwam włoski, bo chwyta nawet te dosyć krótkie. Mam wrażenie, że dzięki regularnej depilacji mam o wiele mniej włosów na nogach.

depilator Philips Satinelle opinia

Nie jestem fanem depilatora pod pachą lub na wąsiku, więc nie używam tych opcji. Zwykły depilator i golarka zdecydowanie spełniają swoje zadanie i działają bardzo sprawnie. To mój 3 depilator i z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że jednocześnie najlepszy.

Czy wybrałabym ten model raz jeszcze? Bez zastanowienia – tak. To zwykły, prosty i dobry depilator. Jeśli ktoś oczekuje dodatkowych funkcji, takich jak końcówka do mycia twarzy, pewnie wybierze coś innego. Dla mnie najważniejsze były gładkie nogi i możliwość golenia bardziej delikatnych stref.

.

Wymaz w punkcie mobilnym – jak się do niego przygotować?

0

Pandemia koronawirusa trwa w najlepsze. Co jednak w przypadku, gdy mamy poddać się wymazowi w punkcie mobilnym? Wcale nie jest tak, że z marszu możesz udać się do drive thru i poddać się testowi. Kto zatem może wykonać taki wymaz, jak się przygotować i gdzie znajdują się punkty mobilne?

Wymaz w punkcie mobilnym

Oglądając wieczorne informacje, zaciekawił mnie pewien materiał. Okazuje się, że większość ludzi, którzy udają się do punktów mobilnych na wymaz nie wiedzą, jak trzeba się do niego przygotować. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo nie miałam potrzeby wykonania testu. Faktycznie – w Internecie znajdziemy tylko kilka wskazówek, na różnych stronach www i wcale nie łatwo do nich trafić.

Postanowiłam jednak zgłębić temat wymazów w punktach mobilnych i być może pomóc komuś, kto nie będzie mógł dodzwonić się do sanepidu. Niestety, im więcej wykrytych przypadków, tym większa panika, jeszcze więcej telefonów i mniej rąk do pracy.

Kto może wykonać wymaz w drive thru?

Z badania w punkcie mobilnym (drive thru) mogą skorzystać osoby, które:

  • przebywają na kwarantannie;
  • zostały skierowane na badanie przez Inspekcję Sanitarną;
  • wyjeżdżają do sanatorium lub w podróż;
  • chcą wykonać test prywatnie (odpłatnie).

Sprawdź, kiedy lekarz skieruje Cię do punktu mobilnego >>

Co zabrać ze sobą do punktu mobilnego?

Coraz więcej osób ma wynik pozytywny, jeszcze więcej przebywa obecnie na kwarantannie. Może zdarzyć się tak, że będziemy musieli wykonać test w punkcie mobilnym.

  • Weź ze sobą aktualny dowód osobisty lub inny dokument, który potwierdzi tożsamość (np. paszport).
  • Wydrukuj i uzupełnij formularz ze zleceniem badania, żeby przyspieszyć proces.

Formularz zlecenia badania >>

  • Jeśli wykonujesz badanie odpłatnie, weź ze sobą potwierdzenie przelewu za badanie.

Jak przygotować się do wymazu na koronawirusa?

Zanim wyruszysz w podróż do punktu drive thru, gdzie personel medyczny wykona wymaz na koronawirusa, musisz pamiętać o kilku zasadach. Jak w takim razie przygotować się do testu?

  • Wymaz najlepiej pobrać rano, gdy jesteśmy na czczo. Pamiętaj jednak, żeby nie myć zębów, a jedynie przepłukać usta przegotowaną wodą.
  • Czy do wymazu koniecznie trzeba być na czczo? Wynik wymazu będzie wtedy najbardziej miarodajny, ale możesz przyjechać do punktu mobilnego również po upływie 3 godzin od ostatniego posiłku.
  • Użytkownicy ruchomych protez zębowych, powinni wyjąć je przed wykonaniem wymazu.

Czego nie robić przed pobraniem wymazu?

Przed wykonaniem wymazu trzeba pamiętać, że nosogardziel powinna być czysta. Nie oznacza to jednak mycia, a stworzenia jak najbardziej naturalnych warunków.

Nie należy przed wymazem:

  • myć zębów,
  • płukać jamy ustnej płynem,
  • ssać tabletek na gardło lub pastylek odświeżających,
  • żuć gumy,
  • palić papierosów,
  • spożywać jedzenia i pić na 3 godziny przed pobraniem,
  • wydmuchiwać i przepłukiwać nosa.

W razie choroby i konieczności używania kropli i aerozoli do nosa lub maści, należy odczekać co najmniej 2 godziny przed wykonaniem wymazu!

Gdzie znajdują się punkty mobilne?

Jeśli szukasz punktu mobilnego pobrać, czyli tzw. drive thru, możesz skorzystać z mapy, którą udostępnia Serwis Ministerstwa Zdrowia i NFZ.

Sprawdź na mapie, gdzie jest punkt mobilny pobrań >>

Wynik testu na COVID

Czekając na wynik testu na koronawirusa myślimy, że mamy dwie opcje – pozytywny lub negatywny. Okazuje się jednak, że możliwy jest także opis: niediagnostyczny i nierozstrzygający. Jak interpretować wszystkie 4 możliwości i co dalej po uzyskaniu wyniku testu na COVID?

  • Jeśli test będzie negatywny, a wynik ujemny – oznacza to, że nie masz koronawirusa, ale musisz zachować dotychczasowe środki ostrożności i higieny.
  • Test pozytywny, czyli wynik dodatni – masz koronawirusa, Twoją opieką zajmą się medycy, a osoby, które miały z Tobą kontakt muszą iść na kwarantannę.
  • Wynik niediagnostyczny – oznacza to, że próbka nie była odpowiednia do przeprowadzenia badania, trzeba powtórzyć badanie.
  • Informacje, że wynik jest nierozstrzygający – wynik testu na COVID jest granicy analitycznej czułości, należy pobrać kolejną próbkę po 24-48h.

Źródła:

https://diag.pl/katalogi/placowki/gdynia/punkt-pobran-diagnostyki-gdynia-ul-wendy-7-drivego-thru/

https://pacjent.gov.pl/aktualnosc/test-w-mobilnym-punkcie-pobran

https://www.pzh.gov.pl/uruchomienie-mobilnego-punktu-pobran-typu-drivego-thru-do-badan-w-kierunku-sars-cov-2/

https://www.nfz.gov.pl/aktualnosci/aktualnosci-centrali/zasady-zlecania-testow-na-koronawirusa-komunikat-ministerstwa-zdrowia,7813.html

.

Które imię lepsze: zwyczajne czy niebanalne?

1

Nikt nie oceni Cię tak, jak inna matka! Mam rację, prawda? Niby powinnyśmy rozumieć się najlepiej, a jednak najlepiej jedynie oceniamy. Można porównywać rodzaj porodu i sposób karmienia, ale dzisiaj zaczniemy od początku – wybór imienia. No, to które lepsze – zwyczajne czy niebanalne?

Imię pospolite, a może wyjątkowe?

Czemu właściwie piszę o wyborze imienia? Nie, nie jestem w ciąży! Jednym powodem jest to, że córka mojej znajomej jest na etapie wyboru imienia, a drugim – artykuł, który na ten temat przeczytałam. Musisz przyznać, że w kwestii nadawania imienia dziecku jest wielu specjalistów. Niby to decyzja Twoja i Twojego partnera, a jednak wszyscy dookoła mają milion lepszych propozycji. Pół biedy, jeśli podoba Ci się coś uznawanego za popularne i przyjemne, gorzej jest w przypadku, gdy to imię dosyć niebanalne. Ale jednocześnie nie za bardzo pospolite.

Doradców jest wielu, tak jak i propozycji nazwania dziecka. Zaraz, zaraz – Twojego dziecka! Zastanawiasz się, myślisz, dyskutujesz, a potem bierzesz pod uwagę te wszystkie cudze pomysły. Co zatem wybrać, imię pospolite? A może wyjątkowe?

“Phi, takie pospolite imię?!”

Zacznijmy od tych, które podobają się większości, ale są… pospolite. No wiesz, te wszystkie Zosie, Julki, Majki, Hanie i Zuzie. Albo: Antosie, Jasie, Kubusie i Franki. Bez sensu, prawda? Wołasz w przedszkolu po imieniu, a odwraca się kilka główek…

I wiesz co? Moja starsza córka nazywa się… Zosia. Ale nuda, prawda? Przecież to tak popularne imię! Mogłam dać sobie spokój, bo przecież jest na szczycie listy od dawna!

Ale wiesz, Zosię wybrałam na długo przed jej urodzeniem, gdy Zosi nie było jeszcze w brzuchu. Po mojej babci – jedynej, którą było mi dane poznać. Czy to oznacza, że jestem nudna i nie mam wyobraźni? Być może dla wielu tak. Dla mnie to po prostu imię, które jest mi niezwykle bliskie. Nie chciałam go zmieniać tylko dlatego, że jest popularne i… pospolite?

Z drugą córką też nie jest lepiej – nazywa się… Julia! Do połowy ciąży miała być Julkiem, a gdy magicznie zmieniła płeć, jakoś płynnie przeszło na Julię. O ile “Julek” to już coś bardziej innowacyjnego niż Antoś i Jaś, o tyle damska wersja wieje nudą. No mogliśmy pokombinować na siłę i wybrać coś innego, tylko… po co?

Najpopularniejsze imiona w 2019 >>

“Co?! Jak nazwałaś dziecko?!”

Bywa też tak, że mama wybiera oryginalne imię, które znajduje się na końcu listy popularności imion w Polsce. Niby plus, bo nie pospolite, ale przecież może skrzywdzić dziecko na całe życie! No bo jak taka Zoia lub Gilbert będą mogli normalnie funkcjonować? Przecież to niewykonalne!

I tu oczywiście wskakują te wszystkie teksty o tym krzywdzeniu, o skazie na całe życie, o problemach w urzędach i śmianiu się w szkole. Bo to nie jest normalne, żeby nazywać się Delfina lub Oktawian, prawda? A może my sami tak budujemy ten świat? Stawiam, że dzieciaki w przedszkolu nie widzą różnicy między Tomkiem a Brajanem. Zobaczą ją dopiero wtedy, gdy rodzice zaczną wyśmiewać jedno z imion.

Pamiętajmy także o tym, że w danym okresie imiona są mniej lub bardziej popularne. Gdy byłam mała totalnie nie podobało mi się imię Antoni. Nosił je znajomy moich rodziców i nie wyobrażałam sobie, że ktoś mógłby chcieć nazwać tak syna! Teraz bardzo lubię to imię i zupełnie nie rozumiem o co mi chodziło. Co więcej, znam kilku genialnych Antków! Stopień “dziwactwa” imienia zależy, więc także od konkretnej chwili, w której je rozpatrujemy.

Imię to decyzja rodziców dziecka!

Tak, dokładnie tak! Wybór imienia dziecka należy do jego rodziców. Nie dziadków, ciotek, wujków, sąsiadów i koleżanek z pracy. Każdy ma prawo wybrać dziecku takie imię, jakie mu się podoba.

Serio, nie zgadzam się na stygmatyzowanie imion popularnych i tych niebanalnych. Każdy ma swój rozum i swój gust!

Nie sprawiajmy mamom przykrości mówiąc, że:

  • “Takie imię miał mój pies…”
  • “Będą śmiać się z niego w szkole, ja też nie mogę powstrzymać śmiechu!”
  • “Daj spokój, co druga się tak nazywa!”
  • “Ojej, tylko patologia nazywa tak dziecko…”
  • “Ale poszalałaś, podziwiam odwagę!”

Takich komentarzy w Internecie znajdziesz jeszcze więcej. Ani to miłe, ani potrzebne. Dajmy wolność wyboru, jeśli imię nie ośmiesza dziecka, to o co właściwie chodzi?


Jesteś w ciąży? Sprawdź:

WITAMINY DLA KOBIET W CIĄŻY – REKOMENDACJA PTGIP

.

Witaminy dla kobiet w ciąży – rekomendacja PTGiP

0

Nie jest tajemnicą, że ciąża to stan wzmożonego zapotrzebowania na witaminy i mikroelementy. Organizmowi należy dostarczyć też niezbędne składniki budulcowe i energetyczne. Jakie w takim razie witaminy dla ciężarnych są szczególnie istotne? Jak ustalić ich odpowiednie dawki? Z pomocą przychodzi rekomendacja Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego (PTG, obecnie PTGiP).

Wpis powstał na podstawie rekomendacji PTGiP z 07/2020.

Czym jest PTG, a właściwie PTGiP?

PTG to skrót od Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Organizacja ta nieco zmieniła nazwę, poszerzając tym samym zakres swojej działalności. Obecnie, wg statutu, jest to Polskie Towarzystwo Ginekologii i Położnictwa. Zrzeszeni specjaliści z dziedziny położnictwa i ginekologii działają na rzecz oświaty zdrowotnej, profilaktyki, diagnostyki oraz leczenia.

Można wyróżnić kilka szczegółowych celów, które realizuje PTGiP:

  • rozwijanie, doskonalenie i upowszechnianie wiedzy naukowej w dziedzinie położnictwa i ginekologii;
  • podnoszenie poziomu naukowego, etycznego, a także zawodowych kwalifikacji członków;
  • upowszechnianie wiedzy z zakresu zdrowia, profilaktyki i leczenia;
  • tworzenie i rozwijanie programów profilaktycznych, które zapewnią optymalną opiekę zdrowotną kobietom;
  •  współpraca międzynarodowa i reprezentowanie interesu położników i ginekologów;
  • propagowanie wytycznych opartych na aktualnej wiedzy medycznej, najwyższych standardów praktyki oraz wzrost wiedzy prawnej wśród specjalistów;
  • współdziałanie z lekarzami, pacjentami oraz organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości, aby wyjaśniać i rozwiązywać spory z udziałem położników i ginekologów.

W ramach działalności PTGiP powstały rekomendacje dla kobiet w ciąży, które oparte są na aktualnej wiedzy z zakresu położnictwa i ginekologii.

Rekomendacje PTGiP dotyczące suplementacji w ciąży – dokumenty

W lipcu 2020 powstał nowy dokument, w którym specjaliści zawarli szczegółowy opis wytycznych dla kobiet ciężarnych. Aktualizowany jest też dokument z 2014, dotyczący suplementacji witamin i mikroelementów u kobiet planujących ciążę, ciężarnych i karmiących.

07/2020 – Rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników dotyczące suplementacji u kobiet ciężarnych

2014 Rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego w zakresie stosowania witamin i mikroelementów u kobiet planujących ciążę, ciężarnych i karmiących (w trakcie aktualizacji)

Tutaj znajdziesz wszystkie rekomendacje PTGiP : https://www.ptgin.pl/rekomendacje-0

Witaminy dla kobiet w ciąży – co należy suplementować?

PTGiP wskazuje, że kobiety w ciąży powinni suplementować:

  • żelazo;
  • kwas foliowy;
  • witamina D;
  • kwasy DHA;
  • jod.

Kobiety zdrowe, w ciąży fizjologicznej, nie muszą wspomagać się dodatkowymi witaminami i mikroelementami. Podstawą jest oczywiście zdrowa dieta! Specjaliści wskazują, że stosowanie licznych suplementów diety nie jest ani potrzebne, ani wskazane.

Każda kobieta w ciąży powinna skonsultować suplementację ze swoim lekarzem prowadzącym i specjalistami, których opieką jest aktualnie objęta.

Żelazo w ciąży

Większość zdrowych ludzi nie potrzebuje suplementacji żelaza – dieta najczęściej pokrywa dzienne zapotrzebowanie. W czasie ciąży potrzeba jednak większej dawki żelaza – ok. 1 mg więcej na dobę w pierwszym trymestrze i ok. 7,5 mg w trzecim. Wynika to z ze zwiększenia objętości macicy i rozwijającego się w niej dziecka. Niedobór żelaza może prowadzić do niedokrwistości. Trzeba jednak pamiętać, że jego nadmiar także nie jest korzystny – może przyczyniać się do powstania cukrzycy lub insulinooporności.

Najważniejsze jest, więc wykonywanie regularnej morfologii i monitorowanie stężenia hemoglobiny, hematokrytu oraz MCV. Lekarz prowadzący ciążę powinien na podstawie badań dostosować odpowiednią dawkę żelaza.

Suplementację żelaza w ciąży dopuszcza się:

  • przed 16 tygodniem ciąży, jeśli kobieta ma niedokrwistość z niedoborem żelaza;
  • po 16 tygodniu ciąży u ciężarnych bez anemii, ale ze stężeniem ferrytyny poniżej 60 mcg/l – dawka 30mg na dobę.

Kiedy przyjmować kwas foliowy?

O tym, że kwas foliowy warto przyjmować już przed ciążą, wie większość ciężarnych. Jego niedobór może mieć negatywny wpływ na zdrowie ciężarnej i rozwijającego się w niej maleństwa. Jednym z zagrożeń może być upośledzenie ukrwienia łożyska, co często prowadzi do zahamowania wzrostu dziecka.

PTGiP rekomenduje, by kwas foliowy suplementować w następujący sposób:

  • wszystkie kobiety w wieku prokreacyjnym – 0,4 mg/d;
  • do 12 tygodnia ciąży (I trymestr) – 0,4-0,8 mg/d;
  • po 12 tygodniu ciąży i w okresie karmienia piersią, u kobiet bez czynników ryzyka – 0,6-0,8 mg/d;
  • kobiety z dodatnim wywiadem NTD w poprzedniej ciąży – 4 mg/d przez określony czas przed ciążą (min. 4 tyg.) oraz do 12 tygodnia ciąży, następnie należy zmniejszyć dawkę do standardowej dawki.

Suplementacja witaminy D w ciąży

Najważniejszym źródłem witaminy D jest jej synteza przez skórę. W Polsce jest to możliwe w okresie od marca do września, ale wymaga ok. 30 min ekspozycji na słońcu (bez użycia kremów z filtrem). Zadaniem witaminy D jest:

  • regulowanie stężenia wapnia i fosforu we krwi;
  • utrzymanie prawidłowej gęstości mineralnej kości;
  • wspomaganie układu odpornościowego.

Badania wykazują, że witamina D ma korzystny wpływ na przebieg ciąży, ale musi być ona suplementowana już w okresie implantacji łożyska. Odpowiedzialna jest także za prawidłowy rozwój endometrium i macicy w życiu płodowym.

Specjaliści zalecają suplementację witaminy D:

  • podczas ciąży i w okresie laktacji u kobiet bez deficytu wit. D i z prawidłowym BMI – 1500 -2000 IU wit. D/dobę;
  • w czasie ciąży i laktacji u kobiet, których BMI jest większy niż 30 kg/m2 lekarz może zwiększyć dawkę do 4000 IU/dobę.

Zapotrzebowanie na jod w ciąży

W okresie ciąży zapotrzebowanie na jod wzrasta. Jest to spowodowane jego utratą przez nerki oraz tym, że dziecko również go potrzebuje. Niedobór jodu może być przyczyną:

  • niedoczynności tarczycy u matki i dziecka;
  • zaburzeń we włóknach nerwowych;
  • wad ośrodkowego układu nerwowego;
  • upośledzeń umysłowych, niedosłuchu i głuchoty noworodków;
  • poronień i przedwczesnych porodów.

Niebezpieczny może być także jego nadmiar, który wywołuje zaburzenia funkcjonowania tarczycy – nadczynność i niedoczynność. Jeśli dojdzie do ostrego zatrucia jodem, może skończyć się to rewolucją żołądkowo-jelitową, a nawet zaburzeniami akcji serca.

Świetnym źródłem jodu jest: nabiał, ryby, jaja i jodowana sól. Ciężarne, które nie mogą jeść nabiału lub ograniczają spożywanie soli, raczej nie obędą się bez suplementacji jodu. Taka sytuacja musi być oczywiście skonsultowana z lekarzem.

PTGiP rekomenduje suplementację jodu u:

  • wszystkich ciężarnych bez chorób tarczycy – 150 – 200 mcg/dobę;
  • ciężarnych z chorobami tarczycy – wg ścisłych zaleceń lekarza.

Suplementy diety w Polsce

Wg raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego 72% Polaków deklaruje spożywanie suplementów diety, a 48% robi to regularnie. Niestety, tylko 27% Polaków zna definicję suplementu, a 37% przekonana jest, że środki te testowane są pod względem ich skuteczności. Aż połowa Polaków uważa, że suplementy podlegają takiej samej kontroli, jak leki.

Autorzy raportu wskazują na dwa ważne wnioski, które nasunęły się podczas badań:

  • powszechnie brakuje wiedzy na temat przepisów, które regulują sprzedaż suplementów diety, a także skutków ich stosowania – Polacy nie rozróżniają medykamentów;
  • niewystarczający nadzór nad suplementami sprawia, że bezpieczeństwo suplementów jest wątpliwe.

Źródło: https://pie.net.pl/wp-content/uploads/2020/03/PIE-Poland_and_Supplements-PL.pdf

Czy suplementy są złe?

Odpowiedź na pytanie, czy suplementy są złe, nie jest oczywista. Wszystko zależy od ich składu, jakości i warunków, w których zostały wyprodukowane. Ważne jest także to, czy suplementujemy odpowiednie substancje, dopasowane do naszego organizmu. Jeśli przyjmujemy suplement diety z witaminą D, w której jest odpowiednia dawka tejże substancji, a producent jest sprawdzony – nie ma powodu do strachu.

Wątpliwości i obawy powinny wzbudzić magiczne suplementy na odchudzanie, oczyszczanie organizmu, czy pozbycie się wody. Warto sprawdzić także, czy składniki suplementu diety nie kolidują z przyjmowanymi przez nas lekami oraz to, czy łączna dawka danej substancji nie jest za wysoka. Wspomnianą witaminę D należy suplementować, gdy mamy mniejszy dostęp do słońca, ale pamiętajmy, że witaminy i mikroelementy dostarczamy do naszego organizmu także poprzez odpowiednią dietę.

Każda suplementacja powinna być konsultowana z lekarzem, który dobierze odpowiednie dawki na podstawie wywiadu i wyników badań.

.

Hotel dla psów Warszawa – wakacyjny pobyt naszej Luny

2

W szalonym 2020 roku udało nam się wyjechać na dwa tygodniowe, wakacyjne wyjazdy. Nad jeziorem Lunka była razem z nami, jadąc nad morze postanowiliśmy zostawić ją w hotelu dla psów. Jak właściwie wyglądają takie psie wakacje, co warto o nich wiedzieć i czy polecamy hotel, w którym była Luna?

Dlaczego Luna została w hotelu dla psów?

Na pierwszy wakacyjny wyjazd zabraliśmy Lunkę ze sobą. To była oczywista decyzja, bo spędzaliśmy czas w domku nad jeziorem u moich rodziców. Była malutka plaża zaraz obok, niewielu ludzi wokoło i mnóstwo lasów do spacerów. Psinka czuła się tam idealnie! Dlaczego w takim razie nad morze nie chcieliśmy jej wziąć? Było kilka powodów:

  • wyjazd w środku lata i najwyższe temperatury (to był ten afrykański tydzień nad polskim morzem);
  • wielogodzinna trasa;
  • konieczność pozostawiania jej na cały dzień bez nas;
  • wszyscy, którzy mogli zostać z Luną byli na wakacjach;
  • moi rodzice 200 km od nas, ale nie w stronę morza.

Obawialiśmy się, że ciężko zniesie wielogodzinną podróż, nigdy jeszcze nie była z nami w tak długiej trasie. No i temperatury dawały tak w kość, ze wizja trzymania jej na plaży w upale zupełnie nam się nie uśmiechała. Alternatywą były samotne godziny spędzane codziennie w naszym domku. To wszystko sprawiło, że hotel dla psów wydał nam się lepszą alternatywą.

Jaki hotelik dla psów wybraliśmy?

Mieszkamy w okolicy Warszawy, dlatego to właśnie tutaj szukaliśmy miejsca, gdzie spędzi tygodniowe wakacje. Zdecydowaliśmy się na wybór hoteliku Petsitter Bartek Kusz. Dlaczego? Właścicielkę poznałam kiedyś na kursie fotograficznym. Urzekła mnie pozytywna energia Ani i to, że z miłością mówiła o opiece nad zwierzętami. Co więcej, opowiedziała mi historię pewnego małego chłopca, który kiedyś postanowił wyprowadzać psy, żeby wspomóc domowy budżet w ciężkim czasie. Mowa o synu Ani – Bartku, teraz już dorosłym, młodym mężczyźnie.

Przyznaję, wzruszyło mnie to bezgranicznie! Cała ta historia przerodziła się w największą pasję i sposób na życie. Wybór wydawał się, więc naturalny!

Petsitter Bartek Kusz – domowy hotelik dla zwierząt

Czy polecam to miejsce? Zdecydowanie! Pragnę jednak podkreślić, że to domowy hotelik. Nie spodziewaj się wyrafinowanych legowisk dla psów i złotych misek. Nie znajdziesz tam także klatek i boksów dla psiaków. Ten hotelik dla psów to miejsce na warszawskim Mokotowie, które zapewnia pupilom domową atmosferę i dużą dawkę miłości. Psiaki mogą wskakiwać też do łóżka i spać tak, jak to często robią w swoim własnym domu. Nikt ich za to nie gani, mogą czuć się swobodnie.

Tak, miałam sporo obaw. W końcu była to pierwsza w życiu rozłąka z Luną! Zastanawiałam się, czy da sobie bez nas radę, czy będzie tęsknić, no i jak my to zniesiemy!

Pierwszym miłym zaskoczeniem był formularz, który dostałam przed przyjazdem Luny. Musiałam odpowiedzieć na mnóstwo pytań i udzielić wielu informacji dotyczących psiaka. Od wieku, przez szczepienia, aż po upodobania i lęki Luny. Formularz był dłuższy niż karta przedszkolaka, którą wypełniałam przed pójściem dziewczynek do przedszkola! Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to nie przechowalnia, a fajny, domowy psi hotel.

Hotel dla psów Warszawa – nasza opinia

No dobra, przejdźmy do konkretów. Psiaka zostawiliśmy wcześnie rano, po drodze nad morze. Nie było problemów z tym, że będziemy przed 8 w sobotę – to my wybieraliśmy odpowiednią godzinę. Ania przy odbiorze raz jeszcze zadała kilka pytań dotyczących Lunki, przywitała się z nią i opowiedziała, jak to wszystko będzie wyglądało. Ciężko było się rozstać, ale decyzja zapadła, jechaliśmy sami.

Już w drodze nad morze dostałam informację, że wszystko jest w porządku. Rano czekało na mnie zdjęcie zadowolonego psa i kilka zdań o tym, jak spędziła noc. I nie, nie jest to wyjątkowa praktyka, dlatego że znamy się z Anią. Wystarczy wejść na profil Petsitter Bartek Kusz na FB, żeby zobaczyć, że jest to standardowa praktyka. Codziennie dostawaliśmy informacje o tym, jak się ma nasz psiak, ile zjadł, z którym psem się bawi. Czułam totalny spokój i wiedziałam, że jest w dobrych rękach. W ciągu pobytu nie wydarzyło się nic, co wskazywałoby na jakiekolwiek problemy – widziałam mordkę zadowolonego psa i zabawy z innymi ziomkami z hotelu.

Lunkę odebraliśmy po południu w kolejną niedzielę, także w godzinie, które nam odpowiadała. Co więcej, spóźniliśmy się lekko przez wakacyjne korki i nie usłyszeliśmy złego słowa! Ania zdała pełny raport z przebiegu wizyty, przekazała nam rzeczy Lunki i wyściskała psiaka na pożegnanie. Pies był wyczesany, zadowolony i radosny. Nie schudł, nie piszczał, nie był zlękniony. Wyglądało to trochę tak, jakby wracał z wakacji u cioci.

Jakiego psa można zostawić w hotelu?

Hotele dla psów mają różne kryteria przyjmowania zwierząt. Wszystko zależy od tego, jaką opiekę nad zwierzętami zapewnia właściciel. W Petsitter Bartek Kusz można zostawić zarówno malutkie psiaki, jak i te zdecydowanie większe. Maluchy zostają zazwyczaj na Mokotowie, duże psy wyjeżdżają na podwarszawską działkę Ani, gdzie mają dużo przestrzeni do biegania. Oczywiście wszystko zależy od tego, ile zwierząt jest obecnie pod ich opieką i od życzenia właścicieli. Poniżej załączam Ci kilka zdjęć „klientów” Ani i Bartka – znajdziesz tu psy rasowe i te bez rodowodu, pieski młode i te nieco starsze, zdrowe i wymagające szczególnej troski ( np. podawania leków). Miłość właścicieli do zwierzaków sprawia, że opieka nad psem Warszawa nie ma granic!

A co z kotami? Opieka nad kotem Warszawa

No dobra, nie każdy ma psa. Co w sytuacji, gdy chcesz zostawić w hoteliku kota? Hotele dla zwierząt często oferują opiekę nie tylko dla psiaków. U Ani i Bartka też jest taka możliwość. Wiadomo jednak, że koty najlepiej czują się w swoim mieszkaniu i nie tak chętnie jak psy zmieniają miejsce. Takim małym klientom Ania oferuje również opcję odwiedzania kota w mieszkaniu właścicieli – karmienie, zmienianie żwirku w kuwecie i inne tego typu zabiegi.

Co jeszcze warto wiedzieć o psim hotelu?

Zwierzaki możesz zostawiać nie tylko w czasie wakacji, ale też na ferie, święta lub pobyt w szpitalu. Ania zawiezie psiaka także na wizytę u weterynarza, gdy życie zawodowe skomplikuje Ci plany. Możesz skorzystać z psiej taksówki, a właściciele odbiorą psiaka z Twojego domu lub mieszkania. No pełen pakiet, wszystko zależy od potrzeb, a Ania bardzo elastycznie podchodzi do opieki nad zwierzętami. Ważne jest także to, że jeśli podczas wizyty zwierzak zachoruje, może liczyć na fachową pomoc weterynarza, który od lat współpracuje z Anią i Bartkiem.

Jeśli wpisujesz w Google frazę psi hotel Warszawa – wejdź na stronę Petsitter Bartek Kusz >>

Czy skorzystamy jeszcze z opcji hotelu dla zwierząt?

Zdecydowanie tak! Jeśli będzie taka potrzeba, to na pewno bez wahania pojedzie do Ani i Bartka. Moja rodzina mieszka 200km od nas, a znajomi nie zawsze mogą zająć się psiakiem, zwłaszcza w sezonie wakacyjnym. Polecam ten hotelik dla psów w Warszawie nie tylko dlatego, że znam właścicielkę, a dlatego, że atmosfera w tym miejscu jest wspaniała! Po prostu, pies czuł się świetnie, a ja dokładnie wiedziałam, co się u niej dzieje. Takich opinii jak moja znajdziesz w Google i na FB mnóstwo, bo w tym domowym hoteliku naprawdę czuć miłość do zwierząt!


Petsitter Bartek Kusz

ul. Olszewska 22 lok. 14
00-792 Warszawa

telefon: 606 69 02 69
e-mail: bartek@4kusz.pl

.

On się nie zmieni. On Cię kiedyś zabije.

1

Wiem, że wciąż wierzysz, że on się jeszcze zmieni. Że przyjdzie w bukietem, pocałuje i nigdy już nie poczujesz jego ręki na policzku. Będzie miły i szarmancki, opiekuńczy i ciepły.

Większość kobiet wierzy, że tak właśnie będzie. Żyją nadzieją, że to się kiedyś skończy, że to wcale nieprawda. Kończy się zazwyczaj zupełnie inaczej.

Sąsiedzi zatroskani opowiedzą mediom, że “taka spokojna rodzina”. W gazetach napiszą, że nic nie zapowiadało. A przecież to kłamstwo, że nikt nic nie widział i nie słyszał.

Zerkam na Ciebie ukradkiem. Właśnie jedziemy razem tramwajem. Tak, widzę Twoje czerwone, spuchnięte oczy i ten nieudolnie przypudrowany siniak pod okiem.

Mieszkam naprzeciwko. Mijamy się w windzie i czasami mówimy “dzień dobry” na klatce. Chcę potrząsnąć Twoim kruchym ciałem, wykrzyczeć, że dosyć tego i tak nie można.

Wystarczy jednak spojrzenie i wiesz, co chcę Ci powiedzieć. Spojrzeniem odpowiadasz też, że nie dasz rady, nie poradzisz sobie. Obie wiemy, że kiedyś Cię zabije, ale nie potrafimy powiedzieć tego na głos.

Coraz mocniej ściskasz dłoń córki, zaciskasz usta, a po policzku spływa łza. Czujesz, że nie dasz rady zatrzymać tej karuzeli, że musisz wyskoczyć nie zważając na konsekwencje. Obmyślasz plan, ale jeszcze nie wierzysz, że dasz radę.

Mijamy się na klatce, ale tym razem łapię Cię za nadgarstek i cicho szepczę, by nie usłyszał nikt: “Odejdź od niego, on się nie zmieni. On Cię kiedyś zabije. Zrób to dla siebie i dla niej, tej małej i przerażonej dziewczynki, która trzyma za róg Twojej kurtki.”

Patrzysz na mnie przez chwilę, zaczynają Ci drgać kąciki ust. Potem wybuchasz płaczem – niepochamowanym, rozdzierającym i na wskroś przesiąkniętym smutkiem. Nie martw się, nie jesteś sama, jestem tu i pomogę.


Historia nie jest oparta na faktach, ale jestem pewna, że jest prawdziwa. Wokół nas jest wiele kobiet, które nie mają siły, by walczyć o siebie i swoje dzieci. Mają tylko jedno marzenie, że to się kiedyś skończy. Zazwyczaj się jednak nie kończy, a przeradza się w koszmar. Niewiele z nich ma siłę odejść i zacząć nowe, chociaż niełatwe na początku życie.


Wiem, że dom, kredyt i niska pensja. Wiem, że szkoła dzieciaków i opinie sąsiadów. Wiem, że brak mieszkania i wsparcia bliskich. Wiem i rozumiem, ale nie oznacza to, że jesteś stracona i nic nie znaczysz. Że nie masz prawa do lepszego życia, własnych marzeń i planów, do tego by ktoś Cię pokochał raz jeszcze i prawdziwie. Czasami trzeba upaść, żeby podnieść się i dokonać niemożliwego.

.

Chwalenie się, czy chęć dzielenia sukcesem?

0

Ile razy pomyślałaś, że Twoja znajoma uwielbia się chwalić? Albo, że Twoja siostra specjalnie opowiada Ci o sukcesie córki, żeby wzbudzić zazdrość? A ile razy przemknęło Ci przez głowę, że ktoś po prostu chce się z Tobą podzielić czymś dla niego ważnym?

Cienka granica między chwaleniem i dzieleniem

Czy zastanawiałaś się kiedyś, gdzie jest właściwie granica między chwaleniem się czymś, a zwykłym podzieleniem tym, co się w życiu udało? Wiesz, chodzi mi o to, jak zmierzyć, czy już jest to przesada, czy jeszcze w granicach normy? Jaka jest właściwie norma? Kiedy powiesz, że ktoś przesadza?

Wydaje mi się, że chodzi o totalny zachwyt swoją osobą. Bezkrytyczne podejście do wszystkiego, co otacza daną osobę. Może o taki bezgraniczny i bezkrytyczny obraz siebie? Chyba tak, chyba to wkurza ludzi najbardziej. Tak, mnie też! Nie jestem wyjątkiem. Nie jestem w stanie słuchać ludzi, którzy wszystko wiedzą najlepiej, nigdy się nie mylą i mają garść złotych porad na każdy temat.

Jednak, gdzie jest ta magiczna granica? Chodzi o częstotliwość? Czy jeśli powiem Ci, że mam cudowne córki, wspierającego męża, poczytnego bloga i jestem szczęśliwa, to będzie to oznaczało, że się chwalę? A jeśli ja naprawdę tak uważam?

Chwalenie się – definicja

Wg definicji PWN, “chwalenie się” to podkreślanie własnych zalet i zasług. W internecie znalazłam też inne wyjaśnienie: wyraźne podkreślanie swoich zalet i umiejętności.

Definicja sama w sobie nie wydaje się być czymś strasznym. Bo jeśli jesteś świadoma swoich zalet i swoich umiejętności, to znaczy, że się chwalisz? Być może chodzi tu o zrobienie przykrości innej osobie? Takie celowe wskazanie, że Ty jesteś gorsza, a ja zdecydowanie lepsza? Z tym mogłabym się zgodzić – celowe krzywdzenie drugiej osoby nie jest fajne.

A nawet jeśli się chwali, to co?

Może chodzi zatem o przechwalanie się, a nie chwalenie? O wywyższanie i umniejszanie rozmówcy. Bo same podkreślenie swoich zalet, chęć docenienia swojej osoby i zmotywowanie swoim sukcesem wg mnie jest ok. Każda z nas potrzebuje akceptacji, komplementów i takiego zwykłego powiedzenia: genialnie Ci to wyszło, świetnie to ogarnęłaś, jestem z Ciebie dumna.

W Polsce pokutuje przeświadczenie, że każde wspomnienie o sukcesie jest chwaleniem się. Czyli czymś nacechowanym negatywnie i zasługującym na karę. Niby czekamy na komplement, ale wiemy, że nie możemy po prostu za niego podziękować. Trzeba dodać tę sztampową końcówkę, że sukienka z wyprzedaży, a płaszcz stary, że włosy tylko umyte, a z tym awansem to właściwie zwykły fart. Tylko dlaczego? Bo nie wypada? Nie wypada pochwalić się czymś, co jest dla Ciebie ważne?

Uciesz się czasami z sukcesów innych!

Być może w większości przypadków chodzi o podzielenie się z bliskimi czymś dla nas bardzo ważnym? Wysłaniem do siostry zdjęcia córki z dyplomem za konkurs plastyczny. Opowiedzeniem, że bałam się zmiany pracy, a wyszło dobrze, lepiej niż oczekiwałam. Docenieniem męża i tego, że zrobił pyszne śniadanie do łóżka. Rozmową ze znajomymi, że w końcu odważyłam się zacząć wymarzony kurs lub studia.

Czasami warto się nad tym wszystkim dogłębnie zastanowić. Bo nie każdy mówi o sukcesach, żeby dopiec innym.

Często chwalę i doceniam moje przyjaciółki, koleżanki, a nawet sypnę komplementem pani, która mierzy sukienkę w sklepie odzieżowym. Bo właściwie dlaczego miałabym udawać, że te sukcesy czy ładny wygląd nie istnieją? Same przecież chcemy być doceniane, warto docenić też innych.

Chwalić się, czy nie?

Nie bój się mówić o zaletach i umiejętnościach, o tym co Ci się udało. Bliscy zrozumieją, nieprzychylnym nie ma sensu wyjaśniać. Ci, którzy szukają poklasku samozachwytem, najpewniej mają niskie poczucie własnej wartości. W ten sposób chcą coś komuś udowodnić. Ale jeśli jesteś z siebie, swoich dzieciaków, czy nowej pracy – powiedz o tym głośno. Wcale nie musisz udawać, że sukcesy nie istnieją, bo nie wypada się chwalić.

Jeśli sama się nie polubisz, nie docenisz i powstrzymasz się przed dzieleniem radością z innymi, nikt z Twojego otoczenia nie zrobi tego za Ciebie. Bądź pewna siebie, zauważaj sukcesy i bądź asertywna. Uwierz w siebie i idź z podniesioną głową!

Przeczytaj też o SZTUCE PRZYJMOWANIA KOMPLEMENTÓW

.

Źródło:

https://sjp.pwn.pl/slowniki/chwali%C4%87%20si%C4%99.html

32 urodziny – 5 sukcesów i 2 porażki

0

W moim życiu minął kolejny rok, nie minęło jednak to, że wciąż kocham celebrowanie urodzin. Co roku mam też pewne postanowienia, które poniekąd wyznaczają mi drogę i pomagają uporządkować chaos. Dzięki tym planom wiem, czy stoję w miejscu, czy udało mi się rozwinąć i zrealizować kolejne marzenia.

Urodzinowe postanowienia

Wiesz, to nie jest tak, że siadam z kartką i długopisem, a potem dokładnie zapisuję, co powinnam zrobić. Nie dzieje się to w żaden wyznaczony dzień, nie określam też wszystkiego od A do Z. Postanowienia odzwierciedlają moje plany, ale pojawiają się w ciągu roku. Traktuję je jako drogowskazy, starając się bezpiecznie dojechać do celu. Nie robię jednak nic na siłę, nie kładę wszystkiego na szali i nie idę va banque.

Staram się postawić sobie cele, które pomagają mi być lepszym człowiekiem. Robię to dla siebie, moich bliskich i tych całkiem nieznajomych, bo wiem, że zawsze może być lepiej. Daleko mi do przekonania, że jestem idealna i właściwie nad niczym nie trzeba pracować. Jest wręcz przeciwnie – wiem, że do doskonałości mi daleko i chcę zmieniać tę rzeczywistość.

Postanowienia na 30 urodziny

W tamtym roku udało mi się zrealizować 5 postanowień – takich dla ciała, umysłu i drugiego człowieka. Ostatnie odhaczyłam kilka dni przed urodzinami, ale udało się! Dało mi to kopa i mnóstwo energii do tego, by uwierzyć w siebie i w to, że bez względu na czynniki zewnętrzne, można coś zmienić.

Postanowienia na 32 urodziny

Wróćmy jednak do stanu obecnego i realizacji moich postanowień na 32 urodziny. W tym roku byłam ambitniejsza, wyznaczyłam sobie 7 punktów, które miały stać się ciałem. Dlaczego tak wiele? Chyba dlatego, że ostatni rok tak mnie zmotywował i pokazał, że potrafię przekraczać granice, iść po swoje. Życie pokazało, że jednak nie same sukcesy były mi pisane, zdarzyły się też porażki. Myślę, że nie tylko mnie rok 2020 nieźle wybił z rytmu pokazując, gdzie moje miejsce. W uszach wciąż dudni mi cytat:

Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.

Woody Allen

5 sukcesów na 32 urodziny

Dobra, przechodzę do sedna! Miało być o postanowieniach, w takim razie zaczynamy. Jak wiadomo, łatwiej zacząć od tego, co się nam udało, prawda?

Zaczęłam studia podyplomowe

O studiach podyplomowych myślałam od kilku lat. Te, na które się w końcu zdecydowałam obserwowałam przez 2 lata! Wciąż wydawało mi się, że mam za dużo na głowie, że to nie czas na szkołę, że dzieci jeszcze małe, no i wiadomo – dodatkowe koszty. Co kilka miesięcy zaglądałam jednak na stronę uczelni, sprawdzałam program, czesne, terminy rekrutacji.

Ostateczną decyzję o studiach podyplomowych z “Psychologii Biznesu” podjęłam w styczniu. Wzięłam udział w zimowej rekrutacji i po raz kolejny zostałam studentką. Ta podyplomówka była dla mnie ważna na kilku płaszczyznach:

  • pasja – od dawna jedną z największych moich pasji jest psychologia;
  • firma – wsparcie marketingu w kobiecych biznesach, to nie tylko doradztwo – to rozmowa i całościowe podejście do tematu;
  • życie – odskocznia od codzienności i pracy w domu.

Z tym trzecim trochę nie wyszło, bo mieliśmy tylko jeden stacjonarny zjazd, a potem był koronawirus i nie muszę Ci pisać, jak się to skończyło. Przede mną drugi semestr – trzymaj kciuki!

Rozwój firmy i bloga

To jedno z takich postanowień, które pewnie będę realizować z okazji każdych urodzin. Oczywiście tak długo, jak długo będzie istniała moja firma i blog. Na razie nie zamierzam się jednak zwijać, a na koncie mam wiele fajnych i zrealizowanych zleceń i coraz więcej wspaniałych czytelniczek. Swoją drogą przez ten rok poznałam mnóstwo kobiecych historii i z wieloma kobietami bardzo się zaprzyjaźniłam. To daje mi ogromną siłę, gdy przychodzi kryzys twórczy, a takie niestety czasami się zdarzają. Rozsmakowałam się też w życiu na własny rachunek, nie wykluczam etatu za parę lat, ale teraz jest mi dobrze.

Zaprzyjaźniłam się z… dentystą!

No dobra, możesz się śmiać, ale ja panicznie boję się wizyt u dentysty! Tak, wiem że jestem dorosła, ale nie zmienia to faktu mojej fobii. Więcej pisałam Ci o tym tutaj: JESTEM DOROSŁA I BOJĘ SIĘ DENTYSTY! .

Plan był taki, że na 32 urodziny będę miała wszystkie wizyty z głowy, a zęby zdrowe jak… nie wiem co, ale zdrowe! Szyki popsuła mi lekko jedna siódemka, ale po półrocznym opatrunku udało się ją wyleczyć bez atrakcji w stylu kanałowe. W sierpniu byłam na ostatniej wizycie, wszystko gra i buczy, a ja zmierzyłam się z jednym z moich największych lęków. Co więcej, zapisałam się już na wizytę kontrolną za pół roku!

Wróciłam do lekcji angielskiego

To teoretycznie proste wyzwanie, ale pewnie nie dla kogoś, kto panicznie boi się mówić po angielsku. Nieważne, że przez lata w korporacji używałam języka bardzo często. Ba! Prowadziłam nawet prezentacje po angielsku! Zawsze wiązało się to jednak z ogromnym stresem i brakiem komfortu. Obiecywałam sobie od kilku lat, że kiedyś znajdę nauczyciela, który pomoże mi nabrać pewności siebie i pomoże podszlifować warsztat. Udało się – zapisałam się na lekcje przez Skype i opłaciłam pakiet. Uczę się znowu angielskiego i jestem z siebie cholernie dumna, bo przełamuję barierę wstydu.

Sztuka odpuszczania sobie

To chyba jedno z trudniejszych postanowień. Sama wiesz, jak trudno jest sobie odpuścić. Wkładamy na barki o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie unieść, ale nawet gdy to wszystko nas przygniata, nie odpuszczamy. Postanowiłam, że w tym roku zaprzyjaźnię się z dawaniem sobie trochę luzu i zasadą, że jeśli nie daję rady, to nic na siłę.

Na początku było trudno, starych przyzwyczajeń nie tak łatwo się pozbyć. Okazuje się jednak po raz kolejny, że praktyka czyni mistrza! I wiesz, to wcale nie jest takie trudne, jak mi się wydawało. Trzeba jednak robić to małymi kroczkami, zaczynać o niewiele znaczących spraw, żeby potem znaleźć siłę na te nieco większe kwestie. W natłoku obowiązków, tego co wypada i tych wszystkich oczekiwań otoczenia, sztuka odpuszczania jest złotem.

Myślę, że nad tym trzeba pracować przez całe życie, bo cholerstwo szybko wróci, jeśli lekko odpuścimy odpuszczanie. Trzeba pamiętać, że jeśli nie zrobimy wszystkiego z listy i nie będziemy super perfekcyjne, tak naprawdę nic się nie stanie. Świat się nie zawali, gdy czasami damy sobie trochę luzu.

2 porażki, których nie planowałam

Mimo tego, że odpuszczanie sobie idzie mi całkiem nieźle, o tyle postanowienie o tzw. work life balance o wiele gorzej. O co w tym chodzi? A o takie znalezienie balansu między pracą a życiem prywatnym, obowiązkami zawodowymi i pasjami, rodziną. I ja dokładnie wiem o co chodzi i co chcę osiągnąć, ale cholera jakoś nie wychodzi. Może dlatego, że dopiero rozwijam firmę i chcę zrobić więcej, lepiej i bardziej?

Nie bez znaczenia jest tu też ten cały koronawirus, który totalnie zaburzył mi rytm dnia. W dzień zajmowałam się dziećmi, wieczorami i nocami pracowałam. Potem chodziłam jak zombiak, a wszystko się na siebie nawarstwiało. Nic to! Przyznaję się, że się nie udało, wyciągam wnioski i idę dalej!

Drugą porażką jest moja… waga, którą miałam utrzymać. Tu też pewnie najłatwiej byłoby zrzucić na wirusa w koronie, bo przecież siłownię mi zamknęli i uziemili z dziećmi. Prawda jest jednak taka, że mogłam ćwiczyć na macie w domu i zdrowiej się odżywiać. Faktem jest też to, że moja tarczyca zwariowała i przez kilka tygodni zupełnie nie mogłam nad nią zapanować. Mimo starań waga stała w miejscu, mając moje oczekiwania totalnie w nosie. Po pewnym czasie wszystko wróciło do normy – czuję się lepiej, a tarczyca nie świruje, ale… waga daleka jest od oczekiwań.

Jaki jest ostateczny rachunek? Z 10 kg, które udało mi się zrzucić od maja go grudnia, wróciło 5 kg. Niby wciąż na minusie, ale nie utrzymałam wagi tak, jak planowałam.

Co przyniesie następny rok?

Na to pytanie nie potrafię sobie odpowiedzieć. Wiem jednak, że znowu coś wymyślę i nie spocznę na laurach. Już sam wrzesień przyniósł nowe wyzwania, takie jak pierwsza klasa Zosi i 5 urodziny Julki. Bo świat nie stoi w miejscu, nie chce się zatrzymać lub po prostu na chwilę zwolnić. I nie, nie mam problemu z tym, żeby mówić o przemijającym czasie. To przecież naturalne, że z każdym rokiem więcej kresek na koncie. Bez względu na to, co będzie za rok, mam nadzieję, że moja rodzina będzie zdrowa i szczęśliwa, a ja wciąż będę wierzyła w siebie i pomagała innym kobietom w dążeniu do szczęścia.

.

Powrót do szkoły – 3 nasze gadżety i jedna wątpliwość

0

Wyprawkę szkolną kompletowałam w tym roku po raz pierwszy. Wróć! Przygotowałyśmy ją z Zosią wspólnie. Ja odhaczałam listę i szukałam najlepszych rozwiązań, ona wybierała wzory, kolory i wynajdywała mnóstwo “bardzo potrzebnych jej rzeczy”. Co z tego wszystkiego wyszło?

(W poście znajdują się linki afiliacyjne)

Wyprawka szkolna – co nowego?

O ile artykuły szkolne nie były dla nas nowością, o tyle musiałyśmy przygotować się na samodzielne żywienie i wybór plecaka. W przedszkolu dzieciaki dostają pełne wyżywienie, dlatego rodzice nie muszą martwić się tym faktem. Ze szkolniakiem to już zupełnie inna bajka… Trzeba przygotować drugie śniadanie i zdecydować, czy obiad zje w szkole, w domu, czy może zabierze ze sobą.

A jak jedzenie, to i picie. Bidon, butelka? Przyda się też wygodny i dopasowany do sylwetki dziecka plecak. Bo w czymś przecież trzeba to wszystko nosić!

Szkolne zakupy zaczęłyśmy od plecaka

Pierwszą rzeczą, o której marzyła Zosia, był oczywiście plecak. Nie było mowy o innej kolejności, najpierw musiał być plecak i koniec kropka! Od dawna szukałam opinii, przeglądałam blogi bardziej zorientowanych mam i czytałam porady specjalistów. Wszystko to jednak tak wirowało w głowie, że nie byłam w stanie nic wybrać. Co więcej – nie zbliżałam się nawet do celu!

Koleżanka, która jest już doświadczoną mamą trzecioklasistki uświadomiła mnie, że w sumie te maluchy wszystko zostawiają w szkole. Nie ma sensu wybierać, więc dużego i pojemnego plecaka, bo nawet w tym niewielkim zmieszczą się najpotrzebniejsze rzeczy. Mając to w głowie udałyśmy się z Zosią do sklepu i oczywiście co wybrała? Duży, piękny i pojemny plecak…

Spokojnie, jest dostosowany do małych plecków, to taki nieco mniejszy model dla młodszych uczniów. Zastanawiałam się, na jaki wzór się zdecyduje, bo o ile miałam wpływ na model i firmę, o tyle print wybierała Zocha. Ku mojemu zdziwieniu nie padło na brokat, tęczę i potok różu… Tak, tęczowe jednorożce są, bez przesady – nie można zrezygnować ze wszystkiego!

Kupiliśmy dokładnie taki plecak z ST. Majewski [KLIK] >>

Śniadaniówka i bidon do szkoły

Plecak był, książki mieliśmy dostać ze szkoły, a artykuły szkolne wybierała Zocha – ja tylko pilnowałam listy. Moim kolejnym wyzwaniem była śniadaniówka i bidon na wodę. Jeść i pić coś przecież musi w tej szkole! Na początku wykorzystałam mój stary lunch box z czasów, gdy pracowałam w korpo. Musiałam zweryfikować realne potrzeby i sprawdzić, czego tak na serio jej potrzeba.

Lunch box dla dzieci – 3 sprouts z reniferem

Zocha dostała, więc lunch box Bento z wesołym reniferkiem (?), można wybrać jednak także inne wzory. Śniadaniówki dla dzieciaków >>

Pudełko jest wykonane z fajnego tworzywa, a w środku ma przegródki, które uniemożliwiają mieszanie się jedzenia. Wieczko ma 4 mocne klipsy, dzięki czemu pudełko nie powinno otworzyć się w plecaku.

Generalnie 3 sprouts to fajna seria produktów dla dzieciaków z ciekawymi wzorami zwierząt.

Butelka filtrująca Britta zamiast bidonu

W kwestii bidonu do szkoły nie miałam wątpliwości – wybór od razu padł na butelkę filtrującą Britta. Dlaczego? Bo oboje z mężem korzystamy z nich już od ponad roku i jesteśmy bardzo zadowoleni. Wykonane są z dobrego tworzywa, kolor nie blaknie i fajnie leżą w dłoni. Od wielu lat używamy też dzbanka do filtrowania wody.

Taka butelka to fajna opcja do szkoły, bo dziecko może samodzielnie uzupełnić wodę. W środku znajduje się filtr, który uzdatnia wodę, a my nie musimy zaśmiecać planety plastikiem. To rozwiązanie wygodne i wielorazowe, a filtr wystarcza na 4 tygodnie – wystarczy pamiętać o wymianie na początku każdego miesiąca.

Pewnie Cię nie zaskoczę, ale Zosia wybrała butelkę Britta w kolorze ciemnego różu. Moja jest limonkowa, ale do wyboru jest też niebieska i fioletowa.

Butelki filtrujące Britta na Ceneo >>

Zegarek w stylu Kidwatch

To jest właśnie ta moja wątpliwość. Zosia od dawna marzy o zegarku z gadżetami, a ja chciałabym mieć możliwość komunikowania się z nią. Na telefon jest jeszcze wg mnie za mała, no nie chcę kupić i tyle. Zastanawiam się jednak nad zegarkiem, bo to podobno fajna opcja, a i dosyć pożyteczna.

Do zegarka wkłada się kartę SIM i można dzwonić. Gadżet ma też GPS, który pozwala zlokalizować dziecko, a niektóre dają znaki wibracyjne, że dziecko oddala się z zaznaczonego obszaru. Jest w nich jeszcze mnóstwo różnych opcji w zależności od marki i modelu zegarka.

Chodzi mi o coś takiego – smartwatch dla dzieci z GPS> >>

Sama od wielu lat mam smartwatch (pisałam o nim tutaj) i pewnie Zosia dostanie swój wymarzony na urodziny. Muszę tylko zrobić research i zastanowić się nad najlepszym modelem dla niej.

25.08.2021

Zegarek z opcją dzwonienia sprawdził się świetnie! Zosia mogła zadzwonić do mnie, gdy jakieś zajęcia były odwołane lub wydarzyło się coś, o czym chciała mnie poinformować. Wiedziałam też, kiedy dokładnie wróci z wycieczki, bo zegarek ma opcję GPS. Nie musiałam, więc czekać pod szkołą, gdy warszawskie korki opóźniały powrót. Mam też wrażenie, że zegarek dla dziecka dał jej poczucie bezpieczeństwa i możliwość podzielenia się emocjami na bieżąco. Wiedziała, że w każdym momencie może do mnie zadzwonić lub zostawić wiadomość głosową.

Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia… Męczy mnie teraz o swój własny telefon…

.

Czy to ważne pod czym śpimy? Czyli jak wybrać pościel

0

Teoretycznie wybór pościeli nie powinien wzbudzać większych emocji. Wystarczy wybrać to, co nam się podoba i po prostu dokonać zakupu. Jaki jednak materiał wybrać i gdzie szukać fajnych wzorów pościeli? Jak wybrać pościel by była funkcjonalna i pasowała do wnętrza?

Od czego zacząć poszukiwania idealnej pościeli?

Pierwszą rzeczą, na którą należy zwrócić uwagę jest rozmiar pościeli. Teoretycznie może wydawać się, że to banał, ale uwierz – często zdarzają się pomyłki. Jakiś czas temu mignęła mi reklama pięknej pościeli, skuszona printem i super ceną – zamówiłam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w poszewkę na poduszkę mogłabym schować… 4 moje poduszki! Wiedziałam dokładnie, że moja kołdra w sypialni ma 200×200, ale nie zupełnie nie zwróciłam uwagi na wymiar poduch. Wiem, że mogłabym zwrócić, ale pościel podobała mi się tak bardzo, że po prostu przeszyłam poszwy na maszynie. Nieczęsto o tym mówię, ale co nieco potrafię, a w gabinecie mam 3 maszyny do szycia.

Ucząc się na moim doświadczeniu, sprawdź najpierw dokładnie, jaki rozmiar ma Twoja pościel. Jeśli śpisz z partnerem pod jedną kołdrą, sprawdź czy kupujesz komplet pościeli dla dwóch osób. Czasami najprostsze kwestie potrafią nas nieźle zaskoczyć. Poza tym, dokładne określenie wielkości pościeli pozwoli Ci łatwiej przefiltrować produkty w sklepie internetowym.

Pościel bawełniana, satynowa a może jedwabna – jaki materiał wybrać

Wiem, że jednym z głównych kryteriów wyboru pościeli jest jej wygląd, ale nie tylko to jest ważne! Zanim kupisz piękną pościel spójrz na metkę ze składem. Każdy materiał ma inne właściwości – oddycha lub nie, nadaje się na lato lub zimę, będzie śliski lub bardzo miękki, można go wyprać w 40, 60 lub 90 stopniach. Wybór materiału determinuje też koszt pościeli. Na rynku znajdziesz pościel z wielu tkanin, do najpopularniejszych należą jednak:

  • bawełniana,
  • jedwabna,
  • lniana,
  • bambusowa.

Co w takim razie wybrać w gąszczu możliwości? Trzeba pochylić się nad tym, co będzie najodpowiedniejsze dla Ciebie i Twoich domowników.

Pościel bawełniana – jedna bawełna, kilka tkanin

Bawełna to materiał znany od wieków, który charakteryzuje się lekkością i trwałością. Bez problemu można prać ją w różnych temperaturach, dzięki czemu sprawdzi się nawet w ekstremalnych warunkach (takich, jak zasiusiane poszewki w pokoju dziecięcym). Pościel bawełniana jest ciepła, świetnie oddycha i szybko pochłania wilgoć, co zmniejsza problem pocenia się. Syntetyczne tkaniny (np. poliestrowe) nie przepuszczają za wiele powietrza, nie wchłaniają też wody, dlatego śpi się pod nimi niezbyt przyjemnie, zwłaszcza latem. Trzeba przyznać, że w polskich domach bawełna jest najczęściej spotykanym rodzajem pościeli. Różnić mogą się jednak tkaniny, które produkuje się z bawełny, poniżej znajdziesz kilka jej popularnych odmian i kilka słów wyjaśnienia.

Pościel satynowa – idealna latem

Ten rodzaj pościeli jest bardzo lekki, gładki i bardziej śliski, a co za tym idzie – miły w dotyku. Od zwykłej bawełny tę satynową różni splot i to, że bawełna satynowa utkana jest z przędzy czesankowej. Dzięki temu jest delikatniejsza, połyskująca i… chłodna! Pościel satynowa genialnie sprawdza się wiosną i latem, gdy na zewnątrz świeci słońce, a sypialnię wypełnia gorące powietrze. Materiał jest delikatny, co pozwala na produkcję pościeli w wielu pięknych wzorach.

Zdjęcia pochodzą ze strony fabrykaform.pl

Kora – hit sprzed lat

Innym rodzajem pościeli bawełnianej jest ta wykonana z kory. Święciła swoje triumfy, gdy byłam w podstawówce, ale wciąż można dostać ją w sklepach z pościelą. Skąd właściwie ta nazwa? Ma karbowaną strukturę, która przypomina korę drzewa. Przez wielu uznawana jest, dlatego za niezbyt elegancką, ale jej wielkim plusem jest fakt, że nie potrzebuje prasowania.

Flanelowa pościel – świetnie sprawdzi się jesienią i zimą

Pościel uszyta z flaneli jest bardzo wytrzymała, ponieważ do jej tkania wykorzystuje się dobrej jakości bawełnę, której włókna są długie i mocne. Dzięki temu materiał ten jest gruby, mięsisty i bardzo ciepły. Dlatego właśnie flanela idealnie sprawdzi się jesienią i zimą, grzejąc zimne stopy i otulając zmarznięte uszy.

Jedwabna pościel z wyższej półki

Materiałem z wyższej półki jest jedwab. Pościel ta ma wiele zalet, ale niestety jej cena jest dość wysoka – za prawdziwy jedwab trzeba zapłacić ok. 1 000 zł. Warto jednak uważać na podróbki, które wykonane są ze sztucznego materiału i nie mają nic wspólnego z jedwabiem. Inwestycja w pościel jedwabną będzie zasadna, jeśli zależy Ci na świetnej wymianie powietrza i antyalergicznych właściwościach lub po prostu Cię na nią stać. Pościel jedwabna jest śliska, chłodna i wyjątkowo miękka w dotyku.

Pościel lniana – cienka lub gruba

Len to kolejna tkanina antyalergiczna – nie przyciąga kurzu i roztoczy. Genialnie sprawdza się podczas upałów – materiał świetnie przepuszcza powietrze. Możesz wybrać cienką lub grubą pościel lnianą, dzięki czemu materiał sprawdzi się latem lub zimą. Warto wspomnieć jednak o jednym koszmarze, który może odstraszać – podobnie jak lniane ubrania, pościel z lnu bardzo mocno się gniecie. Konieczne jest, więc jej prasowanie.

Popularna pościel bambusowa

Tak jak niegdyś kora święciła triumfy, tak teraz popularnością cieszy się pościel bambusowa. Ma właściwości bakteriobójcze i antyseptyczne, a także świetnie oddycha. Dobrze wchłania też wilgoć, co skutecznie likwiduje problem pocenia się – użyjesz jej latem i zimą, ale pościel ta jest nieco droższa od tej bawełnianej.

Jaka pościel na lato i zimę?

Powyżej opisałam właściwości pościeli, pozwolę sobie jeszcze podsumować, którą pościel wybrać na lato i zimę. Oczywiście nie oznacza to, że wiosną i jesienią musisz spać pod kocem! Chodzi tu o pokazanie skrajnych pór roku.

Pościel na latoPościel na zimę
Bawełna satynowaBawełna
JedwabFlanela
Cienki lenKora
BambusGruby len

Nie tylko wygoda, ale i wygląd pościeli się liczy!

Nie oszukujmy się, większość produktów kupujemy oczami, nie inaczej jest w przypadku pościeli. Możemy dopasować ją do wnętrza, wieku osoby, która będzie pod nią spała lub swoich pasji. Na rynku znajdziemy, więc kolorowe pościele dziecięce, poszwy z nadrukiem kotów i koni, eleganckie wzory kwiatowe czy klasyczne paski. Jeśli szukasz kombinacji dobrej jakości materiału z optymalną ceną i pięknym wzorem, postaw na pościel bawełnianą lub satynową. Zwłaszcza na tej drugiej printy wyglądają genialnie.

Jednym z klasycznych wzorów są rośliny. Komplet pościeli bawełnianej w kwiaty będzie świetnie wyglądał w każdej kobiecej lub dziewczęcej sypialni. Jednak fajny motyw z kwiatami na ciemniejszym tle obroni się też w małżeńskim łożu.

Zdjęcia pochodzą ze strony fabrykaform.pl

Innym popularnym wzorem na pościeli są zwierzęta. Producenci wykorzystują na niej motywy lasu, dzikich zwierząt, a czasami okraszają wzory nutką dobrego humoru.

Zdjęcia pochodzą ze strony fabrykaform.pl

Pościel do pokoju nastolatka to już wyższa ekwilibrystyka. Młodzież niekoniecznie zainteresuje dziecięcy print lub babciny wzór, dlatego warto poszukać czegoś totalnie odjechanego. Coraz częściej producenci pościeli decydują się na odważne i nietypowe motywy dedykowane nastolatkom.

Zdjęcia pochodzą ze strony fabrykaform.pl

Zajrzyj na FabrykęForm – znajdziesz tam genialne dekoracje i wyposażenie domu.

Publikacja sponsorowana

.