Ta maska do włosów blond to złoto! Anwen Cool Bananas

0

Kto mnie trochę zna ten wie, że nie jestem naturalną blondynką. Kiedyś wystarczył mi dobry szampon i uniwersalna odżywka, aby moje włosy wyglądały dobrze. Teraz sprawa nieco się skomplikowała, bo trzeba włożyć nieco więcej wysiłku z ich pielęgnację. No dobra, nie trzeba, ale ja po prostu chcę. Moim ostatnim odkryciem jest maska do włosów blond Anwen Cool Bananas, która genialnie ochładza kolor.

(W poście znajdują się linki afiliacyjne.)

Zmiany w życiu, zmiany na głowie

W okolicach 30tych urodzin postanowiłam wiele zmienić w moim życiu. A skoro w planach było generalne przemeblowanie (a właściwie generalny remont) to i na głowie pojawiła się rewolucja. Blond był ostatnią opcją, jaką brałam pod uwagę. W sumie nigdy nie byłam fanką farbowania, chodziłam do fryzjera tylko na strzyżenie. Pierwsza lekka zmiana koloru pojawiła się długo po studiach, a i tak różnica była niewielka. Właściwie zmieniałam tylko lekko odcień, więc nie miałam dużego doświadczenia i sumie chyba nie wiedziałam, co mnie czeka.

Więcej znajdziesz tutaj: 5 POSTANOWIEŃ NA 30TE URODZINY (ROK PÓŹNIEJ), CZYLI NIEMOŻLIWE JEST MOŻLIWE

Metamorfoza postępowała stopniowo, żeby nie obciążać mocno włosów, nie spalić ich, a jednocześnie dać mi nieco więcej czasu na przyzwyczajenie. Przyznam, że efekt końcowy to strzał w 10! Uwielbiam się w tym kolorze i obecnie nie planuję zmiany. Minus jest taki, że wielu znajomych mnie nie poznaje, zwłaszcza tych, którzy dawno mnie nie widzieli.

Pielęgnacja blond włosów

Blond włosy są fajne, ale… no właśnie jest kilka “ale”. W moim przypadku rozchodzi się głównie o to, że nadmiernie się przesuszają i żółkną. Nie oznacza to jednak, że nie ma na te problemy rozwiązania. Przez kilka lat sprawdziłam wiele produktów i przyznam, że mam swoją listę ulubieńców. Swoją drogą znajdziesz ją na moim blogu, link podaję poniżej.

JAK DBAĆ O BLOND WŁOSY? MOJE SPRAWDZONE PRODUKTY!

Wróćmy jednak do meritum – świetnej maski, która ochładza kolor. Muszę przyznać, że żaden produkt z tej kategorii nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia jak Anwen Cool Bananas.

maska do włosów blond

Tu znajdziesz produkt –>

Maska ochładzająca kolor Anwen Cool Bananas

Maskę do blond włosów stosuję raz na jakiś czas, nie przy każdym myciu. Dlaczego? Bo bardzo dobrze działa. Gdy zwiększyłam częstotliwość moje włosy zrobiły się lekko fioletowe. Wróciłam więc do standardowego trybu.

Jak używać Anwen Cool Bananas? Produkt nakłada się na umyte włosy, a następnie czeka kilka minut i spłukuje. Czas zależy od potrzeb i tego, jakiego efektu się spodziewamy. Ja zazwyczaj trzymam ją na włosach około 5 minut, ale gdy potrzebuję mega ochłodzenia pozostawiam ją znacznie dłużej i nakładam plastikowy czepek.

Maska fioletowa – efekty

Dosyć zachwytów, czas na pokazanie efektów. U fryzjera byłam 12 lipca, a zdjęcia rozjaśnionych maską włosów zrobiłam 6 sierpnia. W trakcie byłam na wakacjach, gdzie umówmy się – o włosy dbałam tak sobie. Mimo szamponów i odżywek, codzienne kąpiele w morzu i basenie zrobiły swoje.

Maseczkę trzymałam na włosach około 20 minut, bo następnego dnia wybierałam się na wesele. Zależało mi na mocnym ochłodzeniu zżółkniętych włosów. Zdjęcia przed i po bez filtrów, robione w świetle dziennym.

blond włosy pielęgnacja

Na poniższych zdjęciach efekt po zastosowaniu maseczki. Włosy wyłącznie wysuszone, bez układania, żeby lepiej pokazać zmianę.

Minusem jest to, że maska wysusza włosy mimo zapewnień, że wyciąg z banana je nawilży. Przynajmniej w moim przypadku tak się nie dzieje – włosy potrzebują dodatkowego wsparcia. Problem zwłaszcza w końcówkach, które dostają najbardziej w kość podczas farbowania i układania. Jeśli jednak chodzi o ochłodzenia koloru, zadanie wypełnia świetnie.

Maskę stosuję od pół roku i kupuję ją w sklepie firmowym, przez Internet. Nie wiem, czy jest dostępna stacjonarnie, ale poniżej link do Ceneo, gdzie znajdziesz kilka miejsc, w których można ją nabyć. Kosztuje ok. 32-38 zł, co moim zdaniem jest dobrą ceną za dobrze działający produkt. Jest wydajna i mi starcza na jakieś 3-4 miesiące.

Link do Ceneo –>

.

Niedrogi i dobry irygator do zębów? Panasonic EW1313G

0

Higiena jamy ustnej to nie tylko codzienne szczotkowanie zębów, ale też odpowiednie czyszczenie przestrzeni międzyzębowych i dziąseł. Zawsze używałam płynów do płukania i nici dentystycznych, ale jakiś czas temu w mojej łazience zadomowił się irygator do zębów. Namówiła mnie do tego moja stomatolog i przyznam, że to strzał w dziesiątkę!

Po co mi właściwie irygator do zębów?

Irygator do zębów od dawna był na mojej liście rzeczy potrzebnych. Przy każdej wizycie u mojej pani stomatolog słyszałam, że powinnam go używać, żeby odpowiednio zadbać o higienę jamy ustnej. Co prawda używam płynów do płukania i nici dentystycznych, ale wg pani doktor potrzebne jest mi dodatkowe wsparcie. Dlaczego? Ponieważ moje zęby są bardzo ściśle ułożone, przez co ciężko jest je prawidłowo wyczyścić. Najczęściej próchnica pojawia się więc nie na jednym, a na dwóch zębach naraz.

Kto mnie zna ten wie, że strasznie boję się dentysty. No tak mam – palpitacje serca powoduje u mnie sam przegląd, nie mówiąc już o borowaniu… Długo nie mogłam zdobyć się na zrobienie generalnych porządków, ale gdy mi się to w końcu udało, robię wszystko, żeby nie być częstym gościem w gabinecie dentystycznym. Mimo tego, że mam najlepszą dentystkę na świecie! Przyjęłam zasadę, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Jakiś czas temu dostałam propozycję, żeby przetestować irygator do zębów, a potem na stałe zagościł już w mojej łazience.

Irygator do zębów co to jest i dlaczego warto go używać?

Na pierwszy rzut oka irygator do zębów wygląda, jak nieco większa szczoteczka elektryczna. Różni się jednak końcówką i sposobem działania – główną rolę gra tu strumień wody pod ciśnieniem. Jego najważniejszym zadaniem jest wyczyszczenie przestrzeni międzyzębowych.

Jak działa irygator do zębów? Z niewielkiej dyszy wydobywa się wąski strumień wody pod ciśnieniem, który wypłukuje bakterie, resztki jedzenia i płytkę nazębną. Specjalna pompka wewnątrz urządzenia pompuje wodę ze zbiorniczka, wyrzucając ją ze sporą mocą. Dzięki temu z łatwością usuwa wszystko, co zostaje nam między zębami, dbając o zęby i dziąsła.

Panasonic EW1313G – irygator do zębów czy warto?

Szukając irygatora zwracałam uwagę na moc i ogólne parametry oraz cenę – nie chciałam wydawać zbyt dużo pieniędzy. Nigdy nie używałam takiego urządzenia, dlatego wolałam postawić na coś dobrego, ale też niezbyt skomplikowanego. Ważne było również to, abym mogła dostosować ciśnienie strumienia wody, żeby powoli wdrożyć się w cały proces. Podsumowując, potrzebowałam czegoś niedrogiego i skutecznego, dlatego mój wybór padł na Panasonic EW1313G.Można kupić go za około 200 zł, co uważam za bardzo dobrą cenę. Przejdźmy zatem do testu irygatora i mojej opinii.

Irygator Panasonic – strumień wody

Irygator daje możliwość dostosowania siły ciśnienia wody na 3 poziomach, co więcej – dwa z nich są dodatkowo napowietrzone. Do dyspozycji mamy tryby:

  • JET – najwyższe ciśnienie (5,9 bara), świetnie czyści przestrzenie międzyzębowe;
  • AIR IN REGULAR – średnie ciśnienie (3,9 bara), strumień jest napowietrzony, czyści kieszenie przyzębne i ściany zębów;
  • AIR IN SOFT – najniższe ciśnienie (2 bary), idealnie sprawdza się przy pielęgnacji i masażu dziąseł.
Irygator Panasonic EW1313G – strumień wody

Trzeba pamiętać, że irygator do zębów nie tylko wymiecie resztki bakterii i jedzenia, ale zadba też o dziąsła. Bardzo często mam problem z tym, że zanieczyszczenia dostają się między ząb a dziąsło, co nieraz prowadziło to jakiegoś zapalenia. Przyznam, że byłam zaskoczona, jak dobrze irygator poradził sobie z tym problemem.

Dodam też, że pierwszy test przeprowadziłam po zjedzeniu rogala z makiem. Usunięcie go przy moich ciasnych zębach z pomocą szczoteczki nie jest prostym zadaniem, a irygator poradził sobie doskonale. Muszę przyznać, że jest to też znacznie przyjemniejsze i szybsze od nitkowania zębów.

Długość pracy i pojemność zbiornika

Na jednym ładowaniu irygator może pracować około 15 minut, co wystarcza na 10-15 użyć (w zależności od długości pracy). Mi najczęściej wystarczy 1 minuta pracy, ale bywa też, że robię to 2 razy dłużej. Wszystko zależy od tego, jakie mam potrzeby w danym momencie. Do kompletu dołączona jest ładowarka indukcyjna, która dosyć szybko uzupełnia poziom baterii urządzenia.

Pojemność zbiorniczka to 130 ml, a wody wystarcza na jedną, ok. 30 sek. sesję, dlatego jeśli chcę używać go dłużej, muszę uzupełnić pojemniczek. Nie jest to bardzo problematyczne, bo wystarczy odciągnąć klapkę i wlać wodę – otwór jest na tyle duży, że nie sprawia to większych trudności.

Jaka woda do irygatora?

Osobiście używam zwykłej wody z kranu, dokładnie takiej, jaką normalnie płuczę zęby. Ważne, żeby nie była za zimna, ani za gorąca, czyli pewnie około 40 stopni. Można używać wody destylowanej, ale to dodatkowe koszty, z którymi trzeba się liczyć. Niektórzy polecają też płyn do płukania, ale przyznam, że ja nie przepadam za tą opcją. Po pierwsze koszt jest jeszcze wyższy, po drugie mam problem ze zbyt intensywnym, miętowym smakiem. Nie oznacza to, że w zupełności zrezygnowałam z płynu do płukania – używam go po irygacji.

Końcówki dołączone do irygatora Panasonic EW1313G

W zestawie znajdują się dwie końcówki:

  • standardowa dysza,
  • końcówka ortodontyczna ze szczoteczką pęczkową (przypominająca malutką szczoteczkę).

Pierwsza służy do standardowego używania irygatora do zębów. Dzięki niej możemy dokładnie wyczyścić przestrzenie między zębami i kieszonki przyzębne, a także delikatnie wymasować dziąsła. To taka klasyczna końcówka, z którą kojarzy się irygator.

Szczoteczka pęczkowa to końcówka, której główka zwieńczona jest włosiem. Producent dedykuje ją użytkownikom aparatów ortodontycznych. Dzięki niej można precyzyjnie i sprawnie wyczyścić resztki jedzenia, które przykleiły się do elementów aparatu.

W naszym domu nikt nie nosi (jeszcze) aparatu ortodontycznego, ale znalazłam inne zastosowanie tej końcówki. Niejedna mama na pewno zastanawia się, jak wyczyścić dziecku pierwsze stałe zęby, które bardzo często wychodzą krzywo. Moja starsza córka ma problem z dolnymi jedynkami i dwójkami – ustawiły się nierówno i bardzo trudno jest je wyczyścić. Właśnie dlatego napisałam, że „jeszcze” nikt nie ma u nas aparatu. Ani szczoteczka manualna, ani elektryczna nie radziły sobie z prawidłowym usuwaniem zanieczyszczeń. Najpierw myślałam, że może robimy to niedokładnie, dlatego pani stomatolog usunęła jej osad specjalną pastą, a potem… problem wrócił! I tu właśnie znalazła zastosowanie szczoteczka od irygatora – ma niewielki rozmiar, więc świetnie radzi sobie z krzywymi zębami.

Co jeszcze podoba mi się w irygatorze do zębów Panasonic EW1313G? A co nie?

Zdecydowanie do jego zalet można zaliczyć też to, że:

  • irygator jest lekki – ręka nie cierpnie podczas używania,
  • bardzo łatwo się go czyści – każdy element można opłukać pod bieżącą wodą,
  • prosta wymiana końcówek – wystarczy lekko przycisnąć przycisk,
  • możliwość dokupienia końcówek,
  • nie pracuje głośno – jest tylko nieco głośniejszy od szczoteczki elektrycznej.

Jedyną wadą, którą mogę wskazać, jest wspomniana wcześniej pojemność zbiorniczka. Zdarza się tak, że muszę uzupełniać wodę podczas stosowania irygatora. Nie jest to bardzo uciążliwe, ale wolałabym, żeby miał ciut większą pojemność. Jeśli miałabym się przyczepiać, to pewnie wolałabym też mieć mniejszą ładowarkę – ta zajmuje znacznie więcej miejsca niż ładowarka od szczoteczki elektrycznej. Trzeba jednak przyznać, że samo urządzenie jest większe.

Irygator czy warto?

Tak, warto kupić irygator do zębów Panasonic EW1313G. Urządzenie jest niedrogie, skuteczne i bardzo intuicyjne – po prostu wkładasz do ust i uruchamiasz. Co zauważyłam podczas używania irygatora?

  • Uczucie zdecydowanie czystszych zębów. Ciężko to wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że są znacznie lepiej wyczyszczone i dłużej zachowują „świeżość”.
  • Odkąd używam irygatora do zębów mam znacznie mniejszy problem z osadem i płytką nazębną. W tym miejscu warto zaznaczyć, że jestem uzależniona od kawy!
  • Świeży oddech przez długi czas, dzięki mniejszej ilości bakterii w jamie ustnej.
  • Mniejsze problemy z dziąsłami – zero zapaleń, bólu dziąseł i mniej krwawień.

Jak używać irygatora?

Na koniec wisienka na torcie, czyli jak używać irygatora. Czynność ta jest banalnie prosta, ale trzeba pamiętać o kilku kwestiach.

  • Woda nie powinna być zbyt zimna ani zbyt ciepła – jej temperaturę najlepiej jest dostosować do swoich potrzeb.
  • Nie należy go włączać przed włożeniem do ust i ich zamknięciem. W innym przypadku można się porządnie zalać, co jest nieprzyjemne zwłaszcza, jeśli nosi się okulary.
  • Dyszę najlepiej trzymać pod kątem 90 stopni, powinna być też ustawiona blisko dziąseł.
  • Najlepiej pochylić się nieco nad umywalką.
  • Po skończeniu pracy irygatora należy wylać wodę ze zbiorniczka i osuszyć urządzenie.

Co z kolejnością czynności? Moja codzienna higiena jamy ustnej zaczyna się od szczotkowania zębów szczoteczką elektryczną, następnie używam irygatora, a cały proces kończę płynem do płukania ust. Wszystko trwa kilka minut, ale naprawdę – lepiej zapobiegać niż leczyć.

Publikacja sponsorowana

.

Kiedy do związku wkrada się chora zazdrość…

0

Zazdrość może stymulować związek, ale jej nadmiar zabija, dusząc od środka. Byłaś kiedyś zazdrosna, a może to on miał z tym problem? Było (jest?) sprawdzanie telefonu, maili, wiadomości na komunikatorze? Ciągła kontrola i oskarżenia? Uważaj, takie zachowanie często unicestwia nawet najsilniejszą relację.

Zazdrość buduje i rujnuje związek

Pod słowem zazdrość kryje się najczęściej cały zestaw negatywnych emocji i działań. Na myśl przychodzi nieufność, podejrzenia, smutek, żal i ciągła kontrola. Nie oznacza to jednak, że to jedyne, co można o niej powiedzieć. “Zdrowa” zazdrość może dać nam sporo motywacji i kopa do działania, może poniekąd informować, że wciąż nam na sobie zależy.

Jak zawsze nie należy popadać w skrajność. Brak jakiejkolwiek zazdrości czasami daje sygnał, że zupełnie odpuściliśmy. Nie interesuje nas co robi druga osoba, z kim się spotyka, a w głowie pojawia się obojętność. Bywa też tak, że bezgraniczne zaufanie i zero poczucia zazdrości sprawia, że nasza druga połówka zaczyna czuć się niekochana. Nawet jeśli tak nie jest, partner może postrzegać to właśnie w taki sposób.

Na drugiej szali jest chora zazdrość i to ona jest większym zagrożeniem. Ciągłe sprawdzanie, kontrola i nieufność rujnują związek od środka. Determinuje wszystko, co robimy i ma wpływ na wszystko, o czym myślimy. A przecież relacja powinna opierać się nie tylko na głębokim uczuciu, ale również zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa i wierze, że jesteśmy dla kogoś ważni.

Czy byłam kiedyś chorobliwie zazdrosna?

Tak, zdecydowanie bywałam kiedyś chorobliwie zazdrosna. Chyba najbardziej wynikało to z niskiego poczucia własnej wartości i niedojrzałości. Czułam, że nie jestem wystarczająco dobra, bałam się, że facet zostawi mnie dla innej, a ja zostanę sama jak palec. Od zawsze miałam też poczucie wszechogarniającej samotności. Pojawiały się myśli, że przecież muszę kogoś mieć, nie mogę być sama. To też nie pomagało… Skrajna zazdrość w moim wykonaniu to czasy liceum i studiów, potem trochę poukładało mi się w głowie i sytuacja uległa diametralnej zmianie. Zanim jednak o tym opowiem, wspomnę o bardzo przykrym doświadczeniu, które dużo mnie nauczyło.

Przepraszam, przespałem się z moją byłą, ale to nic nie znaczy

Wielka miłość, płomienny związek i plany na resztę życia. Mam zmienić Toruń na Warszawę i tam robić magisterkę. Będzie wspólne mieszkanie, zaręczyny, a potem już tylko “żyli długo i szczęśliwie”. Wszystko układa się pięknie, żyć bez siebie nie potrafimy. Tak, jest też zazdrość – z obu stron, bo oboje mamy z tym problem. Dlatego tak dużo czasu spędzamy razem i często kłócimy się o nieistotne detale. Pewnego dnia wybucha bomba… Ot, taka tam chwilowa słabość z byłą dziewczyną. Seks po mocno zakrapianej imprezie ze starymi znajomymi. Podobno to nic nie znaczy. Nie dla mnie. Moje serce pęka, a ja nie umiem się pozbierać.

Chyba wtedy zrozumiałam, że mogę stawać na rzęsach, a jeśli ktoś chce to i jak zrobi swoje. I nie pomogą tu pilnowanie, trzymanie za rękę i ciągłe telefony. Przynajmniej nam nie pomogły. Na początku obwiniałam siebie, ale z czasem zrozumiałam, że to ja zostałam skrzywdzona i muszę zbudować swoją wartość od nowa.

A potem pojawił się mój mąż i cholernie dużo się zmieniło

Tak, zmieniłam miejsce zamieszkania i uczelnię, wszystko było przecież zaplanowane. Tyle tylko, że zamieszkałam w pokoju z koleżanką, a nie z moim byłym. Zaczęłam studia, poszłam do pracy i poznałam mojego męża. Po 5 miesiącach byliśmy zaręczeni, a rok później wzięliśmy ślub. W trakcie odrobiłam pracę domową i przepracowałam swoje emocje. Zaczęłam budować poczucie własnej wartości i uwierzyłam w nas.

Więcej o moim mężu napisałam tutaj: PRZEPRASZAM, ŻE MAM FAJNEGO MĘŻA! >>

Oczywiście, że bywałam zazdrosna, ale nie wychodziło to poza lekkie ukłucie i kilka słów wypowiadanych z przymrużeniem oka. Nie wierzysz? Zaproszenia na ślub zaprojektowała nam dziewczyna Tomka, z którą był kilka lat, a na weselu było dwóch moich byłych facetów. Wiesz, my po prostu ufamy sobie i wiemy, że na nic na siłę. Wydaje mi się też, że to mój mąż ma w sobie więcej zazdrości, którą czasami musi tłumić. Nigdy nie robiliśmy sobie jednak problemów z wyjazdami integracyjnymi, wyjściami na imprezy czy kawą ze znajomym na mieście.

Chora zazdrość, czyli jaka?

Podłoże chorej zazdrości to ciągłe przekonanie, że partner planuje zdradę lub już to robi. Najczęściej brak tu jakichkolwiek realnych podstaw, ale poczucie to nieustannie towarzyszy związkowi. Partner zaczyna kontrolować wszystkie sfery życia, aby nie dopuścić do niewierności albo udowodnić, że to już się stało. Węszy, szpieguje, rozpytuje.

Jak objawia się chora zazdrość?

  • ciągła obserwacja i oskarżenia
  • wciąż pojawiający się temat zdrady i niewierności
  • ograniczanie wolności partnera i kontrola
  • szantaż emocjonalny

Myśląc o chorej zazdrości, zawsze w uszach dźwięczą mi słowa tej piosenki…

Do czego prowadzi zazdrość?

W skrócie – do rozpadu związku. Relacja bez poczucia bezpieczeństwa, szczerej rozmowy i zaufania umiera. Wykańczają ją ciągłe kłótnie, konflikty i odpieranie ataków – udowadnianie, że partner się myli. W końcu sytuacja zaognia się na tyle, że próżno szukać porozumienia i oddechu od oskarżeń. Z dnia na dzień rośnie presja, która w końcu staje się nie do wytrzymania. No i bach, miłość staje się jedynie wspomnieniem.

Jak radzić sobie z zazdrością?

Najważniejszym krokiem jest zdanie sobie sprawy z problemu. Dopóki nie jest on uświadomiony, dopóty będzie realny i nic nie da się z nim zrobić. Bardzo ważna jest tu praca nad sobą, ale i wsparcie partnera. Należy przepracować poczucie własnej wartości oraz uczucia, które łączą parę. Świat oparty na kompleksach i huśtawce emocjonalnej nie sprzyja zdrowej relacji. Nie jest to proste i często trwa bardzo długo, trzeba więc dużo samozaparcia i cierpliwości.

Jeśli zazdrość nie odpuszcza, ale wciąż macie ochotę walczyć o związek, warto postawić na wsparcie specjalisty. Zwłaszcza wtedy, gdy chora zazdrość przeradza się w patologię – stąd już o krok do tragedii. Bez względu na to czy związek się uratuje, czy rozpadnie, osoba mająca problem z zazdrością powinna nad sobą pracować. Inaczej nigdy nie zbuduje zdrowej relacji, a sytuacja będzie się powtarzać.

.

Monstera, czyli z pamiętnika ogrodnika (odmiany, rozmnażanie, pielęgnacja i ZDJĘCIA)

0

Monstera przebojem weszła na polskie salony i jest obiektem pożądania wielu wielbicieli kwiatów zielonych. Cóż, sama padłam jej ofiarą! Przyznam jednak, że z powodzeniem udaje mi się ją hodować i rozmnażać. Jak w takim razie dbać o monsterę i czym jest tajemnicza monstera variegata?

Monstera – tropikalny kwiat zielony

Od dłuższego czasu trwa szaleństwo ma monstery – kwiaty zielone, które naturalnie występują w tropikalnym klimacie Ameryki Środkowej i Południowej. O dziwo w polskim domu można z powodzeniem stworzyć dobre warunki do uprawiania tych niezwykłych roślin. O tym jednak później, zacznijmy od kilku faktów.

  • Monstera to gatunek pnący, występujący w prawie 40tu znanych odmianach! Najpopularniejszą jest monstera dziurawa (monstera deliciosa).
  • Odkryło ją dwóch botaników w latach 40tych XIX wieku w – Federico Michael Liebmann w Meksyku i Józef Warszewicz w Gwatemali.
  • Roślina ta wcale nie jest odkryciem ostatnich lat – była bardzo popularna w PRLu.
  • Monstery w warunkach naturalnych mogą dorastać do nawet 20 metrów (pną się wtedy po drzewach).
  • Liście monstery (wybranych gatunków) mogą osiągać nawet 100 cm długości i 75 cm szerokości!
  • Powycinane liście do znak charakterystyczny i forma ochrony przed silnymi wiatrami.
  • W języku angielskim monstera nazywana jest swiss cheese plant, czyli szwajcarski ser.
  • Monstera to roślina trująca, a więc niebezpieczna dla dzieci i zwierząt domowych.
  • Liście monstery wyginają się w kierunku światła, z łatwością zmieniają swoje ułożenie.
  • Korzenie powietrznych nie należy ucinać, można zawinąć je dookoła doniczki.
  • Kwiat monstery przybiera kształt mięsistej kolby i jest jadalny – ważne jednak, żeby był odpowiednio dojrzały! W innym przypadku spowoduje poparzenia i podrażnienia przełyku.

Nowość? Nie, monstera to kwiat z ery PRLu!

Tak, monstera nie jest czymś nowym, co pojawiło się w polskich domach niedawno. Te rośliny doniczkowe były często spotykane w PRLu – w domach, na klatkach schodowych czy w przychodniach. Co więcej, do dzisiaj można je tam spotkać, bo przy odpowiednich warunkach są długowieczne. Takie dorosłe, rozwinięte okazy są też sporo warte i z powodzeniem można sprzedać je na wielu grupach miłośników kwiatów zielonych. Można je też rozmnożyć i dzięki temu cieszyć się nie jedną, a kilkoma monsterami.

Monstera gatunki

Można wyróżnić wiele gatunków tej niezwykłej zielonej rośliny, ale do najpopularniejszych należą:

  • monstera dziurawa (monstera deliciosa);
  • monstera monkey mask (monstera adansonii);
  • monstera minima (rhaphidophora tetrasperma).

Co ciekawe, tak właściwie ta ostatnia monsterą nie jest – to gatunek spokrewniony. Jej liście łudząco przypominają monsterę, dlatego utarło się ją tak nazywać.

Monstera dziurawa (monstera deliciosa)

Zdecydowanie najczęściej można spotkać monsterę dziurawą, czyli monsterę deliciosa. To jej liście są najpopularniejszym wzorem i to właśnie ona najczęściej kojarzona jest z tym gatunkiem. Ma charakterystyczne powycinane i dziurkowane liście, które kształtem przypominają serca. Wraz z wiekiem osiąga coraz większe rozmiary, niesamowicie zdobiąc wnętrze. Trzeba jednak pamiętać, że wymaga odpowiedniej pielęgnacji – nie jest ona bardzo pracochłonna, ale warto zwrócić uwagę na kilka kwestii (o tym w dalszej części). W mojej roślinnej kolekcji mam obecnie 3 takie monstery deliciosa: jedną dostałam w formie młodej rośliny z jednym dziurawym liściem, dwie powstały z jednej szczepki.

Rozmnażanie monstery dziurawej

Sadzonkę mogłam wsadzić od razu do ziemi, ponieważ była nieźle ukorzeniona, ale postanowiłam poeksperymentować. Korzeń z kawałkiem łodygi wsadziłam do ziemi, resztę do wody z ukorzeniaczem. Pierwsza część dość długo była samotnym badylem sterczącym z doniczki, a potem puściła maluteńki liść. Domownicy nieco powątpiewali w moje umiejętności, ale miesiąc później pojawił się już znacznie większy liść.

Druga część sadzonki pięknie ukorzeniła się w wodzie i obecnie spoczywa już w doniczce z ziemią. Ostatnio wypuściła nawet swój pierwszy liść pod moim okiem. Przy rozmnażaniu warto zmieniać wodę, co kilka dni, a także zaciemnić słoik lub wazon, w którym się ukorzenia. Na efekty trzeba poczekać do kilku tygodni. Ważne też, aby sadzonka miała więcej niż jeden liść, wtedy zwiększa się szansa na ukorzenienie i przyjęcie się w ziemi.

Czemu monstera nie ma dziurawych liści?

Pytanie o dziurawe liście monstery pojawia się bardzo często. Nie każdy wie, że nie wyrastają one z tak zwanego automatu, a wpływ na dziurkowanie ma kilka kwestii.

  • Młoda monstera dziurawa ma zazwyczaj niewielkie, serduszkowate i pełne liście. Trzeba poczekać na moment, w którym nieco podrośnie, zadomowi się. Im starszy okaz, tym większa szansa na dziury.
  • Aby cieszyć się pięknymi, dziurawymi liśćmi należy ją odpowiednio pielęgnować. Bez tego monstera strzeli focha, obrazi się i nici z dziur. Trzeba zapewnić jej odpowiedni poziom światła, wody i nawozu, a także odpowiednie podłoże, aby mogła się w pełni popisać. Nie bez znaczenia jest także temperatura (20-30 st. C).
  • Bardzo często pełne liście pojawiają się zimą, jest to związane z punktem drugim. Wtedy ma znacznie mniej światła, a i temperatura spada często poniżej 20 st. C. Jeśli dwa pierwsze punkty będą spełnione, monstera deliciosa zachwyci dziurami wiosną lub latem.

Monstera monkey mask (monstera adansonii)

Można powiedzieć, że monkey mask to taka mniejsza siostra monstery dziurawej. Ma znacznie mniej okazałe liście, których kształt jest bardziej owalny. Zachwyca też ciekawymi dziurami, ale nie przecięciami. Jest mniejsza – dorasta do maksymalnie 100 cm. To typowe pnącze, które genialnie wygląda w zwisającej donicy, tworząc niezwykłą kaskadę. Nie oznacza to jednak, że nie da się inaczej. Ja zdecydowałam się na umieszczenie w doniczce bambusowej drabinki, która pięknie eksponuje monsterę monkey. Roślina ta nie ma wielkich wymagań i jest znacznie łatwiejsza w uprawie niż monstera dziurawa.

Rozmnażanie monstery monkey

Moja przygoda z kwiatami doniczkowymi zaczęła się właśnie od monstery monkey mask (czasami zwanej też monkey leaf). Roślinkę kupiłam za kilkanaście złotych w… Biedronce i o dziwo – udało się. Pięknie rosła i wciąż pojawiały się nowe, soczyście zielone liście. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że ogrodnik to był ze mnie raczej marny, co opisałam na blogu.

JAK DBAĆ O ROŚLINY W DOMU – 3 TRIKI, KTÓRE ZROBIĄ Z CIEBIE JANUSZA OGRODNICTWA

Im dłużej rosła, tym piękniej wyglądała, a moje nadzieje na porzucenie roli Janusza ogrodnictwa rosły. Wtedy do głowy wpadł mi pomysł na rozsadzenie – w jednym miejscu pojawiła się mała sadzonka. Zaryzykowałam i… prawie poszło. Co prawda przyjęła się, ale cholernie zdziczała, a wszystkie liście rosły wyłącznie na jednym pędzie. Tak jest do dzisiaj.

Znacznie lepiej poszło mi z kolejną, ale tę zrobiłam z pędu szczytowego. Wystarczy uciąć szczyt rośliny pod oczkiem (dobrze, gdy powyżej ma korzeń powietrzny), a potem wsadzić do wody z węglem aktywnym lub ukorzeniaczem. Ja preferuję tę drugą opcję, bo nie lubię długo czekać, używam tego z Agrecolu.

Monstera minima (rhaphidophora tetrasperma)

Z tą rośliną nie mam doświadczenia, ale jest na mojej liście i czuję, że niedługo będzie zdobiła moje wnętrze. Co o niej wiemy? Monstera minima, czyli oszukana monstera, bo przecież jest z nią tylko spokrewniona, ma niezwykle powycinane liście. Wcięcia są tak głębokie, że niemal przecinają go na wylot (to trochę tak, jakby ktoś bawił się nożyczkami). Zachwyca również soczysty, zielony kolor. Osiąga około 100-150 cm, lubi być przycinana i pięknie idzie w górę po paliku.

Monstera variegata i wariegacja – o co chodzi?

Uprawa roślin doniczkowych to swego rodzaju nałóg. Pasja też, ale jeśli ktoś się bardzo wciągnie, przeradza się w najprawdziwszy nałóg. W przypadku kwiatów zielonych czymś, czego absolutnie się pożąda jest wariegacja. Fachowo nazywa się to mozaikowatością fenotypową, czyli zmiennością barwy w obrębie tkanki, organu lub organizmu.

Po ludzku chodzi o to, że roślina wypuszcza białe liście. Mogą mieć całkowicie taki kolor lub tworzyć plamiste wzory. To totalna anomalia, a ceny takich roślin, jak monstera variegata to czasami nawet kilka tysięcy za kilka liści.

Fot. instagram.com/umbotaniconoapartamento/

Monstera Variegata jest niezwykle pożądaną rośliną, której poszukują masowo kolekcjonerzy i nałogowi roślinomaniacy – to taki klejnot w koronie. Ważne jednak, aby przed zakupem dokładnie stwierdzić wariegację. Najlepiej sprawdzić czy białe plamy pojawiają się wyłącznie na liściach, czy widoczne są także na łodygach, pędach. Bardzo często variegata mylona jest z niedoborem składników odżywczych lub brakiem odpowiedniej ilości światła. Wtedy to na liściach powstają przebarwienia, jaśniejsze plamy. Nie jest to jednak wariegacja!

Na liście roślinowych freaków pojawiają się często:

  • monstera deliciosa variegata – zielone liście i białe przebarwienia;
  • monstera deliciosa marmorata – zielone liście i żółte przebarwienia.

Jak dbać o te zielone rośliny – monstera pielęgnacja

Aby liście monstery były piękne, zielone i dziurawe należy pamiętać o kilku kwestiach.

Monstera pielęgnacja:

  • Światło – Monstery lubią światło, ale… nie mogą stać w miejscu bardzo słonecznym. Uwielbiają jasne stanowiska o rozproszonym świetle. Monstera monkey mask z powodzeniem może stać także w zacienionym miejscu, nie oznacza to jednak ciemnego kąta.
  • Woda – Jak każda roślina monstera wymaga odpowiedniej ilości wody. Nie przepada jednak za wilgotną glebą, zwłaszcza zimą i jesienią. Najlepiej podlewać ją wtedy, gdy ziemia wyschnie. Obfite podlewanie lubi wiosną i latem, ale nadmiar wody, który zbierze się w podstawce należy wylać po około godzinie. W miesiącach wiosennych i letnich należy robić to raz w tygodniu.
  • Nawóz – Od wiosny do późnego lata warto zadbać też o odpowiednie nawożenie monstery. Najlepiej wybrać nawóz wolno działający do roślin zielonych. Taki zastrzyk składników odżywczych przyda się monsterze raz na dwa, trzy tygodnie.
  • Podłoże – Istotną kwestią w uprawie monstery jest odpowiednie podłoże. Powinno być lekkie i przepuszczalne. Można kupić specjalną mieszankę lub wykonać ją samodzielnie, wykorzystując m.in. włókno kokosowe, korę, perlit czy torf. W najgorszym wypadku kup lekką ziemię, a na spodzie doniczki umieść sporą ilość keramzytu.
  • Podpora – Monstery to rośliny pnące, dlatego potrzebują odpowiedniej podpory. Zawsze śmieję się, że nie są wymagające w uprawie, ale inteligentne. Jeśli monstera jest już sporym okazem, potrzebuje podparcia, wtedy wie, że może się bez przeszkód rozwijać.
  • Doniczka – Monstery nie lubią ani ciasnych, ani zbyt dużych doniczek. Ważne, aby przesadzać je wiosną, ale rozmiar donicy powinien być tylko nieco większy. Monstera potrzebuje drenażu, dlatego na dno należy wsypać np. keramzyt lub perlit.
  • Temperatura – Roślina najlepiej czuje się w temperaturze od 15 do 30 st. C. Optymalnie będzie utrzymywać ją na poziomie 24 st., ale nie trzeba być tu bardzo precyzyjnym. Ważne, aby temperatura nie spadała poniżej 13 st. C.
.

Polecenia influencerek – fajne czy niefajne?

0

Współprace z markami i polecenia produktów to temat, który wzbudza wiele kontrowersji. Z jednej strony mamy dosyć tych wszystkich polecajek, z drugiej jednak lubimy kupić coś podpatrzonego u innej osoby. To jak to właściwie jest z tymi poleceniami – fajne to czy niefajne?

Słup ogłoszeniowy vs realne polecenia

Współprace z markami i polecenia to chleb powszedni Internetu. Czasami wiąże się to z większymi lub mniejszymi pieniędzmi, a czasami z okrągłym zerem. Ot, ktoś chce podzielić się czymś fajnym co kupił, czymś co się u niego sprawdziło. Z jednej strony ludzie czekają na takie polecajki, z drugiej jednak mają tego totalnie dosyć. O co w takim razie tu chodzi i jak podejść do tematu?

No, i niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy z polecenia internetowego nie skorzystał…

Reklama reklamę, reklamą pogania

Rzeczą, która bardzo wkurza odbiorców jest to, że reklama produktów pojawia się u twórcy bardzo często. Z łatwością można wskazać w Internecie osoby, które wciąż coś pokazują, wychwalając pod niebiosa. Często po miesiącu okazuje się też, że właśnie całkiem przypadkiem znalazły coś jeszcze lepszego! To denerwuje. Dlaczego? Bo odbiorca nie jest głupi i doskonale wie, że ktoś stara się na nim nieźle zarobić, nie mając jednak pewności, że ten produkt jest ok.

Wisienką na torcie jest tekst, którego początek brzmi: “to nie jest żadna współpraca”, a koniec: “jak kupicie teraz i wpiszecie xyz30 to dostaniecie 30% rabatu”. Ale Ty przecież doskonale wiesz, że to do cholery jest reklama. Słup ogłoszeniowy – tak można określić takie konta. To trochę tak, jak z gazetką z Lidla – wszystko jest świetne, wszystko warto mieć, a jeszcze promka się trafia. Po mojemu – to jest niefajne. Zwłaszcza wtedy, gdy wiesz, że twórca nie zadał sobie trudu przetestowania produktu, a po prostu wciska to, na czym zarobi.

Ale… czy to oznacza, że każda reklama i współpraca jest zła?

Wartościowe polecenia za pieniądze

A gdyby tak pieniądze za współpracę wzięła osoba, którą lubisz, i która zna produkt? No i może go z czystym sercem polecić. A do tego przy okazji dostajesz kod rabatowy na coś, co chcesz mieć.

Kiedy polecenie za pieniądze jest fajne? A no na przykład wtedy, gdy:

  • pokazuje go osoba godna zaufania;
  • twórca jest specjalistą w danej dziedzinie i prezentuje produkt z tej kategorii fachowym okiem;
  • na kanale pokazują się zarówno dobre, jak i złe recenzje różnych produktów;
  • społeczność jest zaangażowana i zna nawyki twórcy;
  • influencer od dawna czegoś używa, a teraz mu za to po prostu zapłacili;
  • produkt jest bezpieczny i sprawdzony;
  • “na sali” są osoby, które znają produkt i też są zadowolone z jego działania;
  • coś kosztuje cholernie dużo i jest fajne, ale nie było nas na to stać.

Oczywiście w wyżej wymienionych sytuacjach kodziki, rabaciki, konkursiki i gratisiki są wskazane. Twórca powinien jednak wprost zaznaczyć, że to współpraca i wcale nie musi się tego wstydzić. Tak, dostanie za to pieniądze, ale przecież opowiada o czymś, co jest warte tego opowiedzenia.

(Tworzenie wartościowych treści to czas i energia. To także często ciężka praca i poświęcenie, a każdy przecież chciałby mieć korzyść z tego, co robi.)

Polecajki bez współpracy

Polecenia tego typu uznawane są najczęściej za najbardziej wartościowe. Ktoś używa czegoś, co działa i po prostu o tym mówi, żeby zrobić dobrze innym. Fajne. Nierzadko to obserwatorzy pytają obserwowaną osobę: “skąd ten naszyjnik?”, “co polecasz do twarzy z trądzikiem?”, “czy warto przeczytać tę książkę?”. I często korzystamy z takich właśnie poleceń, bo produkt lub usługa nas interesuje, a lepiej podpytać kogoś, kto już to ma lub z tego korzystał.

Rekomendacja nie jest niczym nowym, co powstało wraz ze wzrostem popularności internetowych twórców. Przecież od zawsze radzimy się przyjaciółek, koleżanek, matek, ciotek czy znajomych. I one nam coś polecają lub nie. Ważne jest jednak to, jakie mamy do tej osoby zaufanie i czy jej wierzymy. Jeśli koleżanka ze spalonymi od utleniania włosami poleca swojego fryzjera to wątpię, że skorzystasz z jego usług. No życie. Tak samo jest z influencerami.

Czemu polecenia tak wkurzają, skoro często chcemy znać opinię?

I tu pojawia się rozbieżność. Bo niby współprace są “fe”, a jednak fajnie coś tam ciekawego podpatrzyć. Blogerki i instagramerki, które mają dużą publikę często dostają miliardy pytań o sukienkę, buty, kolczyki, kosmetyki i inne takie, gdy nie oznaczą marki. A potem odpowiadają na te wiadomości, bo jeśli komuś nie odpowiedzą to są zadufane w sobie i “nawet nie odpowiedziały”. Natomiast jeśli z góry coś oznaczą, żeby tego nie robić, dostaje im się, że to kolejna współpraca za gruby hajs.

I bądź tu mądry, i pisz wiersze… Po mojemu polecenia są fajne (i za pieniądze, i nie za pieniądze), jeśli są prawdziwe. O czym przeczytałaś już wyżej. I nie piszę tego dlatego, że sama prowadzę bloga. Jeśli mnie śledzisz to pewnie wiesz, że u mnie takich współprac, jak na lekarstwo. Po pierwsze nie jestem rekinem zasięgów, po drugie nie biorę raczej takich projektów. Polecam coś, co mam i co używam. Owszem, z radością wzięłabym duży kontrakt na moje ulubione produkty, ale nie jest to jedyny cel mojej działalności w Internecie. Prowadzę swoją firmę, mam z czego opłacić rachunki.


Współpraca okiem marketera

Jak to wygląda od strony osoby, która zajmuje się tematem zawodowo? Wiele lat spędziłam w korporacjach pracując dla bardzo dużych marek, 2 lata pracowałam też, jako specjalista od marketingu internetowego po stronie klienta. W tej ostatniej firmie zrealizowałam dwa duże projekty, których elementem składowym były właśnie współprace z influencerkami. Na szczególną uwagę zasługuje jedna z nich, w której centrum był produkt z kategorii beauty. Jak wspominam tę kampanię? Genialnie. I z punktu widzenia wyników marketingowo-sprzedażowych, i ogólnych odczuć ze współpracy.

(Realizując ten projekt poznałam m.in. Nieperfekcyjną Mamę, czyli Anię Dydzik, która jest jedną z moich najlepszych, blogowych koleżanek do dzisiaj.)

Na pewno nie raz czytałaś o okropnej współpracy z “rozwydrzoną” influencerką, która miała niebotyczne wymagania. I być może była to prawda, natomiast ja nie mam takich doświadczeń. Po pierwsze dlatego, że nie współpracowałam z “gwiazdami”, a po drugie – bardzo precyzyjnie wybrałam wspólnie z agencją osoby do akcji. Miało to istotny wpływ na pozytywny odbiór naszych działań i zwiększenie sprzedaży.

Dlaczego akcja poszła tak dobrze?

Dlaczego udało się zrealizować fajną kampanię, która nie wkurzała ludzi? W grę wchodziło wiele czynników takich, jak:

  • dobrze dobrane influencerki z zaangażowaną społecznością, które nie były “słupami ogłoszeniowymi”;
  • fajny i działający produkt, którego działanie dziewczyny testowały na długo przed akcją;
  • duża ilość materiałów informacyjnych i wyniki badań udostępnionych przez firmę;
  • nienachalne działania i brak mocnego komunikatu sprzedażowego;
  • kampania oparta o prawdziwe historie normalnych kobiet.

Celem nie było wciskanie produktów, a zaprezentowanie czegoś, co faktycznie działa. Nikt nie mówił też, że “ten cudowny produkt zmieni Twoje życie i musisz go mieć”. Kluczową jednak rolę odegrały tu dziewczyny, których odbiorcy wiedzieli, że nie wciskają ludziom kitu. Nie polecają miliona produktów każdego dnia, a w Internecie tworzą wartościowe treści – współprace to jedynie dodatek.

.

Bohater czy maskotka? Role dzieci w rodzinie dysfunkcyjnej

0

Dorastanie w rodzinie dysfunkcyjnej odciska piętno i nie każdy dorosły potrafi sobie z nim poradzić. Role przypisane w dzieciństwie często nie pozwalają wyrwać się z utartych schematów lub znacznie ograniczają możliwość normalnego funkcjonowania. Nie oznacza to jednak, że muszą pozostać z nami już przez całe życie.

Rodzina zdrowa czy dysfunkcyjna?

Zdrowa rodzina to taka, w której dzieci czują akceptację, miłość i bezpieczeństwo. Mają prawo do wyrażania własnych opinii, mogą liczyć na swoich rodziców i czują się kochane. Nie oznacza to jednak, że w zdrowej rodzinie nie ma problemów. Wręcz przeciwnie! Życie pełne jest wyzwań, które nie zawsze są łatwe do pokonania. Ważne jednak, aby stawiać im czoła i pokazywać dzieciom, że zawsze jest jakieś rozwiązanie.

Inaczej dzieje się w rodzinie dysfunkcyjnej – każdy problem urasta do rangi bariery, której nie da się pokonać. Dom nie jest bezpieczną przystanią a miejscem, w którym dziecko czuje się niekochane, niechciane lub osaczone. Króluje tu: kontrola, perfekcjonizm, oskarżanie, zaprzeczanie i brak zaufania. Bardzo często na pierwszy rzut oka nie widać problemu, dopiero zagłębienie się w historię rodziny pokazuje, co tak naprawdę dzieje się w środku.

Dowiedz się więcej: RODZINA DYSFUNKCYJNA – JAK JĄ ROZPOZNAĆ?

Struktura i role w rodzinie

W każdej rodzinie istnieje pewna struktura, która określa role i zadania poszczególnych jej członków. Problem pojawia się wtedy, gdy nie ma równowagi, a kontrolę przejmują złe emocje. Permanentny stres, brak wsparcia i poczucia bezpieczeństwa wpływają na kreowanie negatywnych ról. To one wkładają nas do pudełka, z którego ciężko jest się wydostać.

Role dzieci często przypisywane są jedynie rodzinom z problemem alkoholowym. Temat jest jednak szerszy i dotyczy wszystkich rodzin dysfunkcyjnych.

Kto przypisuje dzieciom role w rodzinie?

Proces kreowania roli dziecka w rodzinie dysfunkcyjnej jest złożony. Z jednej strony ogromny wpływ na ich nadawanie mają rodzice (lub opiekunowie). To oni zawiadują przecież tą podstawową jednostką społeczną. Ich zachowanie, poglądy i ustanowione przez nich zasady, stają się podstawą funkcjonowania całego organizmu. Świadomie lub nie przydzielają więc dziecku określoną i zależną od swoich oczekiwań rolę.

Z drugiej jednak strony wpływ na swoją rolę ma także samo dziecko. Instynktownie szukające sposobu na to, aby odnaleźć się w zastanej rzeczywistości. Każdy maluch potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, bezgranicznej miłości i swego rodzaju przynależności, poczucia, że jest częścią większej całości. Chce czuć, że jest ważne.

Role dzieci w rodzinie

Dorastanie w rodzinie dysfunkcyjnej wymaga od dziecka dostosowania się do sytuacji i znalezienia swojego miejsca. Jedne będą się buntować i walczyć o uwagę, inne usuną się w cień, aby przeczekać i nie zwracać na siebie uwagi. Trzeba pamiętać, że rodzina z problemami to nie tylko uzależnienia czy przemoc, to często wygórowane ambicje, dążenie po trupach do celu i dobra sytuacja materialna.

Można wyróżnić wiele ról dzieci w rodzinie, ale do tych najczęściej spotykanych należą:

  • bohater,
  • niewidzialne dziecko,
  • kozioł ofiarny,
  • maskotka.

Role te mogą się przenikać, dlatego często mamy wrażenie, że pasujemy do kilku z nich. Czasami rodzice traktują nas w określony sposób, a my wewnętrznie czujemy się zupełnie inaczej. Bywa również tak, że jedna z ról jest dominująca, inna jedynie ją uzupełnia w określonych sytuacjach.

Bohater (opiekun rodziny)

Rolę bohatera czy też opiekuna rodziny najczęściej przyjmuje najstarsze dziecko. Od zawsze jest “duże” i wymaga się od niego więcej. Powinno być dojrzałe, samodzielne i zaradne, często staje się wizytówką rodziny dzięki swoim sukcesom. Nierzadko opiekuje się też rodzeństwem, przejmując poniekąd rolę rodzica.

Bohater musi szybko dorosnąć i odnosić, jak najwięcej sukcesów. Najczęściej jest prymusem w szkole, angażuje się w domowe obowiązki i ma poczucie, że bardzo dużo od niego zależy. Jego zadaniem jest spełnianie ambicji rodziców, wzorowa postawa, a także całkowita perfekcja. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, a wszystko może przecież zrobić lepiej. Teoretycznie wydawać by się mogło, że takie dziecko to powód do dumy – rodzice wychowują przecież samodzielnego i odpowiedzialnego zwycięzcę…

Obraz tej sytuacji zupełnie inaczej wygląda w głowie bohatera. W głębi duszy to skryte i wiecznie niezadowolone z siebie dziecko, które czuje się bezwartościowe. Wie, że na miłość i szacunek musi zasłużyć – bez samych piątek, nagród w konkursach czy porządku w pokoju nie znaczy nic. Wciąż dąży do tego, aby sprostać wysokim wymaganiom, które nierzadko przerastają jego możliwości. Mimo tego, że takie dziecko najczęściej jest uśmiechnięte i sprawia wrażenie pewnego siebie, w środku jest osamotnione, nieszczęśliwe i smutne.

Rola bohatera polega na byciu odpowiedzialnym i dorosłym. Nie należy jednak zapominać, że mówimy tu o dziecku, które potrzebuje beztroski, akceptacji i wsparcia, które popełnia błędy i wyciąga wnioski. Rola bohatera często wiąże się ze zjawiskiem parentyfikacji, czyli odwrócenia ról – dziecko nakłada maskę dorosłego. To taki mały, dzielny człowiek, który za szybko musiał stać się dorosły, przez co ominął wiele etapów procesu dorastania i dojrzewania.

Więcej o parentyfikacji przeczytasz TUTAJ >>

W dorosłym życiu bohater często jest perfekcjonistą, bierze na siebie dużo obowiązków, jest pracoholikiem. Ma niskie poczucie własnej wartości, nie docenia swoich sukcesów i wciąż coś komuś udowadnia.

Niewidzialne dziecko (dziecko we mgle, dziecko zagubione)

Rola niewidzialnego dziecka zazwyczaj przypisywana jest młodszemu rodzeństwu. Cechą charakterystyczną jest to, że maluch zachowuje się tak, jakby go nie było. Często takie dziecko jest bardzo grzeczne, potrafi bawić się samodzielnie godzinami i nie zwraca na siebie szczególnej uwagi. Rodzice nie mają z nim problemów – nieźle się uczy, nie wchodzi w konflikty, jest sympatyczne i miłe.

Niewidzialne dziecko schodzi rodzinie z oczu, zatraca się w muzyce, telewizji lub świecie fantazji. Stara się nie sprawiać problemów i unikać sytuacji konfliktowych. Często zamyka się w pokoju, izoluje od członków rodziny i ma kilku zaufanych przyjaciół.

Niewidzialne dziecko często w środku jest jednak bardzo zagubione, niewiele mówi, nie czuje się godne uwagi, uważa się za bezwartościowe. Łatwo ulega wpływom, płynie z prądem i nie wymaga od życia zbyt wiele. Wydaje się, że jest szczęśliwe, ale tak naprawdę jest samotne, bojaźliwe i wycofane.

W dorosłym życiu ma problemy z nawiązywaniem głębokich relacji i nie potrafi odnaleźć się w trudnych sytuacjach. Nie do końca wie, jak określić swoje potrzeby, zadowala się tym, co tu i teraz, nie ma motywacji do osiągania sukcesów. Często potrzebuje wsparcia, ale nie potrafi prosić o pomoc, a gdy ją otrzymuje tłumaczy, że wcale nie była mu potrzebna. Teoretycznie panuje nad swoim życiem, ale często nieświadomie wikła się w wiele problemów.

Kozioł ofiarny (czarna owca)

Rola kozła ofiarnego to jedna z najbardziej niewdzięcznych ról. Dziecko sprawia wiele problemów – kiepsko się uczy, ma złe towarzystwo, sięga po używki i często wchodzi w konflikty. Ciągle pakuje się w kłopoty. Wszystko, co negatywne przypisywane jest właśnie jemu, bez względu na to czy ma ono na to wpływ.

Rodzice zrzucają na niego wszystkie niepowodzenia, a frustrację tłumaczą jego zachowaniem. Wg nich problem leży w dziecku, które jest trudne i konfliktowe. To nie oni są źli i nie rozumieją jego potrzeb, to ono jest wszystkiemu winne. Czarna owca nawiązuje powierzchowne kontakty, często kłamie i nie dotrzymuje obietnic. Prowokuje, nie ma motywacji do sięgania po więcej i nie zważa na konsekwencje swoich czynów. Nikt z nim nie rozmawia i nie tłumaczy, skazane jest wyłącznie na ostre słowa i kary.

Rola kozła ofiarnego to przykrywka dla uczucia smutku, samotności i bezsilności. Dziecko czuje się skrzywdzone i niedocenione, ma w sobie mnóstwo złości i agresji, nierzadko wykazuje zachowania autodestrukcyjne. Dobrze wie, że bez względu na to, jak się zachowa i tak zawsze będzie źle. Kłopoty i problemy są formą zwrócenia na siebie uwagi.

Takie osoby w życiu dorosłym mają poczucie, że do niczego się nie nadają, że nic im się nie uda. Często reagują agresją, wszędzie doszukują się złych intencji innych osób. Nie potrafią zaufać, mają niskie poczucie własnej wartości, często wikłają się w konflikty.

Maskotka (aniołek)

Rola maskotki najczęściej przypisywana jest najmłodszemu dziecku lub temu, które ma najmilszą aparycję. Jego zadaniem jest poprawa nastroju członków rodziny – witane jest uśmiechem i określane zdrobnieniami. Porusza się z nim wyłącznie lekkie i przyjemne tematy, jest traktowane trochę z przymrużeniem oka.

Rodzice często chwalą się maskotką przed znajomymi i wykorzystują ją do rozładowania negatywnych emocji. Takie dziecko często się uśmiecha, przytula i dowcipkuje, jest pełne wdzięku i słodyczy. Czuje, że jego zadaniem jest ugłaskanie zezłoszczonego taty i rozweselenie płaczącej mamy. Nie angażuje się w większe problemy, stara się nie wchodzić w konflikty, a uśmiechem przykrywa niejasności. Nikt jednak nie bierze jej na poważnie, zakładając, że jest tylko słodziutkim i milutkim dzieckiem o małym rozumku.

Maskotka ma tendencję do uciekania od trudnych sytuacji, unika głębokich rozmów i tworzy obraz szczęśliwego człowieka. Gdy ktoś nie zwraca na nią uwagi czuje się jak rzucona w kąt zabawka, która staje się bezużyteczna. Takie dziecko słabo radzi sobie ze smutkiem, lękiem i strachem. Maskuje prawdziwe emocje, które mu towarzyszą, przyjmując zawsze pozę osoby uśmiechniętej i bezkonfliktowej. Jest niepewne i nie potrafi określić tego, w czym jest dobre. Często jest roztargniona, nie ma potrzeby utrzymywania porządku i notorycznie gubi różne przedmioty.

W życiu dorosłym maskotka często sprawia wrażenie osoby nieodpowiedzialnej, której nie można powierzyć ważnego zadania lub sekretu. Ma problem z okazywaniem negatywnych emocji i prawdziwych uczuć, obracając wszystko w żart. W samotności uśmiech zamienia w płacz, nie ma poczucia sprawczości i nie radzi sobie z podejmowaniem wyzwań.

Jak wyjść z roli i czy to w ogóle możliwe?

Rola przypisana w dzieciństwie może być tak silna, że w dorosłym życiu trudno jest się od niej uwolnić. Często działamy podświadomie i instynktownie, zawężając swoje pole widzenia i umniejszając naszej wartości. Nie oznacza to jednak, że rolę tę trzeba całkowicie odrzucić – w każdej z nich można znaleźć też pozytywne aspekty. Jakie? Bohater jest samodzielny, niewidzialne dziecko potrafi rozwijać swoje pasje, kozioł ofiarny jest asertywny, a maskotka świetnie rozładowuje napięcie w relacjach.

Czy można wyjść z roli? Tak, potrzebne jest jednak zauważenie problemu, pogodzenie się z nim i gotowość na udzielenie pomocy. Nie każdy potrafi poradzić sobie z tym problemem samodzielnie, dlatego warto poprosić o wsparcie specjalisty. Pomoc psychologiczna i terapia pozwolą zrozumieć całą sytuację, a także podjąć kroki ku zmianie.

.

Źródła:

http://www.psychotekst.pl/artykuly.php?nr=131

https://intoself.pl/2020/05/role-w-rodzinie/

https://repozytorium.amu.edu.pl/bitstream/10593/17585/1/Role_rodzinne_Repozytorium.pdf

http://www.ppp.bytom.pl/?role-dzieci-w-rodzinie,91

Rodzina dysfunkcyjna – jak ją rozpoznać?

0

Istnieje przekonanie, że zdrowe rodziny nie istnieją i każda ma jakiś defekt. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy ta podstawowa jednostka zamienia się w rodzinę dysfunkcyjną. Jak ją rozpoznać, na czym polegają zachowania dysfunkcyjne i jaki mają wpływ na dzieci?

Rodzina i jej wpływ na życie

Rodzina to podstawowa grupa społeczna, którą tworzą osoby powiązane ze sobą przez pokrewieństwo lub powinowactwo. Najczęściej tym mianem określa się rodziców i ich dzieci. To środowisko, które pełni szczególną rolę w życiu każdego człowieka i ma ogromny wpływ na kształtowanie się jego tożsamości. Rodzina tworzy swego rodzaju fundament, który jest zbiorem zasad, norm i doświadczeń, mających wpływ na kolejne etapy życia.

To, co wynosimy z domu rodzinnego ma ogromny wpływ na naszą przyszłość. Chodzi tu zarówno o pozytywne, jak i negatywne wzorce. Oczywiście, liczą się nie tylko doświadczenia wyniesione z rodziny, ale są one swego rodzaju bazą wyjściową. Nie każdy, kto dorastał w rodzinie dysfunkcyjnej lub patologicznej musi powielić schemat, będzie miał jednak utrudnione zadanie podczas budowania zdrowych relacji. Dużo zależy m.in. od siły charakteru, otwartości na otoczenie, chęci zmian i kolejnych doświadczeń, które zdobędziemy.

Czym jest zdrowa rodzina?

Jak zdefiniować zdrową rodzinę i co właściwie oznacza to pojęcie? Chodzi o środowisko, które korzystnie wpływa na rozwój dziecka – daje mu siłę, nie umniejsza poczuciu własnej wartości i pozwala budować własną tożsamość. Warto zwrócić na kilka aspektów, które są podstawą zdrowej rodziny:

  • wysoka tolerancja dla autonomii jednostek,
  • szczera komunikacja i wzajemny szacunek,
  • empatia i wrażliwość na potrzeby innych,
  • bezwarunkowa miłość i współpraca,
  • poczucie intymności i wsparcie.

Nie oznacza to, że w zdrowej rodzinie nie pojawiają się problemy i trudne momenty. Wręcz przeciwnie – to naturalna kolej rzeczy. Ważne jednak, aby miały one charakter przejściowy, a nie budowały codzienność i zaburzały trwale życie rodziny. Rozwiązywanie konfliktów i podejmowanie wyzwań uczy, jak radzić sobie w przyszłości z trudnymi sytuacjami.

W zdrowej rodzinie zarówno rodzice, jak i dzieci mają poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Mogą swobodnie wyrażać swoje opinie, nie mają poczucia ciągłego strachu, mogą liczyć na wzajemne wsparcie i zaufanie.

Rodzina dysfunkcyjna, czyli jaka?

Najprościej rodzinę dysfunkcyjną można określić, jako taką, która nie spełnia swoich podstawowych funkcji. Mamy tu od czynienia z zaburzonymi relacjami i rolami, wygórowanymi oczekiwaniami czy trwałymi problemami. Bardzo często jeden członek rodziny wyznacza reguły jej funkcjonowania, narzucając swoje zasady i wpływając destrukcyjnie na życie ogółu.

Można przyjąć, że rodzina dysfunkcyjna opiera się na kilku charakterystycznych filarach takich, jak: kontrola, perfekcjonizm, oskarżanie, zaprzeczanie czy brak zaufania. Zamiast bezpiecznej przystani, rodzina staje się traumatycznym środowiskiem, w którym następuje zaburzenie stosunków między partnerami oraz rodzicami i dziećmi. Słabną więzi emocjonalne, a metody opiekuńczo-wychowawcze powodują niedostosowanie dzieci do życia w społeczeństwie.

W rodzinie dysfunkcyjnej nie ma poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego, a bardzo często także fizycznego. Zdarza się, że jej członkowie nie mogą liczyć na zaspokojenie podstawowych potrzeb takich, jak: sen, bliskość, jedzenie, schronienie lub zdrowie. Długotrwały i silny stres oraz rozchwianie emocjonalne sprawiają, że pojawia się ciągłe poczucie lęku i winy, smutku, żalu oraz złości. Nie ma tu mowy o rozwoju i wsparciu, pojawia się jednak walka o każdą pozytywną chwilę.

“To była taka dobra rodzina…”

Wiele rodzin dysfunkcyjnych na pierwszy rzut wygląda niemal idealnie. Rodzice pracują, dzieci się dobrze uczą, mieszkanie wygląda schludnie. Są wyjazdy wakacyjne, kolonie i nowe ubrania, a także miłe “dzień dobry” wypowiadane do napotkanych sąsiadów. Nic nie wskazuje na to, aby w środku działo się coś złego. Jedną z podstawowych zasad funkcjonowania takiej rodziny jest milczenie oraz zaprzeczanie problemom lub uczuciom, co daje złudne poczucie idylli.

To swego rodzaju zabezpieczenie, klosz ochronny. Nie mówi się głośno o uzależnieniach i przemocy, nie rozmawia się przy “obcych” o wszystkim, a także zwraca uwagę na język. Nawet jeśli dziecko codziennie słyszy, że jest głupie, rodzice budują na zewnątrz poczucie, że są z niego dumni. Swoboda wypowiedzi i przekonań obowiązuje tylko w towarzystwie, za zamkniętymi drzwiami prowadzi do eskalacji konfliktu i przemocy. Nie ma bliskości, zrozumienia i wsparcia. A przecież to taka dobra rodzina.

Dysfunkcjonalność rodziny – definicja

Szukając definicji rodziny dysfunkcyjnej, natknęłam się na dwie, które wg mnie bardzo dobrze opisują ten problem.

  • A Przybyłka (1999 r.) / Życie społeczne rodziny regulowane jest przez zbiór powszechnie odrzuconych wartości, norm i wzorów zachowań. Przyczynia się to do pogłębiania nieprzystosowania społecznego dzieci, a także zaburza relacje i komunikację w obrębie rodziny.
  • S. Kawula (2006 r.) / Rodzina dysfunkcyjna to grupa członków, która nie potrafi sprostać swoim obowiązkom oraz zadaniom. Nie ma zdolności rozwiązywania problemów i nie radzi sobie w sytuacjach kryzysowych. Dysfunkcyjność dotyczy różnych zadań i ma różny zakres oraz natężenie zaburzeń.

Rodzaje rodziny dysfunkcyjnej

Można wyróżnić kilka rodzajów dysfunkcji rodziny: ekonomiczną, socjalizacyjną, wychowawczą, opiekuńczą i emocjonalną. Bardzo często płaszczyzny te przenikają się, tworząc całą siatkę zależności.

Innym podziałem będzie to określające konkretne zaburzenia:

  • komunikacyjne – brak możliwości wyrażania swoich opinii i emocji, ordynarny język lub przemilczanie problemów;
  • strukturalne – uzależnienie jednego członka rodziny, obecność centralnej postaci lub zamiana ról (dzieci stają się rodzicami i odwrotnie).

Przeczytaj więcej o odwróceniu ról – PARENTYFIKACJA, CZYLI DZIECKO W MASCE DOROSŁEGO

Można wskazać tu także zaburzenie własnych granic (brak przeciwstawiania się przemocy, życie w ukryciu, wszechobecne tajemnice) lub granic pomiędzy członkami rodziny (brak poszanowania uczuć i poglądów innych, brak intymności).

Zachowania dysfunkcyjne

Myśląc o problemach w rodzinie, najczęściej na myśl przychodzą uzależnienia i przemoc (fizyczna, psychiczna, seksualna, ekonomiczna). Nie są to jednak jedyne zachowania dysfunkcyjne. Można wskazać tu także:

  • wygórowane oczekiwania wobec dzieci lub partnera,
  • nadmierna surowość, brak wsparcia i wyrozumiałości,
  • chłód emocjonalny,
  • ignorowanie potrzeb dzieci,
  • nadmierna kontrola i/lub nadopiekuńczość,
  • szantaż, wikłanie dzieci w konflikt z partnerem oraz zmuszanie ich do zajęcia stanowiska.

Rodziny dysfunkcyjne – przyczyny

Nic nie dzieje się bez przyczyny, tak jest i w tym przypadku. Dysfunkcje w rodzinie mogą mieć różne podłoże, które wynika z osobistych doświadczeń lub czynników zewnętrznych mających silny wpływ na jej funkcjonowanie.

Można wyróżnić wiele przyczyn, które sprawiają, że rodzina jest dysfunkcyjna. Jedne problemy pojawiają się na zewnątrz, inne trawią ją od wewnątrz. Trzeba pamiętać, że rodzina jest grupą społeczną, która najczęściej nie funkcjonuje w oderwaniu od szerszej społeczności. Faktem jest również to, że zdrowa rodzina powinna umieć radzić sobie z wpływem czynników zewnętrznych. Pokonywanie problemów jest przecież jedną z jej cech.

Przyczyną może być trudne dzieciństwo rodzica lub trauma, którą przeszedł. Wpływ może mieć tu także bieda, ubóstwo, bezrobocie, rozwód lub uzależnienie.

Kiedy pojawiają się dysfunkcje?

Dysfunkcja może być obecna od początku tworzenia rodziny lub pojawić się dopiero w wyniku konkretnego wydarzenia, które totalnie zmieni rzeczywistość. W pierwszym przypadku często mamy do czynienia z sytuacją, gdy:

  • problem przenoszony z pokolenia na pokolenie, następuje powielanie schematu;
  • trauma, która dotyka założyciela rodziny sprawia, że od początku jej budowania obecne są dysfunkcje.

Drugi przypadek to zdrowa rodzina, która napotyka na traumę lub duży kryzys, ale nie potrafi poradzić sobie z problemem.

Rodzina dysfunkcyjna czy patologiczna?

Bardzo często łączy się pojęcia rodziny dysfunkcyjnej i patologicznej. Trzeba zwrócić uwagę na to, że terminy te nie są tożsame. Nie każda rodzina dysfunkcyjna jest patologiczna, ale każda patologiczna jest dysfunkcyjna. Granice między nimi są umowne i mogą się zacierać. Na czym w takim razie polega różnica?

Mianem patologii określa się zjawiska społeczne, które są zagrożeniem dla życia społecznego, porządku lub rozwoju. Należą do nich: alkoholizm, narkomania, prostytucja, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna lub przestępczość.

Aby uznać daną rodzinę za patologiczną, należy zbadać skalę zaburzeń w jej funkcjonowaniu. Taka ocena nie zawsze jest prosta i oczywista. Jeśli rodzic angażuje dziecko w konflikty partnerskie nie mówimy o patologii, ale dysfunkcji. W sytuacji, gdy dziecko jest zmuszane do przyglądania się przemocy fizycznej lub seksualnej, można wskazać patologię. O ile rodziny dysfunkcyjne przez lata nie są identyfikowane z problemem, o tyle częściej jesteśmy w stanie zauważyć rodzinę patologiczną. Związane jest to ze skalą i natężeniem problemu.

.

Źródła:

https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/570179/zip/

http://www.wpsnz.uz.zgora.pl/pliki/prace_studentow/prace2/rodzina_dysfunkcyjna.pdf

http://www.psychotekst.pl/artykuly.php?nr=131

http://pedagogika-rodziny.spoleczna.pl/attachments/article/PR_1_2.pdf

Lody Ekipy – o co właściwie chodzi i czemu nas to tak wkurza?

0

Stawiam, że większość dorosłych Polaków zna już lody Ekipy. Może nie wszyscy z nich dokładnie kumają o co chodzi, ale sama znajomość jest. Głównie dlatego, że nie można ich nigdzie dostać, a ludzie biją się o nie przy lodówkach. O co w takim razie chodzi z lodami Ekipy i czemu nastolatki zwariowały na ich punkcie?

Ekipa? Że co?

We wrześniu kończę 33 lata, a YT używam głównie do słuchania muzyki i znajdowania filmów w stylu DIY. Fakt, od 2011 robię w digital marketingu, więc obejrzę od czasu do czasu jakiegoś Wardęgę lub zawieszę oko na materiale Gonciarza. No dobra, znam kilku influencerów i wiem, że może być z tego niezła kasa. Ale ja jestem lekko skrzywiona branżą i latami pracy dla dużych marek. Statystyczna Pani Krysia niekoniecznie jednak ogarnia o co chodzi z tą całą Ekipą (no chyba, że ma osiedlowy sklepik i od kilku tygodni stara się w hurtowni wyrwać kilka kartonów mrożonej przyjemności).

Nie będę rozwodzić się nad tym, kto dokładnie wchodzi w skład Ekipy, jak to się zaczęło i czemu doprowadza to nastolatki do palpitacji serca. W kilku słowach – Ekipa to grupa popularnych młodych ludzi, którzy odnieśli fenomenalny sukces na YouTube’ie. Ten cały sukces mierzony jest w milionach wyświetleń filmów i setkach tysięcy sprzedanych gadżetów. To także wiele okrągłych zer na koncie. Warto jednak wspomnieć, że to również ciężka praca i totalne oddanie temu, co się robi. Nawet, jeśli wydaje Ci się to bajecznie proste.

Jeśli chcesz poczuć klimat Ekipy, obejrzyj luksusowy teledysk, który powinien temat doskonale przybliżyć. Dobrze widać tu, dlaczego dzieciaki ogarnęła taka euforia.

Każdy nastolatek chciałby żyć, jak Ekipa

No właśnie… Dzieciaki widzą drogie fury, grupę fajnych ludzi, ciekawe projekty i zero roboty od 9 do 17. Dziwisz im się? Nic nie robić i mieć pieniądze to przecież marzenie większości z nas. Z tym, że oni właśnie robią, ale umówmy się – ich praca wygląda zgoła inaczej niż większości Polaków.

Wróćmy jednak do lodów Ekipy. Skoro nastolatki marzą, aby być żyć jak sławni jutuberzy to mają też chęć liznąć trochę tego świata. W tym przypadku nie tylko metaforycznie, a całkiem fizycznie. Fakt, iż niełatwo je zdobyć dodaje tylko pikanterii i zwleka matki z łóżek o 5 rano, żeby zdążyć na poranną dostawę do najbliższego spożywczaka. Bo czego nie zrobimy dla naszego dzieciaka…

Tak, wydaje mi się to nieco pokręcone i cieszę się, że moja córka ma tylko 7 lat. Ale czy kupiłabym te lody, gdyby była starsza i znała temat? Jeśli byłyby na wyciągnięcie dłoni to tak, pobudka o świcie nie wchodzi w grę. Zastanawiam się tylko co to komu właściwie szkodzi…

Zapomniał byk, jak cielęciem był…

Temat budzi wiele kontrowersji, a mimo tego, że od premiery minęło już trochę czasu, to Internet wciąż zalewa fala komentarzy. Głównie tych co to wylewają na szatańskie lody pomyje i tych, chcących nabyć karton na czarnym rynku. Faktem jest, że szaleństwo przybiera na mocy, ale czy właściwie to coś dziwnego?

Czy to nie jest tak, że zapomnieliśmy trochę, jak to było za dzieciaka? Pamiętam szał na karteczki, potem większe kartki do segregatora, naklejki z Pokemonami i sikanie po nogach za Spice Girls – były płyty, dezodoranty, plakaty, a nawet występy z koleżankami. Ja byłam Mel C – miałam długie, ciemne włosy, więc wyboru nie było. I tak, wtedy było nieco inaczej, bo czasy były inne, a dostęp do Internetu nikły. Nie rozprzestrzeniało się to wszystko jak zaraza. Ale jednak, emocje wzbudzało niemałe.

I w sumie co tu się dzieciakom dziwić, że chcą mieć coś, co mają wszyscy? Coś, co sygnuje Ekipa – grupa idoli nastoletnich serc. Nie, nie uważam, że tak trzeba żyć i ta zbiorowa histeria jest potrzebna. Do lodów stosunek mam ambiwalentny, natomiast młodym ludziom warto tłumaczyć, że nie muszą być jak wszyscy.

Dziwi mnie jednak zdziwienie rodziców, którzy zupełnie nie ogarniają tematu i dopiero po tym szaleństwie zaczęli szukać informacji o Ekipie. Do tej pory ich pociechy mogły oglądać na YT to, co chciały, bez kontroli, nikogo to zbytnio nie obchodziło. Aż tu nagle… CO TY DO CHOLERY OGLĄDASZ NA TYCH JUTUBACH?! z drugiej jednak strony to może i plus, bo w końcu ktoś zainteresuje się tym, co ich dzieci robią w Internecie.

Lody Ekipy to niezły biznes!

No przecież to jasne, że jeśli ktoś coś produkuje, to chce na tym zarobić. No kaman, chciałabyś wypuścić na rynek produkt, z którego nie miałabyś nic? I tak, największy biznes robi na tym pewnie Ekipa i Koral, ale pomyśl też o wszystkich dystrybutorach. Pandemia dała gospodarce ostro po dupie, więc fajnie, że tak zwiększył się ruch. Oprócz wspomnianych lodów większość weźmie też coś innego z półki.

O ile nie jestem za nadmiernym konsumpcjonizmem to w tym przypadku nie chodzi o setki złotych, a kilka złotówek. Niech ta Pani Krysia i Pan Krzysio zarobią w tych sklepikach, a niech i ten Lidl coś z życia ma. Swoją drogą, jak była promka torebek Wittchen za kilka stówek kobiecy tłum podobnie szturmował Lidla…

To po mojemu – co z tymi lodami Ekipy?

Ani mnie to ziębi, ani grzeje. Ani nie jestem za totalnym szaleństwem, ani za hejtem. Ot, kolejna moda nastolatków. Tak, jak my zbieraliśmy kiedyś karteczki, puszki po piwie czy papierki po czekoladach, tak oni mają chęć poczuć trochę luksusu w tym świecie pełnym zarazy. Teraz jest moda na lody Ekipy, za jakiś czas przyjdzie coś nowego.

Zachowajmy zdrowy rozsądek, ale nie patrzmy na wszystko oczami dorosłych. Postaramy się zrozumieć dzieciaki, które mają zupełnie inne problemy i marzenia, bo sami też kiedyś nimi byliśmy.

(I tak, to tylko woda z cukrem i mnóstwem konserwantów, ale niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie zjada od czasu do czasu takiego syfu.)

.

Rozwiodłam się, jestem szczęśliwa i wcale nie marzę o kolejnym ślubie! #zwierzenia

0

Rozwód bardzo często jest traumatycznym przejściem, po którym niełatwo wrócić do równowagi. Nawet wtedy, gdy bardzo się tego chciało. Nie oznacza to jednak, że życie po rozwodzie musi być pełne smutku, a szczęście wiąże się z kolejnym ślubem. Swoją historią podzieliła się ze mną Monika, która rozstała się z mężem 2 lata temu.

Małżeństwo nieidealne

Mojego męża znałam od zawsze – wychowywaliśmy się na jednym podwórku. Ale nie, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczęliśmy spotykać się w liceum, a potem wszystko nabrało tempa. Ślub wzięliśmy mając dwadzieścia kilka lat i wszystko układało się całkiem nieźle. A może tylko tak mi się wydawało? Nie wiem. Na pewno bardzo go kochałam. Świetnie się rozumieliśmy, lubiliśmy spędzać ze sobą czas, mieliśmy mnóstwo znajomych. Nie spieszyło mi się do macierzyństwa, ale on naciskał coraz częściej, w końcu uległam.

Ciąży nie wspominam dobrze, była pełna leków, kontroli i pobytów w szpitalu. Urodziłam córkę kilka tygodni przed czasem, niegotowa na zmianę i te wszystkie rurki podłączone do jej ciała. Gdy pierwszy raz wzięłam ją w ramiona cały świat zawirował, a ja byłam wdzięczna, że ją mam. Nie jestem typem Matki Polki, ale kocham ją tak, jak potrafię i nigdy nie zmieniłabym swojej decyzji.

On też był szczęśliwy. Nosił na rękach, wstawał w nocy i przynosił mi kwiaty. Bajka, prawda? Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Laura skończyła 2 lata, a on coraz częściej znikał. Wróciłam do pracy, schudłam i cieszyłam się życiem, które czasami dawało ostro w kość. Dlaczego? Bo wraz z jego nocnymi wyjściami zaczęły się używki, długi i… samotność. Było kiepsko i coraz częściej docierało do mnie, że ta nasza bajka to już temat nieaktualny.

Mój mąż mnie zdradził

Teoretycznie wszystko było w porządku – zdrowe dziecko, ładny dom i dobry seks. Ktoś, kto patrzył z boku nie pomyślałby, że po cichutku wszystko rozpada się na małe kawałki. Już wcześniej podejrzewałam, że mnie zdradza, ale chyba nie chciałam w to uwierzyć. Aż do momentu, gdy moja przyjaciółka zobaczyła go w objęciach innej kobiety.

Zapytałam czy to prawda. Nie zaprzeczył, nie podał też powodu, nie wyjaśnił. Po prostu spakował się i wyprowadził, a mi zawalił się świat. Po kilku miesiącach wróciliśmy do siebie, a ja naiwnie wierzyłam, że jeszcze wszystko da się naprawić. Nie dało. Były kolejne kłamstwa, kolejne kobiety i morze wylanych łez. Po roku od pierwszej zdrady złożyłam papiery o rozwód, poszło szybko.

Przeczytaj także: TOKSYCZNY FACET – ZOSTAĆ, CZY ODEJŚĆ

Rozwiodłam się i jestem szczęśliwa

Na początku było ciężko. Pojawiła się depresja i komornik, który zajął moje konto za niespłacony kredyt, który wzięłam na jego auto. Miałam jednak duże wsparcie rodziców i przyjaciółki, co pomogło mi małymi krokami odbudować swój świat. To nie była łatwa droga, wiele razy miałam wrażenie, że już nigdy nie będę szczęśliwa…

Niedawno minęły 2 lata od ostatniej rozprawy. Mam swój biznes, wspaniałą córkę i ludzi wokoło, na których mogę liczyć. Mam też niespłacony kredyt i alimenty, które zazwyczaj nie przychodzą na czas. Bywa ciężko, zwłaszcza w pandemii, ale daję sobie radę i kocham moje życie. Co drugi weekend mój były zabiera Laurę, często robi to też w tygodniu – to chyba jedyna płaszczyzna, na której nie daje ciała. Może wydać się to dziwne, ale lubię te momenty, gdy jestem w domu sama. Włączam ulubiony serial, czytam książkę lub spotykam się z przyjaciółką. Robię to, na co mam ochotę i nikt nie mówi mi, co wypada, a co nie.

Tak, jestem po rozwodzie i jestem szczęśliwa.

Nie chcę mieć teraz kolejnego męża!

Wielu znajomych nieudolnie pocieszało mnie mówiąc, żebym się nie martwiła, bo jeszcze kogoś poznam. Tak, jakby tylko kolejny mąż mógł nadać mojemu życiu sens. Nie wykluczam, że się kiedyś zakocham i może wezmę ten cholerny ślub, ale teraz naprawdę o tym nie marzę. To, czy mam męża czy nie wcale nie określa mnie, jako osoby. Fajnie byłoby mieć kogoś, kto będzie kochał, szanował i rozumiał, ale to nie jedyny warunek szczęścia. Nie tęsknię za praniem skarpet i smażeniem kotletów, teraz chcę cieszyć się tym, co mam. Sama.

Przeczytaj także: KIM JESTEM? ŻONĄ, MAMĄ, A MOŻE PO PROSTU KOBIETĄ?

I to nie jest tak, że mam uraz, że rozpamiętuję. Chodzę na terapię i dobrze radzę sobie z tym, co się wydarzyło. Spełniam się, rozwijam i jestem samodzielna. Mam genialną córkę, którą kocham nad życie. Jest dobrze.

Co chciałabym Ci teraz powiedzieć? Nie musisz mnie pocieszać, snuć za mnie planów na życie. Zrozum, że nawet bez męża przy boku można czuć się wartościową i spełnioną kobietą. Jeśli jesteś w takim związku – uciekaj. Nie czekaj, nie szukaj wymówek i nie oszukuj się, że coś się zmieni. Bez niego też możesz być szczęśliwa.

#zwierzenia to cykl na blogu – wspólnie z czytelniczkami opowiadamy prawdziwe historie. Jeśli chcesz podzielić się swoją, napisz do mnie: magda@magdapisze.pl

.

“Przecież to dobry facet!”, tylko co to znaczy dobry?

0

Ostatnio moja przyjaciółka opowiedziała mi o rozmowie, którą przeprowadziła ze swoją mamą. Temat dotyczył związków i relacji damsko-męskich. Nic nadzwyczajnego – zwykła rozmowa dwóch kobiet z różnych pokoleń i z różnym spojrzeniem na świat. Gdy doszły do dyskusji na temat dobrych przykładów z życia wziętych, jej mama zadała pytanie – “tylko co to znaczy dobry?”. No właśnie, jaki facet jest dobry, a jaki nie? Dla kogo dobry? Dla mnie a może dla Ciebie?

Rycerz na białym koniu

Wiele kobiet nie raz marzyło o rycerzu na białym koniu – albo dosłownie, albo metaforycznie. Chodziło o kogoś takiego, kto będzie przystojny, inteligentny, dobrze wychowany i ogarnięty. O kogoś, kto obdarowuje kwiatami, zaprasza na kolacje przy świecach, potrafi zaimponować, ale przede wszystkim kocha po grób. Ot, takie tam marzenia, ale z dużym pragnieniem spełnienia.

Bez względu na to, jaki jest Twój ideał, pewnie miałaś w głowie obraz idealnej osoby, która wpisuje się w schemat. Pewnie gdyby porównać zestawy cech na starcie, wymarzony partner większości z nas miałby podobne cechy. Założenia te zmieniają się jednak na przestrzeni lat, nierzadko wybieramy też kogoś, kto niekoniecznie pasuje do naszego typu.

Życie weryfikuje założenia

To normalne, że życie weryfikuje nasze plany i założenia. Nie zawsze wybrany najpierw zawód okazuje się być tym ostatecznym, nie zawsze też pierwszy partner jest ostatnim. Im dłużej żyjemy, tym więcej doświadczeń na koncie. Zmieniają się potrzeby, nasza sytuacja materialna, a na swojej drodze spotykamy różnych ludzi.

Kolejne znajomości i związki weryfikują spojrzenie na temat relacji oraz tego, co właściwie jest nam potrzebne. Jeśli całą młodość szalałyśmy na imprezach, być może będziemy tęsknić za stabilizacją. I przeciwnie – jeśli prowadzimy spokojne życie, możemy chcieć odmiany.

Dobry facet, czyli jaki?

Nie raz słyszałam rozmowy koleżanek, które komentowały partnerów innych kobiet. Nierzadko padało też stwierdzenie, że przecież taki “dobry z niego facet”, więc czego ona właściwie chce. No właśnie, tylko dla kogo dobry? Czy jeśli nie pije i nie bije to jest dobry? Czy jeśli spędza dużo czasu w domu na kanapie, zamiast imprezować z kumplami to jest dobry?

Posłużę się banalnym przykładem – nie każdy krem nadaje się dla każdego typu skóry. I nawet jeśli będzie miał ładne opakowanie i fajny skład, a jego produkcją zajmuje się świetny producent, nie dla każdej z nas będzie odpowiedni. Nawet wtedy, gdy większość używających go kobiet będzie zadowolone z efektów.

To czy ktoś jest dobry, czy nie zależy wyłącznie od indywidualnych potrzeb i oczekiwań. Kobieta, która nie pracuje zawodowo i lubi zajmować się domem, będzie czuła się bezpiecznie przy partnerze, który ma dobrą pracę. Ta, która ma wysoką pensję i ważna jest dla niej kariera, będzie szukała kogoś, kto być może zajmie się dziećmi i zawiezie psa do weterynarza. To oczywiście tylko przykłady, bo każda kobieta jest inna i czegoś innego od życia chce.

Kieruj się sercem, nie opinią koleżanek

Każda z nas powinna wybrać idealnego partnera dla siebie. Czymś naturalnym jest pytanie koleżanek o zdanie w kwestii związku. Ok, czasami osoby z zewnątrz są w stanie zauważyć coś, czego nie widzimy my, ale nie zawsze ta metoda jest pomocna. Jeśli dla większości Twoich koleżanek najważniejsza jest rodzina, a Ty uwielbiasz imprezy do białego rana, prawdopodobnie Wasze gusta będą nieco inne. To dobrze – świat jest piękny dzięki temu, że jesteśmy różni.

Nie oceniaj, nie krytykuj

Twoja koleżanka ma przystojnego, dobrze zarabiającego i kochającego ją męża, ale ona mimo to ma jakieś “ale”? Pewnie zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi. Być może Ty pragniesz kogoś takiego, bo Ciebie ktoś cholernie zranił i zostawił? A może jesteś z kimś, kto jest przeciwieństwem faceta Twojej koleżanki i totalnie Ci nie pasuje? Czasami może zastanawiasz się, czemu jakaś piękna, wysoka kobieta ma partnera, który jest jej przeciwieństwem? Albo dziwisz się, że Pani dyrektor jest z mechanikiem samochodowym. Jakby to miało jakieś znaczenie kto się komu podoba i kim jest z zawodu…

Jeśli widzisz, że znajoma jest szczęśliwa – zostaw dla siebie swoją opinię. No pewnie, że możesz ją mieć, ale nie musisz plotkować o tym z koleżankami lub mówić to głównej zainteresowanej. Koleżanka czuje się w związku źle, ale zupełnie nie przyjmujesz, że może tak myśleć? To tylko Twoja perspektywa, postaraj się ją zrozumieć i nie krytykuj.

Pomóż, jeśli prosi o wsparcie lub widzisz, że dzieje się coś złego. Ale nie bagatelizuj jej słów i potrzeb – dobry dla Ciebie, nie musi być dobry dla niej.

.