Strona główna Blog Strona 13

Przejrzałe banany? Sprawdź przepis na chlebek bananowy i wykorzystaj skórkę (na 6 sposobów)!

1

Ludzie dzielą się na dwie grupy – tych, którzy lubią prawie zielone banany i tych jedzących dojrzałe. Ja jestem zdecydowanie w pierwszej grupie! Nie tykam przejrzałych bananów w bardzo żółtej skórze, zwłaszcza, gdy pojawią się na nich czarne kropki. Co w takim razie robię, gdy przesadzę z ilością bananów i stają się dla mnie niezjadliwe? Chlebek bananowy! Im starsze banany, tym lepiej smakuje.

Poniżej także kilka słów o bananach i ich właściwościach, a także kilka ciekawych zastosowań skórki od banana. Słyszałaś o herbacie ze skórki banana? Jeśli nie, to na dole czeka na Ciebie przepis!

Prosty przepis na chlebek bananowy

Gdy widzisz, że z bananów uchodzi powoli życie, możesz zrobić z nich po prostu pyszne ciasto. To fajny pomysł na smaczną kolację lub dodatek do porannej kawy. Jak w takim razie zabrać się do działania?

Chlebek bananowy – lista składników

Do przygotowania jednej blaszki typu “keksówka”, potrzebujesz:

  • 4 małe lub 3 duże przejrzałe banany;
  • 1,5 szklanki mąki pszennej;
  • niecałe 0,5 szklanki cukru (najlepiej brązowego);
  • 2 małe lub 1 duże jajko;
  • 70 g roztopionego i ostudzonego masła;
  • 1 łyżeczka sody;
  • szczypta soli.

Pamiętaj, im bardziej dojrzałe banany, tym mniej cukru trzeba dodać do ciasta. Możesz dorzucić też trochę ekstraktu z wanilii.

Przepis na chlebek bananowy

Przygotowanie chlebka bananowego jest bajecznie proste – wystarczy roztopić i ostudzić masło, rozgnieść banany widelcem, a mąkę przesiać na sitku. Nie potrzebujesz miksera, blendera i innych zaawansowanych technologicznie urządzeń. Wszystkie składniki połącz w misce za pomocą łyżki, a następnie przełóż ciasto do formy. Chlebek bananowy piecz przez około godzinę w 160 stopniach. Smacznego!

chlebek bananowy
Chlebek bananowy

Słów kilka o bananach

Zacznijmy od tego, skąd wzięły się banany. Otóż owoce te uprawiane są prawdopodobnie od 7000 lat (!!!) i zanim dotarły do Indii, na Bliski Wschód i Afryki, najpierw uprawiano je w Malezji. Obecnie plantacje różnych rodzajów bananów znajdziemy także w Azji i Australii.

Fakt jest jednak taki, że nie każdy banan bananowi równy. Te które kupujemy w Polsce, mają mniej wartości odżywczych. Dlaczego? Bo przypływają do nas statkiem, na który wkładane są jeszcze zielone. Dojrzewają więc w transporcie i na miejscu, a nie w słońcu, na plantacji. To dokładnie tak, jak z pomarańczami. Każdy, kto próbował ich w ciepłych krajach, gdzie są uprawiane wie, że smakują inaczej niż w Polsce.

Właściwości bananów

Skoro jednak mowa o właściwościach bananów – zawierają dużo witamin (A, C, E, K i wit. z grupy B) i składników mineralnych (magnez, potas, wapń, fosfor). Mają też dużą ilość błonnika! Idealnie sprawdzają się w przypadku biegunki u dzieci, a także w diecie osób zmagających się z nadciśnieniem. Łagodzą też dolegliwości związane z wrzodami żołądka.

Wartość energetyczna w 100 g bananów to ok. 90 kcal. Znajdziesz w nich:

  • białko – 1,09 g;
  • węglowodany – 22,84 g;
  • błonnik – 2,6 g;
  • tłuszcz – 0,33 g.

Składniki mineralne w 100 g bananów

Jakie składniki mineralne znajdziemy w bananach?

  • potas – 358 mg;
  • magnez – 27 mg;
  • fosfor – 22 mg;
  • wapń – 5 mg;
  • sód – 1 mg;
  • żelazo – 0,26 mg;
  • cynk – 0,15 mg.

Witaminy w 100 g bananów

Ile dokładnie witamin znajdziemy w bananach?

  • wit. C – 8,7 mg;
  • tiamina – 0,031 mg;
  • wit. A – 64 IU;
  • niacyna (wit. B3) – 0,665 mg;
  • wit. E – 0,10 mg;
  • ryboflawina (wit. B2) – 0,073 mg;
  • wit. B6 – 0,367 mg;
  • kwas foliowy – 20 µg;
  • wit. K – 0,5 µg.

Dane z: USDA National Nutrient Database for Standard Reference

Skórka od banana – 6 sposobów na jej zastosowanie

Skórkę od banana można wyrzucić lub… wykorzystać! Jak? Poniżej znajdziesz kilka pomysłów.

  1. Skórka od banana zamiast pasty do butów – Po wyczyszczeniu skórzanych butów, możesz przetrzeć je wewnętrzną stroną skórki. Dzięki temu buty nabiorą połysku, a banan spełni poniekąd rolę pasty.
  2. Polerowanie srebrnych sztućców – Wewnętrzną stroną skórki od banana możesz polerować srebrne sztućce.
  3. Nawóz ze skórek od banana – Jeśli w domu masz zielone rośliny, możesz nawozić je na dwa sposoby – umieść skórkę w ziemi lub włóż ją do słoika i zalej wodą. Taką miksturą możesz podlewać rośliny, by dostarczyć im składników odżywczych.
  4. Wybielanie zębów – Aby wybielić zęby, możesz nacierać je wewnętrzną częścią skórki od banana.
  5. Maseczka ze skórki – Banan ma wiele właściwości, dzięki czemu sprawdzi się także, jako… maseczka! Umyj dokładnie twarz, a następnie nałóż skórkę i pozostaw do wyschnięcia. Pozostałości banana spłucz ciepłą wodą.
  6. Ukąszenie owadów – Skórka z banana przyłożona do swędzącego po ugryzieniu owada miejsca, pozwoli poczuć ulgę.

Przepis na herbatę ze skórki banana

Jedna z moich czytelniczek (pozdrawiam Natalka!) podesłała mi na FB przepis na herbatę ze skórki banana. Przyznam, że nigdy o czymś takim nie słyszałam! Okazuje się, że duża zawartość potasu w skórce, działa zbawiennie w przypadku nieprzyjemnych skurczy (np. w ciąży). Dobrze działa też w przypadku bezsenności. Jak w takim razie zrobić herbatę ze skórki banana?

Myjemy dokładnie 2 skórki z bananów (lub jednego dużego) i odcinamy końcówki, a następnie wrzucamy do rondelka. Zalewamy je 2-3 filiżankami wody i gotujemy przez 15-20 minut. Aby podkręcić smak, można dodać kawałek imbiru lub szczyptę cynamonu i posłodzić miodem.


Sprawdź także inne moje przepisy: https://www.magdapisze.pl/przepisy/

.

Jak radzić sobie z lękiem i paniką? – 5 pytań do psychotraumatologa (i kilka definicji)

0

Wielu z nas w sytuacji o dużym bagażu emocjonalnym po prostu nie daje rady funkcjonować. Zwłaszcza wtedy, gdy sytuacja jest nowa i niepewna – tak jak w przypadku szalejącego koronawirusa i obowiązującej “kwarantanny społecznej”. Jak w takim razie radzić sobie z lękiem i paniką? O to zapytałam Maję Pisarek – psychologa i psychotraumatologa z kilkunastoletnim doświadczeniem.

Poniżej znajdziesz także definicje ważnych w tym czasie definicji – stan zagrożenia epidemiczny, kwarantanna, dozór epidemiologiczny.

Epidemia, kwarantanna, niecodzienna i wyjątkowa sytuacja z wielkim bagażem emocjonalnym – jak sobie z tym radzić?

M.P.: Takie terminy, jak kwarantanna, epidemia, czy stan wyjątkowy mogą oczywiście powodować w nas strach. Nie jest to sytuacja codzienna, gdy musimy wybierać – spełnić oczekiwania pracodawcy i przyjść do pracy, czy zostać z dzieckiem. A może przekazać je pod opiekę zagrożonych na zachorowanie dziadków?

Im więcej jest w nas pytań, tym większy powoduje to strach. Dlaczego? Po pierwsze jest to zupełnie nowa sytuacja, nie mamy do tego procedur, regulaminów, wiedzy medycznej i epidemiologicznej. Nie wiemy także na jaki dokładnie czas tej wyjątkowej sytuacji mamy być przygotowani. Osoby, które nie mają większych problemów z adaptacją – dość szybko przystosują się do obecnej sytuacji. Inni, którzy mają skłonności do lęków, mogą mocno to przeżyć.

Po czym poznać, że wpadamy w panikę?

M.P.: “Grunt to nie panikować” – łatwo powiedzieć to osobie zdrowej. Niestety, chorzy, osłabieni i zależni od innych ludzie, nie bardzo potrafią powstrzymać strach, ponieważ nie wiedzą, co przyniesie jutro.

Atak paniki to ogromny i nagły przyrost lęku, któremu towarzyszą objawy somatyczne, takie jak:

  • kołatanie serca;
  • problemy z oddychaniem;
  • zwiększone ciśnienie krwi;
  • zawroty głowy;
  • trzęsienie się rąk;
  • silny ból w klatce;
  • ból głowy i brzucha.

Może pojawić się również uczucie odrealnienia i oderwania od rzeczywistości.

Taki atak nie trwa za zwyczaj zbyt długo, ale w trakcie, nie bardzo potrafimy zapanować nad sobą. Jeśli takie ostre ataki paniki zdarzają się komukolwiek z czytelników, proponuję skontaktować się z psychiatrą. Pomoże on zapanować nad tą sytuacją, być może wypisze leki przeciwlękowe. Po nich następuje bardzo szybka poprawa.

Proszę także pamiętać, że zaburzenia lękowe, są zaraz po depresji, najczęstszym problemem zdrowia psychicznego. Warto zadbać o to, aby móc spokojnie funkcjonować.

Jak radzić sobie z atakiem paniki i lękiem?

Najprostszą formą pracy z lękiem jest codzienna relaksacja oraz wysiłek fizyczny. Obie te czynności wpływają bardzo dobrze na neuroprzekaźniki, pomagają wytworzyć hormony decydujące o naszym lepszym nastroju oraz zredukować napięcie z całego dnia.

Kolejna rzeczą jest to, by na czas kwarantanny nie próbować odwiedzać wszystkich serwisów internetowych i grup społecznościowych, które przekazują nam informacje na temat stanu zagrożenia. Polegajmy też na sprawdzonych źródłach, takich jak WHO lub GIS lub popartych rzetelnymi informacjami. Strzeżmy się fake newsów i nie katujmy się nadmiarem wiadomości przez cały dzień. To nic nie zmieni, a może jedynie wpłynąć negatywnie na nasz stan psychiczny.

To dobry czas na uporządkowanie dokumentów w domu, pooglądanie zaległych hitów kinowych, spędzenie czasu z dziećmi w domu. Istotne jest, aby planować kolejne dni. Dzięki temu będziemy czuli się bardziej zorganizowani i uporządkowani. To zmniejsza lęk. Zaplanujmy co będziemy gotować, w co się bawić i co oglądać. Nadajmy życiu rytm.

Jak kwarantanna i odcięcie od świata może wpłynąć na nasz stan psychiczny?

M.P.: W tym wszystkim, co się teraz dzieje, należy szukać jasnych stron. Nie powinniśmy zastanawiać się, czy odosobnienie spowoduje pogorszenie naszego stanu psychicznego. Skupmy się na tym, że nasza relacja z dzieckiem ma szansę się poprawić. Nie na tym, że sytuacja jest ciężka, a na tym, że nie musimy w końcu jechać zatłoczoną kolejką o 6 rano do pracy.

Zamiast złościć się na kwarantannę, Włochów i Chińczyków, pomyślmy czy nie warto pooglądać z naszymi dziećmi ich idoli na YouTube, może dowiemy się, czym przyciągnęli ich uwagę. Nawiążemy nić porozumienia, wejdziemy w świat dzieci.

Oczywiście nie każdy z nas potrafi wpłynąć na swoje myślenie. Prawdopodobnie pojawią się osoby, które będą źle znosiły odosobnienie, a ich poziom lęku przyniesie frustrację i nieprzyjemne objawy.

Kiedy w takim razie powinniśmy zgłosić się do specjalisty? Co powinno nas zaniepokoić?

M.P.: Powinniśmy zgłosić się po pomoc, jeśli:

  • zauważymy, że ciągle skupiamy się na wiadomościach dotyczących wirusa i nie potrafimy przenieść uwagi na żadne inne aktywności;
  • czujemy silne zagrożenie mimo braku objawów.

Zwłaszcza wtedy, gdy występują ataki paniki ze wspomnianymi wcześniej objawami.

Leki przeciwlękowe może wypisać lekarz psychiatra, natomiast terapię lęku można przeprowadzić u psychologa lub psychoterapeuty. Część z nas, specjalistów, zaczęła lub zaraz zacznie przyjmowanie on-line. Można będzie uzyskać wsparcie przez komunikatory.

Ponad wszystko należy zadbać, żeby nie pozostawać samemu w tej sytuacji. Dzwońmy do znajomych, rodziny, przyjaciół, a w przypadku silnego lęku, poszukajmy możliwości spędzenia tego czasu w czyimś towarzystwie.


Maja Pisarek – wykwalifikowany psycholog i psychotraumatolog z kilkunastoletnią praktyką

Absolwentka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej oraz Uniwersytu Gdańskiego i trenerka trenerem metody Feuerstein Instrumental Enrichment. Praktyki odbywała m.in. w Klinicznym Centrum Zdrowia Psychicznego w Szpitalu Bródnowskim w Warszawie.

Wiele lat spędziła także jako psycholog w szkole podstawowej. Opieką obejmowała głównie dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności umysłowej,  z Zespołem Aspergera, autyzmem oraz te zagrożone niedostosowaniem społecznym.

Obecnie prowadzi własną poradnię psychologiczną – Okay psycholodzy i terapeuci. Pracuje z młodzieżą po samookaleczeniach, próbach samobójczych, w depresji lub z diagnozą nieprawidłowo kształtującej się osobowości. Prowadzi także grupę wsparcia oraz psychoedukację dla rodziców dzieci z depresją i po samookaleczeniach.


.

Jakie zapasy warto zrobić? – Co kupić, dlaczego i ile?

0

W każdym domu, powinniśmy mieć zapas jedzenia. I nie mówię tu o garażu wypełnionym po brzegi. Chodzi o niewielką ilość produktów spożywczych, które mają długą datę i przydadzą nam się w chwili kryzysu. Co w takim razie warto kupić i o jakiej ilości jedzenia pomyśleć?

Bez paniki, a z głową!

Nie chodzi o to, aby rzucić się na przypadkowe produkty i zgarnąć wszystko, co stoi na półce sklepowej. Po pierwsze kupujmy z głową, po drugie – myślmy także o innych. Chodzi o zapasy do domowej spiżarni, a nie polowej kuchni na poligonie! Dzięki przemyślanym zakupom, nie będziemy panikować w chwili kryzysu. A trzeba przyznać, że zdrowie psychiczne jest bardzo ważne w czasie kwarantanny, epidemii, czy innego zagrożenia w państwie.

Domowe zapasy – woda i produkty suche

Podstawą każdej spiżarni powinna być woda i produkty suche. Warto kupić kilka 5 litrowych baniaków z wodą, ale pamiętaj – trzymaj je w chłodnym miejscu. Jeśli znajdą się przy źródle ciepła, z plastiku mogą uwolnić się niezdrowe substancje.

Każdy, kto planuje domowe zapasy, powinien na listę zakupów wpisać produkty suche. Są sycące, będą idealną bazą posiłków i mają one długą datę przydatności do spożycia. Możemy z nich korzystać zdecydowanie dłużej, niż pokazuje data na opakowaniu. Produkty suche nie zepsują się, a jedynie stracą walory smakowe.

Sucha żywność – co kupić?

Co w takim razie powinno znaleźć się w naszej domowej spiżarni? Na rynku znajdziemy wiele suchych produktów, które możemy kupić. Jest jednak kilka podstawowych, które warto mieć w spiżarni. Podpowiem Ci, które to rzeczy i jaką ilość powinnaś założyć. Oczywiście to tylko przybliżona liczba opakowań i zakłada fakt, że zdecydujesz się na więcej niż jeden produkt. Chodzi mi o pokazanie skali i to, że wcale nie musimy wykupić produktów z połowy sklepu.

Ryż, makaron i kasza – podstawa zapasów

Po pierwsze ryż. To bardzo tani i łatwy w przechowywaniu produkt. Ma długi okres przydatności do spożycia (niektórzy mówią, że nawet 30 lat), a do tego przygotujemy z niego wiele pożywnych posiłków. Zjemy go w wersji wytrawnej, a także na słodko. Przechowując ryż, pamiętaj jednak o tym, by miejsce było suche, inaczej zawilgotnieje i zepsuje się.

Zamiast kupować pudełka z torebkami, zdecyduj się na ryż w większych opakowaniach. Zajmie mniej miejsca i będzie to bardziej ekologiczne rozwiązanie. Ile ryżu potrzebujesz? Główny Urząd Statystyczny podaje, że przeciętny Polak w 2018 roku zjadał rocznie ok 2 kg ryżu, co daje ok. 8 kg dla całej rodziny. Nie musisz kupować więc 20 kg, wystarczy Ci ok. 5 kilogramowych opakowań.

Makaron podobnie jak ryż, jest podstawą domowej spiżarni. Możemy go długo przechowywać i wykorzystać na wiele sposobów. Jest bardzo kaloryczny – nawet 400 kcal/100 g i uwielbiają go nie tylko dorośli, ale i dzieci. Statystyczny Polak zjada go ok. 5 kg rocznie, dla 4 osobowej rodziny przygotujmy więc 5-6 kg. To starczy na bardzo długo.

Zaopatrzymy się także w kilka opakowań kaszy. Jeśli nie przepadasz za gryczaną, warto kupić jęczmienną lub pęczak. Ona też się szybko nie zepsuje, więc będzie mogła poczekać w spiżarni kilka miesięcy. W 2018 Polacy zjadali średnio 1,5 kg kaszy rocznie – to niewiele w stosunku do makaronu. Warto kupić kilka opakowań, a także wymienić kluski właśnie na kaszę. Wyjdzie nam to na zdrowie!

Soczewica – urozmaicenie dnia codziennego

Jeśli chcesz uniknąć jedzenia makaronu i ryżu na przemian, warto zaopatrzyć się również w soczewicę. Jest ona wartościowym składnikiem posiłków, dzięki dużej zawartości białka. Można przechowywać ją długo i zastosować na wiele sposobów – w zupie, paście, czy sosie. Warto rozważyć także inne warzywa strączkowe – np. fasolę lub groch.

Mąka, cukier i sól

Nie zapominajmy o mące – dzięki niej przygotujemy placki, naleśniki, upieczemy chleb lub ciasto. Przez rok przeciętny Polak zjada ok 7 kg mąki, dlatego do domowej spiżarni dla rodziny wystarczy maksymalnie 10 kg. Dzięki temu zabezpieczysz zapasy na kilka miesięcy.

Cukier nie jest wartościowym składnikiem naszej diety, ale w przypadku kryzysu pewnie się przyda. Kup 2-3 kg, ale nie więcej. Nie będziesz przecież jadła go łyżeczką z cukiernicy. No chyba, że lubisz… ale nie jest to wskazane. Kup także 1-2 kg soli, tak na wszelki wypadek.

Koncentraty i przetwory warzywne

Skoro zaopatrzymy się w ryż i makaron, dobrze pomyśleć także o sosie. Możemy kupić gotowy, ale zdecydowanie tańszym i zdrowszym rozwiązaniem będą koncentraty, przeciery i passaty pomidorowe lub warzywne. Przygotujesz z nich pyszny sos, a także dodasz do rosołu. Kto z nas nie lubi pomidorowej! (No dobra, ja nie lubię, ale w chwili kryzysu zjem.) Myślę, że w domowej spiżarni przyda się 10-20 opakowań różnych tego typu produktów.

Warto w domowych zapasach mieć także:

  • kilka słoiczków dżemu;
  • masło orzechowe (dla urozmaicenia);
  • sałatki warzywne;
  • słoiczki z warzywami do zup – buraczki, ogórki, szczaw.

Jeśli lubicie zupy ze śmietaną, to nie zapomnijcie kupić 2-3 opakowań 🙂

Puszki, puszki, puszki

W domowej spiżarni zawsze sprawdzą się puszki. Zajmują niewiele miejsca, mają długi okres przydatności, a producenci zamykają w nich przeróżne rzeczy. W zapasach mogą znaleźć się np. :

  • konserwy mięsne i rybne (tu czytajmy składy i wybierajmy te z najkrótszą listą składników, bardzo często w takie puszki pakuje się dużo chemii);
  • kukurydza i groszek;
  • ciecierzyca;
  • pomidory.

Jajka, olej, mleko i… miód!

Do domowej spiżarni kup także 2-3 litry oleju. Przyda się także mleko – tu z pomocą przychodzi te UHT, które ma dłuższy okres przydatności. Nie zapominaj także o jajkach, chociaż na pozór wydaje się to dziwne, to mają one aż miesiąc przydatności do spożycia. Na pewno urozmaicą posiłki np. w czasie kwarantanny.

Czy wiesz, że miód może stać w spiżarni latami? Jest idealnym produktem do domowych zapasów. Nie psuje się, ma właściwości antybakteryjne, działa dobrze na krążenie, pracę mózgu i… nerwy. Dodamy go do wielu potraw, osłodzimy herbatę (oby nie za gorącą, bo zabijemy jego właściwości) i zapewnimy sobie zastrzyk cukru – ale tego zdrowszego.

Przypominam mój przepis na syrop z miodu, imbiru i cytryny – świetny przy przeziębieniach, infekcjach i jako element budowania odporności.

Kawa, herbata, czekolada

Oczywiście, możemy żyć bez kawy, herbaty i czekolady, ale w trudnych chwilach pewnie przyda się dla odmiany codzienności. Pyszna herbata z imbirem i miodem, a także czarna kawa i kostka ciemnej czekolady, nieco osłodzą nam życie.

Polak rocznie wypija ok 0,6 kg herbaty i 2 kg kawy rocznie. Nie musimy, więc kupować więc 10 kilogramowych opakowań. Kupmy 2-3 pudełka herbaty i tyle samo kawy. Warto mieć także kilka tabliczek gorzkiej, dobrej czekolady. Pomoże nam w myśleniu i doda energii.

Co jeszcze przyda się w domowej spiżarni?

Oczywiście wszystkie produkty, które lubimy. Nie kupujmy jednak dużo żywności, która może się zepsuć. Podstawą zapasów jest to, że mogą być one długo przechowywane, a gdy kryzys minie – będzie je można wykorzystać. Możemy kupić więcej warzyw, mięsa i chleba, ale włóżmy je do zamrażarki. W innym przypadku już po tygodniu będziemy mogli je wyrzucić. Kupujmy więc tylko z lekką górką, a postawmy na produkty z długą datą przydatności.

Tak jak napisałam na początku – to nie poligon. Warto mieć trochę jedzenia na zaś, ale nie popadajmy w panikę i nie wynośmy ze sklepów zgrzewkami. O czym powinniśmy pamiętać?

  • Jeśli mamy małe dzieci – nie zapomnijmy o pampersach, mokrych chusteczkach, słoiczkach, kaszkach i mleku modyfikowanym.
  • Suche lub świeże drożdże do wypieku pieczywa.
  • Jemy nie tylko my, ale i zwierzęta. Zapatrzcie pupili w karmę, żeby i oni nie byli głodni w ciężkich chwilach.
  • Kupmy 2-3 opakowania leków przeciwgorączkowych, przeciwzapalnych i opatrunków.
  • Możemy kupić także mrożone warzywa i owoce, a także zamrozić porcje rosołowe i mięso.
  • Przyda się mydło, papier toaletowy, worki na śmieci oraz inne środki higieniczne i chemiczne. I tu znowu – nie zgrzewka, a kilka sztuk.

Zachowajmy czujność, nie panikujmy i stosujmy się do zaleceń.

*Dane statystyczne z: Rocznik Statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej 2019

.

Stan zagrożenia epidemicznego, kwarantanna i dozór epidemiologiczny

0

Czym właściwie jest stan zagrożenia epidemiologicznego, kwarantanna i dozór epidemiologiczny? Wyjaśnienie zaczerpnęłam ze strony Ministerstwa Zdrowia. Ważne, aby wszyscy znali te pojęcia i stosowali się do wytycznych przygotowywanych przez specjalistów.

Stan zagrożenia epidemicznego – co to znaczy?

To wyjątkowy czas, w którym na podstawie rozporządzeń ministra zdrowia, istnieje możliwość wprowadzania np:

  • czasowego ograniczenia przemieszczania się;
  • ograniczenia lub zakazu obrotu i używania wskazanych przedmiotów i produktów spożywczych;
  • wstrzymania pracy pewnych instytucji oraz zakładów pracy;
  • czasowego zakazu organizacji imprez masowych i zgromadzeń;
  • obowiązku wykonywania konkretnych zabiegów sanitarnych;
  • nakazu udostępnienia nieruchomości, lokali, terenów i dostarczenia środków transportu do działań przeciwepidemicznych przewidzianych planami przeciwepidemicznymi.

Czym jest kwarantanna?

Kwarantanna dotyczy osób zdrowych, które miały bliski kontakt z chorymi lub podejrzanymi o zakażenie wirusem osobami. Każdy, kto został objęty kwarantanną powinien przebywać w stałym miejscu (mieszkanie, dom, hotel etc.) przez dwa tygodnie. Okres ten liczy się od ostatniego dnia (nie pierwszego) kontaktu z osobą zarażoną lub podejrzewaną.

Osoba objęta kwarantanną nie może wychodzić, tyczy się to także spacerów z psem, wizyt w sklepie lub bankomacie. To kwestia odpowiedzialności obywatelskiej, osoba taka może być zakażona wirusem i przechodzić to bezobjawowo, jednocześnie zarażając innych. Kwarantanna działa także w drugą stronę – kategorycznie zakazuje się odwiedzin.

W przypadku, gdy osoba objęta kwarantanną poczuje się gorzej i pojawią się u niej takie objawy jak:

  • gorączka;
  • kaszel;
  • problemy z oddychaniem;

należy natychmiast powiadomić telefonicznie specjalistów. Na taką informację czeka stacja sanitarno-epidemiologiczna lub oddział zakaźny w szpitalu. Do dyspozycji osób objętych kwarantanną jest także policja i służby miejskie.

“Kwarantanna społeczna”

Tak możemy nazwać obecną sytuację, w której się znajdujemy (marzec 2020). Placówki oświatowe zostały zamknięte, wiele urzędów i instytucji ograniczyło godziny pracy, a wiele firm przechodzi w tryb pracy home office. Powinniśmy pozostać w domach, nie uczęszczać do centrów handlowych, kawiarni i miejsc, gdzie są duże skupiska ludzi. Aptekę i sklepy odwiedzajmy tylko w przypadku, gdy jest to koniecznie.

Zadbajmy o seniorów i sąsiadów. Wyciągnijmy pomocną dłoń i wytłumaczmy im, że tylko wspólne działania pomogą ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa.

Nadzór epidemiologiczny – co to?

Takim nadzorem objęte są osoby, które pracowały lub przebywały w tej samej przestrzeni, co nosiciel koronawirusa. To sytuacja, gdy nie było bezpośredniego kontaktu, ale wprowadza się kontrolę stanu zdrowia osoby zagrożonej zarażeniem.

Nadzór epidemiologiczny trwa 14 dni i wprowadzany jest w porozumieniu z pracownikami inspekcji sanitarnej po wywiadzie epidemiologicznym. W takim przypadku należy przejść na pracę zdalną, ograniczyć wyjścia z domu i spotkania ze znajomymi. Konieczne jest także mierzenie temperatury dwa razy dziennie i kontrolowanie stanu zdrowia.

.

Utrwalamy stereotyp męskiego bohaterstwa, czyli o tym jak facet “pomaga” w domu

0

Tak, uważam, że męskie bohaterstwo utrwalają kobiety. O co mi właściwie chodzi? A o to, jak zachwycamy się nad tym, że facet zrobił coś w domu. A jeśli zajął się dzieckiem, to już zdecydowanie na ołtarze warto go wynieść! Serio?!

Kobiece obowiązki

Często narzekamy na to, jak nam źle i niedobrze. Że obowiązków przybywa, jak grzybów po deszczu, a my wciąż w tym same. Ale czy oby na pewno? Czy w domu mieszkamy same? Są jeszcze nasi partnerzy i dzieci – oni też mogą mieć swoje obowiązki! Nie zmarnujesz dziecku dzieciństwa, jeśli wypakuje naczynia ze zmywarki lub wyjdzie z psem. A facetowi nie odpadną ręce od wstawienia, czy wywieszenia prania. Serio…

Te nasze obowiązki, to taki paradoks – niby narzekamy, jesteśmy zmęczone, ale za cholerę nie przekażemy ich w inne ręce! No bo kto to zrobi lepiej od nas… Bo co w tym czasie będziemy robić – książkę czytać? Maseczkę nakładać? Niby zmęczone, padnięte i zaorane, ale wciąż w akcji! Robimy wszystko, bez wsparcia i pomocy. Zmęczone bohaterki, którym nikt nie podziękuje.

To my utrwalamy to męskie bohaterstwo!

Uważam, że to my utrwalamy męskie bohaterstwo dnia codziennego. O co mi chodzi? A no o to, jak bierzemy na swoje barki wszystko i nawet nie piśniemy z bólu. Jak wielbłądy przemierzamy ulice obwieszone siatami, odbieramy dzieci, płacimy rachunki i gotujemy obiad. I tylko czasami, w porywach emocji krzyczymy przez zęby, że nikt nam nie pomaga. Ale jak ten facet ma Ci pomóc, skoro na nic mu nie pozwalasz?!

Nie dopuszczasz do niczego, uważasz, że zrobi gorzej, wyśmiewasz się z niego przy koleżankach. No pomyśl… Postaw się na jego miejscu – ktoś robi wszystko i nie wymaga wsparcia. Prosiłabyś się? No dobra, jesteś kobietą – jest takie prawdopodobieństwo. Ale facet nie pali się do działania, skoro nie musi. A my te jego “bohaterskie” czyny utrwalamy.

A może ten facet nawet i by coś w tym domu zrobił, tylko po prostu nie musi. Czasami może też się pewnie zapyta, czy potrzebne wsparcie, ale zawsze słyszy tę samą odpowiedź, że nie – już ogarnęłaś.

To nie człowiek, to bohater!

Bo przecież mężczyzna, który:

  • wyszedł z dzieckiem w wózku na spacer;
  • ugotował obiad na dwa dni;
  • zrobił zakupy bez dzwonienia z pytaniami do żony;
  • wysprzątał cały dom i zrobił pranie;
  • wyprasował swoje koszule;
  • zawiózł córkę na balet;
  • zrobił sobie sam herbatę i umył kubek…

JEST BOHATEREM! No błagam, bo zaraz mi ręce opadną! Czy to są jakieś wymagające, niesamowite czynności? Czy kobieta z wózkiem, na zakupach i przy desce do prasowania jest czymś równie bohaterskim? No nie!

To dlaczego do cholery wciąż same rozdmuchujemy to bohaterstwo?! Przecież jeśli mieszkamy razem, to: odkurzacz, zmywarka, pralka, lodówka, piekarnik, kuchenka i innego tego typu sprzęty są wspólne. Tak samo jak obowiązki. I to, że on odkurzy lub wstawi pranie, nie czyni go bohaterem! Ręce mu odpadną, czy co się właściwie stanie?

Równe szanse? Jak podzielić domowe obowiązki?

Czego my właściwie chcemy? Równych szans, czy wręcz przeciwnie? Kobiety wciąż narzekają na swoich facetów, przerzucając się z koleżankami lepszymi historiami. No wiadomo – wygrywa ta, co ma gorzej!

Tylko nie chciałabyś mieć inaczej? Tak wiesz, łatwiej i prościej? Mój mąż nie umie gotować i bezpieczniej dla rodziny, gdy tego nie robi. Wyspecjalizował się jednak w naleśnikach i to jemu oddałam berło w niedzielne poranki. On staje przy patelni, a ja popijam kawę na kanapie. Ja dbam o zaopatrzenie lodówki przez cały tydzień, a wspólnie robimy to w weekendy. Zmywarkę i pralkę obsługujemy naprzemiennie – gdy mamy czas i sposobność. Nie dzielimy obowiązków na męskie i damskie. Oboje pleciemy dziewczynom warkocze i kładziemy je do łóżek.

Terapia szokowa

Oczywiście, pojawiają się czasami zgrzyty, zwłaszcza, gdy moja wewnętrzna “Zosia Samosia” weźmie górę i przez pewien czas robię wszystko sama. Jak się otrząsnę z letargu i uwagę zwrócę, szybko wszystko wraca na dobry tor. Ale jak przestawić kogoś, kto nigdy w domu nie “pomagał”? Polecam terapię szokową.

Co kryje się pod tym pojęciem? A na przykład zaprzestanie prania brudnej bielizny. Gwarantuję, że po 2 tyg. zorientuje się, że nie ma co na dupę włożyć. Można na dnie szuflady umieścić delikwentowi instrukcję obsługi pralki, jeśli obawiasz się o to, czy sprzętu nie zepsuje. Możesz też wyjść wieczorem i zostawić go z dziećmi. On pewnie nie raz to robił. Jeśli to dla niego nowość, to teraz będzie musiał poradzić sobie w warunkach bojowych. Bywa!

On nie “pomaga”, on tu mieszka!

Pamiętaj jedno – skoro facet z Tobą mieszka i dzieli życie, powinien też dzielić obowiązki. On nie “pomaga”, on po prostu robi pewne rzeczy. Zupełnie tak, jak Ty. I nie ważne, czy pracujesz zawodowo, czy wyłącznie prowadzisz dom – podzielcie się tym majdanem i nie rób wszystkiego sama! Zawsze, gdy o tym myślę mam w głowie pewną historię (którą już chyba kiedyś opowiadałam).

-Ależ ten Łukasz jest dobrym facetem – powiedziała 23letnia Ania.

– Dobrym? Dlaczego? – zapytała nieco starsza i bardziej doświadczona kobieta.

-Ano dziecko mu się urodziło i on tak tej żonie pomaga!

-A to nie jego dziecko? – zapytała zdziwiona doświadczona.

-No jego, a czyje? – zdziwiła się Ania.

-No powiedziałaś, że pomaga, to myślałam, że nie jego. Ale w takim przypadku, to on się po prostu zajmuje własnym dzieckiem, a nie pomaga żonie.

Obecnie Ania ma męża i dwójkę malutkich dzieci. Mam nadzieję, że jej facet współuczestniczy w życiu rodziny, a nie tylko pomaga.

.

Czasami jestem nimi tak bardzo zmęczona, też tak masz?

1

Czy Ty też czasami jesteś zmęczona… swoimi dziećmi? Błagam – powiedz, że tak, żebym nie czuła się najgorszą matką świata. Kocham je nad życie i wolałabym umrzeć, niż żyć bez nich, ale czasami jest cholernie ciężko.

Ciężar świata na moich barkach

Gdy świat przytłacza mnie swoim ciężarem i zgniata jak robaka – nie jest lekko. Zadania w pracy piętrzą się tak szybko, jak brudne pranie. Mam wrażenie, że to taka syzyfowa praca, bo ile pralek nie wstawię i ile maili nie wyślę – wciąż wszystko wygląda tak samo. Podobnie jest z rachunkami, zaginionymi skarpetkami i okruchami pod stołem. Jedyne, co się kończy to kasa w portfelu i pomysły na obiad.

Nie wiem, jak Ty, ale ja przeważnie nie wiem, co zrobić na obiad. A oczywiście pomocy znikąd nie uświadczysz, bo dzieci mówią: “nieee wiemm”, a mąż: “zjem wszystko, co ugotujesz”. Ale jak już zdecydujesz i coś zrobisz, to przecież nie smakuje, bo nie na to akurat mieli ochotę. A pies ich lizał! W nosie to mam!

Wracając do przytłoczenia światem – nie jest lekko. Bo człowiek chciałby, żeby w domu było czysto, a brudne łachy prały się same. Dzieci powinny mieć odrobione lekcje, uporządkowane pokoje, a mąż dobrze, żeby wkładał kubek do zmywarki. Wróć! Przynajmniej do zlewu… No i jeszcze lodówka – mogłaby się sama zapełnić, bo światłem rodziny się nie wyżywi.

Tak, czasami jestem zmęczona dziećmi

Przechodząc do meritum – czasami cholernie męczą mnie moje dzieci. Nie wiem, czy tak masz, ale zakładam, że większość matek tak ma. Bo ile można prosić, żeby ten mały potwór założył buty, umył zęby, nie bawił się na schodach, przestał uciekać lub kopać w krzesło, zaczął jeść i schował język…

I możesz tak cholera gadać i gadać, a to i tak nic nie da. Wiem, że to tylko dziecko i wszystko rozumiem. Nie chodzi mi tu o zmianę dziecięcego usposobienia. Po prostu stwierdzam fakt, że czasami mnie to cholernie męczy.

Na pytanie nie odpowiedzą i nie zareagują, ale same zadadzą tych pytań milion. Na minutę oczywiście! I żeby to chociaż były nowe pytania, ale one mogą tak pytać i pytać w kółko – wciąż od początku. I jęczą. Prze okrutnie jęczą. Nie można przecież powiedzieć wprost o co chodzi, trzeba wydać z siebie kilka dziwnych, przeciągłych dźwięków. Zwłaszcza przy czesaniu – istnych torturach dla małej osoby!

Trzeba też rozrzucić wszystkie klocki Lego po dywanie, pomalować farbami pół stołu, rozchlapać wodę w łazience i zrzucić talerz z rybą w sosie pomidorowym na tapicerowane krzesło (historia prawdziwa). Trzeba też zanegować wszystkie wybory matki, co do stylizacji.

I nie twierdzę, że nie warto mieć dzieci

Nie, zupełnie nie twierdzę, że nie warto mieć dzieci. Nie chcę też, tak jak napisałam wcześniej, zmieniać ich natury. Bo dzieci, to dzieci! Sama nim byłam i zdecydowanie rozumiem teraz moją mamę, która wciąż mi powtarzała: “Magda, błagam – nie gadaj już!”. Tak, rozumiem, o co mogło jej wtedy chodzić…

Kocham moje córki przeogromnie i są sensem mojego życia, ale czasami mam ich po prostu… dość. Tak totalnie po ludzku. Gdy padam na twarz i nie mam siły już nawet mówić, a one wciąż czegoś chcą. Wciąż też mówią, płaczą i jęczą. Nie zgadzają się, obrażają lub śmieją w głos, ale tak, że w uszach świdruje.

Mam, więc czasami takie dni, że z bezsilności i zmęczenia… płaczę. Nie krzyczę, nie denerwuję się i nawet nie tupię. Po prostu zamykam oczy, zaciskam dłonie i płaczę. Bo inaczej nie umiem sobie poradzić. Mam ciężkie powieki, spięte ciało i pełne oczy łez. Marzę wtedy tylko o tym, by zamknąć się w łazience, zwinąć w kulkę i przez chwilę odciąć się od świata. Wiem jednak, że zaraz będą przy mnie – pociągną 100 razy za klamkę, włożą palce w dziurki na dole drzwi i będą domagać się wejścia.

Matko, zrozum matkę

Piszę to, żeby się wyżalić. Dokładnie tak! Potrzebowałam powiedzieć to innej matce. Wyobrażam sobie, że kiwasz teraz potakująco głową, a na Twojej twarzy widzę wyraz zrozumienia. Mam nadzieję, że tak jest, że mnie nie oceniasz, a wiesz co czuję. I nie to, żebym cieszyła się, że inna matka jest zmęczona jak ja. Ale w kupie to jakoś tak raźniej, prawda?

.

Jestem gruba, roztyłam się – masz z tym problem?!

1

Przez lata byłam szczupłą, niską brunetką. Taką z ładną buzią, wesołymi oczami i zadziornym uśmiechem. Mimo tego, nie lubiłam siebie. Wydawało mi się,że nie ma we mnie nic wyjątkowego i wciąż szukałam dziury w całym. A potem nagle wszystko stanęło na głowie, świat zawirował, a na wadze przybyło 20 kg.

Ale się roztyła!

Tak, roztyłam się. Ze słodkich 52 kg, waga skoczyła do 72, a malutki rozmiar 34 zmienił się w 40. Potem nawet 42. Nieźle nie? Niezłe, to były komentarze znajomych. Niektórzy mówili mi, że “dobrze wyglądam”, inni – że moja linia jest “gruba i wyraźna”. Ale śmieszne, prawda? No boki zrywać…

Jedni szeptali za plecami, a inni mówili to wprost. Tak jak znajoma mojej mamy, która po prostu wypaliła, że “bardzo się roztyłam”. No serio? Nie zważyłam! Przecież można nie zauważyć 20 kg więcej, prawda?

Tak, byłam świadoma tego, że ważyłam więcej i wyglądałam nieco inaczej, ale nie wiedziałam czemu. Z trybu wesołej studentki, przeszłam w tryb: studia zaoczne, praca na cały etat i nowy związek. Działo się dużo, ale jadłam niewiele. W magiczny sposób cudownie się roztyłam. Byłam mięciutką, dużą bezą ze śliczną buzią.

I tak, wiem 72 kg przy wzroście 159 cm, to może jeszcze nie jest koniec świata, ale zmiana była bardzo widoczna.

Ważyłam więcej, ale czy byłam kimś innym?

No właśnie, czy jeśli przytyjesz lub schudniesz – jesteś już kimś innym? Czy może wciąż to cały czas Ty? Wiesz, nie wyglądasz już tak samo, to może i środek się zmienia? Bo przecież wraz z kilogramami nabywasz nowe cechy, przyzwyczajenia i zmienia Ci się w głowie. Śmieszne, prawda?

Ale jest w tym trochę prawdy… Byłam tą samą Magdą, ale gdzieś w środku coś we mnie umarło. I wcale nie dlatego, że ważyłam więcej. Dlatego, że nie wiedziałam co się dzieje i nie mogłam nad tym zapanować. Tak już mam, ciężko przychodzą mi rzeczy, których nie rozumiem.

Jeśli myślisz, że nie szukałam przyczyny, to jesteś w błędzie. To przecież nienormalne, że jem tyle samo, stresu i obowiązków mam więcej, a komórki tłuszczowe atakują mnie z prędkością światła. Robiłam badania, chodziłam po lekarzach i… nic. Jedna Pani endokrynolog stwierdziła nawet, że zupełnie nic mi nie jest, że zwyczajnie jestem gruba.

A potem pojawiła się ona – diagnoza

Po prawie roku wędrówek, po stracie ciąży (mimo upływu czasu, nie chcę wiąż o tym pisać, proszę – zrozum) i wielu przepłakanych nocach, pojawiła się ona – diagnoza. Co zawiniło, czemu jestem gruba? Niedoczynność tarczycy. Pierwszy cykl z magicznymi pigułkami pozwolił mi zajść w ciążę, a kilka miesięcy później miałam już 6 kg na minusie. Po ciąży było mnie mniej niż przed nią.

Potem były wahania – raz w górę, raz w dół. Najpierw bardzo mnie to denerwowało, potem się do tego przyzwyczaiłam. W maju 2019 postanowiłam wrócić do rozmiaru 36 i… udało się – schudłam 8 kg. Nie było kolorowo i lekko, a ja wciąż walczę. Obecnie ważę 2 kg więcej niż miesiąc temu, ale wiem, że to chwilowe. Pilnuję leków, wizyt u lekarza i diety, będzie lepiej.

Nie uważam jednak, że tylko mega szczupli ludzie są coś warci. O dziwo, ja uwierzyłam w siebie i znalazłam siłę dopiero wtedy, gdy pojawił się problem z wagą. Zobaczyłam siebie, nie tylko szczupłą dziewczynę.

Nawet jeśli znowu przytyję, czy masz z tym problem?

Bo właściwie, co kogo obchodzi jak wyglądam? Czy jeśli przytyję 30 kg, to będę gorsza, inna? Czy to oznacza, że coś się zmieni? Jeśli tak, to tylko dla mnie, bo znowu wymienię garderobę i będę miała zadyszkę na schodach. Ale co komu do tego?

I tego właśnie nie rozumiem – czemu wszyscy dookoła mają jakieś “ale” do cudzej wagi? W czym problem?! Ludzie, dajcie spokój! Jak można mierzyć wartość człowieka, jego wagą? Po co te okropne komentarze, przytyki, te ukradkowe spojrzenia? I nie, nie wspieram otyłości. Ona może prowadzić do problemów ze zdrowiem, a nawet śmierci.

Ale do cholery, czy ktoś zadał sobie pytanie, gdy byłam grubsza, co się dzieje? Czemu jestem gruba? Czy może mam jakiś problem? Osobą, która mnie mocno wspierała był mój mąż, jak zawsze. Większość jednak patrzyła na mnie z… pogardą? Wiesz, z takiej pięknej, szczuplutkiej dziewczyny, stałam się nieco okrąglejszą kobietą. I skoro nie robiłam nikomu nic złego, to czemu do cholery inni mieli z tym problem? Zazdrość, podłość, brak wiary w siebie? Nie wiem.

Ja chciałam ważyć mniej, dla mnie samej. W tamtym ciele czułam się po prostu źle. Teraz mam normalny rozmiar S i nawet nie chcę mniej, bo kocham siebie w tej wersji. Nawet z tym wystającym brzuchem i drugim podbródkiem. Nie jestem idealna i wcale nie chcę być.

Mam jednak do Ciebie ogromną prośbę – nie oceniaj, nie bądź uszczypliwa i zrozum drugą kobietę. To bardzo słabe uczucie, gdy jesteś oceniana przez pryzmat wagi. Bo to tylko waga. Serce jest to samo.

.

Nie rób sobie tego kolejny raz, uciekaj! – historia pewnego kamyczka

0

Dokładnie tak – jeśli czujesz, że Twoje życie zatacza koło i wracasz do punktu wyjścia – uciekaj. Nie zastanawiaj się i nie dawaj szansy, po prostu bierz nogi za pas i długa! To tak, jak z niewielkim kamyczkiem w bucie, który po dłuższym czasie zrobi Ci ogromną krzywdę. Znasz to uczucie? Nie funduj sobie powtórki z rozrywki…

Kamyczek w bucie

O co mi dokładnie chodzi? A no o to, że czasami mamy po prostu czegoś dosyć. Wiesz, męczy nas jakaś niewygodna sytuacja lub osoba. Najpierw jest nam przykro, coś tam od środka lekko ściska serce, a z czasem staje się większym problemem.

Bo problem, to taki malutki kamyczek w bucie. Niby niewielki, niegroźny, no i da się przecież postawić stopę tak, by przez chwilę jej nie obcierał. Starasz się najpierw unikać z nim kontaktu, potem kilka razy przez przypadek trafiasz na niego palcem. To Ci już lekko przeszkadza i powoli dociera do Ciebie, że powinnaś pozbyć się problemu. Jeśli jednak nie zdejmiesz buta i nie usuniesz z niego, tego malutkiego kamyczka, zrobi Ci wielką krzywdę. Prędzej, czy później obetrze nogę tak, że przez tydzień nie będziesz mogła chodzić.

Podobnie jest z trudnymi sytuacjami i osobami w naszym życiu. Najpierw coś nas lekko dotyka, potem zaczyna denerwować, a na końcu już totalnie nie daje żyć. I rozwiązanie jest jedno – pozbyć się problemu! Tylko czemu to cholera zazwyczaj jest takie trudne…

Wyrzucasz z buta kamyk

Tak długo poniewiera nami człowiek lub sytuacja, że pewnego dnia czara goryczy się przelewa. Wiesz już, że nie dasz rady tak dalej żyć. Na początku nie masz jednak odwagi rozprawić się z tym wszystkim, ale z czasem dojrzewasz do tej myśli i idziesz na żywioł. Wyrzucasz z buta niewinny kamień, który zrobił Ci już ogromną krzywdę.

Wtedy cały ten syf zalewa Twój świat, a Ty fundujesz sobie totalną rewolucję. Przez kilka dni, miesięcy, a może nawet lat jest ciężko. Budzisz się każdego ranka i wciąż zastanawiasz się, po co to zrobiłam, dlaczego nie wytrzymałam dłużej. Może jakbym inaczej stawiała stopę, to kamyczek wpadłby w jakąś dziurkę i nie robił mi krzywdy?

Jednak gdy wszystko zaczyna się układać, a na niebie znowu pojawia się słońce, Ty zaczynasz nowe życie. Jest lepiej, przyjemniej i wiesz, że decyzja o wyrzuceniu kamyczka była słuszna. Rozsmakowujesz się w wolności i cieszysz, że już po wszystkim, ale…

Powtórka z rozrywki!

…Twoja czujność jest uśpiona. Ciesząc się radością, nie zauważasz pierwszych symptomów tego, że wraca do Ciebie to, od czego się uwolniłaś. Przez długi czas nic Cię nie zastanawia, masz przecież nowe życie i to Ty o nim decydujesz! Aż do momentu, gdy poczujesz w bucie kamyczek.

Tym razem dokładnie wiesz, że co to może oznaczać. Nie jesteś już tak naiwna, jak za pierwszym razem i powinnaś przecież uciąć temat od razu. Czy jednak to robisz? A może zaczynasz łudzić się kolejny raz, że coś się zmieni? Może po prostu fundujesz sobie powtórkę z rozrywki, zamiast zacząć uciekać?

Ja właśnie wyjmuję swój kamyczek z buta. Coś, od czego uciekłam nagle wskoczyło mi na głowę i zupełnie nie chce zejść. A co najlepsze, zrobiło to po cichutku, usypiając czujność. Tym razem jednak wiem, jak to smakuje i nie dam sobie zrobić tego raz jeszcze! Jestem silniejsza, mądrzejsza i nie zawsze cel uświęca środki. Odcinam się od tego, nie wracam do przeszłości. Idę nową ścieżką i to JA decyduję, na jakich zasadach toczy się moje życie.

Uciekaj!

Kiedy powinna zapalić Ci się czerwona lampka? O jakiej sytuacji piszę? O tym, gdy:

  • ktoś uderzył raz, uderzy kolejny, nie daj nabrać się na słodkie oczy i miłe słowa;
  • przyjaciółka obrobiła Ci tyłek, pewnie zrobi to raz jeszcze;
  • mąż zdradzał Cię przez kilka miesięcy, wątpię, żeby obiecał poprawę i już nigdy do tego nie wrócił;
  • nie podobały Ci się zasady gry w firmie, to pewnie zmiana działu niewiele da;
  • uciekłaś z korpo, a na swoim dałaś komuś wejść Ci na głowę, nie będzie zatem inaczej, będzie bardzo podobnie;
  • zerwałaś z nałogiem, a potem obiecujesz sobie, że zapalisz, napijesz się tylko raz.

Ten kamyczek wpadnie do buta i znowu obetrze Ci nogę do krwi. Ba! Tym razem może zrobić jeszcze więcej, bo będziesz bała się przyznać, że znowu dałaś się nabrać. Nie daj zrobić sobie powtórki z rozrywki, uciekaj!

.

Chodziki dla dzieci – opinia fizjoterapeuty

0

No właśnie – jak to jest z tymi chodzikami? Wspierają naukę chodzenia, czy wręcz przeciwnie – przeszkadzają w rozwoju malucha? Argumentem “za”, który często podają rodzice jest to, że sami byli użytkownikami chodzika i nic im się nie stało. Ale czy aby na pewno chodzik jest bezpieczny? To pytanie zadałam specjaliście.

Chodziki – opinia fizjoterapeuty

Muszę przyznać, że gdy moja pierwsza córka była malutka, zastanawiałam się nad zakupem chodzika. W pamięci miałam moją radośnie podskakującą siostrę, która właśnie w takim urządzeniu “biegała” po mieszkaniu. W latach 90. chodziki były bardzo popularne i większość rodziców miała z nich wielki użytek. Im więcej czytałam jednak na temat tegoż ustrojstwa, tym mniejsza była moja chęć zakupu. Ostatecznie odpuściłam temat i okazuje się, że całkiem słusznie!

W Internecie znajdziemy wiele opinii na ten temat i chociaż ten temat już mnie nie dotyczy bezpośrednio, postanowiłam zapytać specjalisty jak to właściwie jest z tymi chodzikami. Rozmawiam z Martą Bogucką – Frańczak, fizjoterapeutą pediatrycznym długoletnim doświadczeniem i właścicielką Kliniki Rehabilitacji Martik w Warszawie.

Marta jest terapeutą metod, takich jak: NDT-Bobath, Integracji Sensorycznej, terapii manualnej i tkanek miękkich w pedriatrii, także certyfikowanym instruktorem masażu Shantala.

Wspieranie czy przyspieszanie rozwoju niemowlaka?

Marta, czym różni się wspieranie rozwoju niemowlaka, od jego przyspieszania? Gdzie jest granica – co jest ok, a co powinniśmy sobie odpuścić?

Bardzo często spotykam się z tym, że niecierpliwi rodzice starają się pomóc niemowlakowi i przyspieszyć jego rozwój. Gdzie jest granica? Stawianie malucha, gdy nie jest gotowy do pionowej pozycji, prowadzanie go za rączki, a czasami nawet… ciągnięcie.

Tak, znany widok. Zwłaszcza wśród starszego pokolenia. Co w takim razie z chodzikami – pomagają czy nie?

Zdecydowanie nie! Nie jest to przydatny “gadżet”, a konsekwencje długotrwałego przebywania w chodziku mogą mieć poważne konsekwencje.

Ale wiesz przecież, jakie emocje wywołują pierwsze kroki!

Tak, znam to uczucie. Trzeba jednak pamiętać, że dzieci powinny być dobrze przygotowane do samodzielnych kroków. Pierwszym etapem są próby wstawania, utrzymywania się w pozycji pionowej, chodzenia przy meblach i przenoszenia ciężaru ciała na boki. Pamiętajmy – chodzik nie zastąpi tego przygotowania.

Chodziki – dlaczego nie warto?

Przejdźmy zatem do konkretów, rodzice często zastanawiają się – chodzić czy warto? A jeśli nie, to dlaczego?

Tych powodów jest co najmniej kilka! Po pierwsze – nieprawidłowa stymulacja stóp malucha, po drugie – brak możliwości planowania ruchu. Do tego dochodzi przeciążenie kręgosłupa, trudność z utrzymywaniem równowagi i ograniczanie perspektywy. Dziecko jest szybko i gwałtownie pionizowane, a jednocześnie… unieruchamiane. Błagam, nie zapominajmy, że maluchowi potrzebny jest ruch i wielokrotne powtarzanie wielu, różnych czynności.

Faktycznie, nie wygląda to zbyt kolorowo. Rozumiem przeciążenia, szybką pionizację, ale o co chodzi ze stopami? Przecież maluch ma możliwość dotykania podłogi.

Owszem, dotyka jej, ale jak? Zazwyczaj stopy unoszą się lekko w powietrzu, a dziecko podpiera się i odpycha wyłącznie palcami. Stopy nie przyjmują i nie amortyzują całego ciężaru dziecka. Brak też aktywności w procesie utrzymywania równowagi, balansu ciałem. Bardzo często konsekwencją chodzików jest wyuczony odruch stawania na palcach. Często do mojego gabinetu zgłaszają się rodzice z takim problemem, bo dzieciom bardzo trudno jest się tego oduczyć.

Istnieją jakieś badania, które zdecydowanie odradzają chodziki?

Tak, wyniki badań wskazują na dużą urazowość wśród dzieciaków, które spędzały dużo czasu w chodzikach. Specjaliści potwierdzili, że chodzik pozbawia maluchy m.in. orientacji przestrzennej, koordynacji wzrokowo-ruchowej i równowagi ciała. Chód rozwija się nieprawidłowo, a brak możliwości eksplorowania świata za pomocą wielu zmysłów, ogranicza rozwój intelektualny.

Ale przecież wiele osób wkładana była do chodzika i… żyje! Można chociaż tak troszeczkę używać chodzików?

Tak, pytanie jednak o bóle kręgosłupa i skłonność do jego urazów. To jednak temat na szerszy wykład. Specjaliści zdecydowanie odradzają, ale… jak we wszystkim, słowo klucz to “umiar”. Jeśli mama włoży dziecko na 20 minut dziennie, a 8 godzin maluch będzie swobodnie eksplorował świat, to nic mu się nie stanie. Nie przyniesie to żadnych korzyści, ale nie powinno też zaszkodzić. Doświadczenie pokazuje jednak, że rodzice nadużywają chodzików.

Pchacz zamiast chodzika – opinia fizjoterapeuty

Co w takim razie możesz polecić, jako wsparcie dla małego człowieka?

Alternatywą może być pchacz dla dziecka, czyli zabawka będąca podporą przy nauce chodzenia. Ważne jednak, by dziecko nie było na nim zawieszone, a wyłącznie się przytrzymywało. Może to powodować pogłębianie się przodopochylenia miednicy i lordozę lędźwiowa. Mięśnie brzucha i pośladków nie będą aktywnie pracować, a te przy dolnym odcinku kręgosłupa będą przeciążone.

Czy w takim razie to też nie jest dobre rozwiązanie?

Pchacze nie są złe, ale powinniśmy korygować dziecko. No i oczywiście kolejny raz powtórzę słowo klucz – “umiar”! Dobrze dociążony i stawiający opór pchacz pomoże doskonalić chód, a dziecko nauczy się dozować napięcie mięśniowe. Dziecko jednocześnie napina pupę, uda i brzuch, doświadcza obciążenia kolan i stóp.

Pchacz to fajny prezent na roczek, warto wybrać jednak ten wykonany z drewna. To znacznie cięższy od plastiku materiał, który dobrze stawia opór maluchowi i zwiększa bezpieczeństwo podczas zabawy. Piękne pchacze znajdziesz na Moi-mili.pl >>

Najważniejsze – nie przeszkadzać w rozwoju!

Co w takim razie możemy robić, by wspierać dziecko w nauce chodzenia?

To, co zawsze powtarzam rodzicom moich pacjentów – nie przeszkadzać! 🙂 W pierwszych miesiącach życia najlepszym poligonem do ćwiczeń będzie płaska i pół-twarda powierzchnia, na której będzie testować swoje możliwości. Wytęsknione pierwsze kroki dziecka, powinna poprzedzić nauka przenoszenia ciężaru ciała, np. podczas chodzenia do boku przy meblach.

Jak ułatwić maluchowi to zadanie?

Trzeba odpowiednio zaaranżować przestrzeń – usunąć niebezpieczne meble, ale jednocześnie stworzyć maluchowi możliwość podejmowania prób samodzielnego chodzenia. Można ustawić pufę lub fotel w niedalekiej odległości np. od kanapy. Tak, żeby maluch mógł zrobić kilka kroczków, przemieszczając się z jednego, do drugiego punku.

Marta, dziękuję Ci serdecznie za rozmowę, a jeśli są tu rodzice, którzy chcą dowiedzieć się nieco bardziej zgłębić temat – odsyłam Was do artykułu Marty. Link znajdziecie poniżej.

Kliknij tutaj: 5 powodów, dla których nie warto używać chodzików!

.

Rodzeństwo bez rywalizacji: porównywanie, równo znaczy mniej i role dzieci

2

Teoretycznie wiemy, że każde dziecko jest inne i rozwija się w swoim tempie. Wciąż jednak w głowie porównujemy rodzeństwo, staramy się dzielić swoją miłość, uwagę i rzeczy materialne między dziećmi. Mimowolnie nadajemy im też pewne role, z których ciężko im się potem uwolnić. Jak w takim razie wychować rodzeństwo bez rywalizacji?

Podsycanie współzawodnictwa

Jak najprościej podsycić współzawodnictwo między rodzeństwem? Pokazać siostrze, że brat robi coś inaczej, lepiej i mądrzej. Wydaje nam się najczęściej, że pokazujemy dziecku przykład, z którego może czerpać. Ale jaka myśl pojawia się wtedy w jego głowie?

Obraz idealnego brata, do którego siostrze daleko – nie będzie przecież potrafiła zrobić tego tak samo dobrze jak on! Zamiast zastanowić się nad tym, jak powinno się postępować, dziecko interpretuje to zupełnie inaczej. Wiesz dlaczego? Bo jest dzieckiem. Nie rozumie, co miałaś w głowie wypowiadając te słowa.

A może inaczej – co Ty poczujesz, gdy w pracy szef będzie porównywał Cię z koleżanką? Zwróci uwagę, że ona zawsze robi wszystko szybciej, dokładniej i… lepiej. Myślisz sobie wtedy: o tak, wezmę z niej przykład i będę tak samo dobra! Czy może jest Ci przykro, czujesz się niedoceniona i zaczynasz w duszy nienawidzić owej koleżanki?

No właśnie, podobne myśli pojawiają się w głowach rodzeństwa, gdy zaczynamy porównywać i pokazywać przykłady, w których jedno wypada zdecydowanie lepiej. Niestety, dziecko “słabsze” bardzo często działa na dwa sposoby:

  • zostaje najlepszym z najgorszych;
  • poddaje się.

Żadna z tych postaw nie ułatwi mu dalszego życia, nie wesprze go i nie da siły. Nie zapewni prawidłowego rozwoju.

Zamiast porównywać, opisuj sytuację

Autorki książki “Rodzeństwo bez rywalizacji. Jak pomóc własnym dzieciom żyć w zgodzie, by samemu żyć z godnością“, Adele Faber i Elaine Mazalish, zwracają uwagę na to, by nie porównywać, a opisywać sytuację.

Link do książki TANIAKSIAZKA.PL –>> Rodzeństwo bez rywalizacji

Link do ebooka –> Rodzeństwo bez rywalizacji

Może nam się wydawać, że porównanie może być negatywne lub pozytywne, a to drugie jest ok. Ale czy na pewno? Jeśli powiesz dziecku: ale pięknie umyłaś rączki, Krzyś tak fajnie tego nie robi, czy wtedy będzie to mniejsze porównanie? Czy nie możesz po prostu powiedzieć: jestem z Ciebie dumna, świetnie poradziłaś sobie z brudnymi rączkami?

Opisuj sytuacje, które widzisz, nie staraj się wprowadzić współzawodnictwa i nie ucz maluchów, że muszą ze sobą rywalizować. Zamiast skupić się na rozwoju, wciąż będą udowadniać, które jest lepsze, a które gorsze. Gdy w Twojej głowie pojawi się chęć porównania, weź oddech, policz do 3 i… powiedz sobie STOP. Naprawdę, nikt nie lubi być porównywany i chce być absolutnie wyjątkowy.

Równo znaczy mniej

Ok, rodzice nie powinni porównywać dzieci, ale co z dzieleniem? Chcemy zazwyczaj każdemu dziecku dać po równo, żeby żadne nie czuło się gorzej. Nie wiem jak Ty, ale ja tak robiłam – dzieliłam wszystko na pół. Nie chciałam wyróżniać żadnej z córek, żeby obie czuły się tak samo ważne. Tylko czy równo nie znaczy mniej? Co mam na myśli? To, że tak jak każdy z nas jest inny, tak każdy ma też różne potrzeby. Nie zawsze chce dostać tyle samo, co ten drugi.

Czy każde dziecko je tyle samo? Brat i siostra muszą tak samo lubić wodę i łaskotki? Czy każda córka chce mieć 50 sukienek w szafie? No, nie. Dlaczego więc z uporem maniaka dzielimy wszystko dokładnie na pół? Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Takim sposobem możemy rozpętać szaleństwo absolutnej równości w głowach dzieci, a także poczucie ogromnego zobowiązania rodziców, do zapewnienia tejże równości.

Wyobraź sobie, że jest niedzielny poranek i zajadacie się naleśnikami. Wtem, jedno dziecko mówi: on dostał więcej ode mnie! Co odpowiadasz? Pewnie zaczynasz tłumaczyć, że mieli po tyle samo, a na słowa dziecka: ale on miał większe naleśniki!, odpowiadasz, że to wcale nieprawda. Zaczyna się dyskusja, przepychanie i próba dzielenia na RÓWNE pół. Czy nie lepiej wciąć pod uwagę indywidualnych potrzeb dziecka i zapytać: a może jesteś jeszcze głodny i chcesz dokładkę? Każdy przecież ma inny apetyt.

Nie traktuj dzieci jednakowo

Dzieci inne potrzeby i upodobania, a co za tym idzie – rodzeństwo nie będzie parą jednakowych ludzi. Pamiętaj, że dzieci nie muszą być traktowane tak samo, one muszą być traktowane tak, by czuły się wyjątkowe.

Zamiast z góry mówić: dostaliście po równo, zapytaj ile każde z dzieci ma chęć zjeść. Nie zapewniaj, że kochasz jedną córkę tak samo jak drugą, powiedz: nie ma na całym świecie drugiej takiej osoby, jak Ty, kocham Cię i nikt nie może Cię zastąpić. Przeznacz każdemu dziecku tyle czasu, ile potrzebuje. Jedno będzie wolało się dłużej przytulać, drugiemu wystarczy obecność w tym samym pokoju lub wyjście na spacer.

Dzieci odgrywają role

Świat dziecięcej wyobraźni jest niesamowity, nie chodzi mi jednak o odgrywanie wyimaginowanych ról postaci z bajek. A o to, że maluchy często grają “grzecznych”, bo zapewnia im to miłość i uznanie lub “niegrzecznych”, by przyciągnąć uwagę. Bo czy nie jest tak, że gdy nadamy komuś konkretną rolę, to on będzie się właśnie tak zachowywał?

Co rano zakładasz dziecku skarpetki i upewniasz go, że jest jeszcze mały, nie poradzi sobie sam. Nagle orientujesz się, że klęczysz ze skarpetą w dłoni przed 8 latkiem. Radzi sobie z zamkiem i sznurówkami, ale nie założy skarpetki?

Nie jest też tak, że dziecko, któremu przypada rola “tego lepszego”, ma w życiu łatwiej. To wobec niego otoczenie ma większe wymagania, to ono jest pod presją bycia idealnym.

Dzieciaki rodzą się z różnymi cechami charakteru. Rodzice mogą jednak wpłynąć na osobowość malucha i pomóc jego naturze, wykorzystując mądrze siłę autorytetu. Nie powinniśmy narzucać im ról, które mogą odwrócić się przeciwko nim.

W dorosłym życiu będą potrzebowały wielu lat, by je odwrócić i przekonać siebie samego o swojej wartości. Bez konieczności udowadniania nikomu czegokolwiek. Nie będą wierzyły w siebie, a w obraz, który przez lata utrwalały w głowie.

Napastnik i poszkodowany – bójka

Jedno z dzieci rozpoczyna bójkę – szturcha drugie, ciągnie za ubranie i wykrzykuje nieprzyjemne słowa. Co zazwyczaj robi rodzic? Skupia się na napastniku, tłumacząc mu jak źle postępuje, a potem zabiera go w inne miejsce, by wytłumaczyć jego złe zachowanie. Poszkodowane dziecko zostaje samo, bez wsparcia i słów otuchy. To napastnik zdobył uwagę rodzica.

Co powinien zrobić rodzic? Upomnieć napastnika i zająć się poszkodowanym dzieckiem. Przytulić, wziąć za rękę i zostawić napastnika. Gdy uwagę poświęcamy rozpoczynającemu bójkę, kolejnym razem, być może to poszkodowane dziecko będzie napastnikiem, by to nim zajęli się rodzice.

Unikaj roli prześladowcy i ofiary

Nie traktuj dziecka, które najczęściej doprowadza do nieporozumień i kłótni, jaki prześladowcy:

  • pokaż, że może uzyskać to, czego chce bez użycia siły;
  • spraw, by rodzeństwo ujrzało do w innym świetle (np. Kamil potrafi być grzeczny i miły, umie poprosić bez użycia siły, prawda?).

Gdy dziecko samo uważa się za prześladowcę, zapewnij je, że potrafi być miłe. Pokaż, że nie nadałaś mu tej roli, że znasz je dobrze i wiesz, że umie funkcjonować inaczej.

Nie traktuj dziecka jak ofiary, a podpowiedz jak bronić się przed takimi sytuacjami. Pokaż, że nie musi stać z tyłu, może głośno powiedzieć, co mu się nie podoba i walczyć o swoje.

Każde dziecko jest wyjątkowe!

Pamiętaj, że każdy z nas jest inny, dzieciaki też! Mają inne potrzeby, upodobania i cechy charakteru. Wszystkie chcą być jednak kochane i traktowane wyjątkowo. Nie porównuj, nie wzmagaj rywalizacji i nie określaj z góry kto jaką ma rolę. Wiem z doświadczenia, że nie jest to proste, ale małymi kroczkami można zajść naprawdę daleko!

Może Ci się też wydawać, że powyższe słowa to absolutna bzdura i na pewno takie zachowanie rodzica nie wpłynie na dorosłe życie dziecka. Tak – wydaje Ci się. Na pewno masz w głowie kilka “niesprawiedliwych” sytuacji, osądów i słów, które pamiętasz mimo upływu lat. Ono też będzie miało.

Przeczytaj także artykuł: RODZEŃSTWO BEZ RYWALIZACJI: NEGATYWNE EMOCJE

.