Strona główna Blog Strona 12

Jak wykorzystać zapasy domowe i nie zmarnować jedzenia – kilka wskazówek

0

Nie wszystkie zapasy domowe są przemyślanie, nie całe jedzenie jesteśmy też w stanie dobrze wykorzystać. Nie wspominając już o marnowaniu jedzenia ze świąt! Dlaczego? Zakupy robimy bez listy, kupujemy więcej niż potrzebujemy, a wiele produktów ma krótką datę przydatności.

  • Jak w takim razie dobrze wykorzystać to, co mamy w domowych zapasach?
  • Co zrobić z jedzeniem, które teoretycznie nadaje się tylko do wyrzucenia?

Mam dla Ciebie kilka wskazówek!

Domowe zapasy – co najczęściej marnujemy?

O ile kupiliśmy za dużo makaronu, ryżu czy puszek z pomidorami – możemy być spokojni. Te produkty mogą przeleżeć w naszej domowej spiżarni przez kilkanaście miesięcy, a nawet lat. Niestety, nie wszystkie produkty spożywcze mają tak długą datę przydatności. Co w takim razie znajduje się w czołówce problematycznych pozycji?

Po pierwsze warzywa i owoce. Na początku mamy wielkie plany kulinarne, myślimy także o zdrowym odżywianiu, a kończy się na jednym plasterku pomidora na kanapce z szynką.

Skoro jesteśmy już przy pieczywie – to kolejny produkt, który zdecydowanie za często ląduje w koszu na śmieci. Nie przepadamy za czerstwym chlebem i twardymi bułeczkami. Kochamy jednak wszystko, co świeże, ciepłe i chrupiące, dlatego ostatnio drożdże znikają masowo z półek. Bo kto z nas nie lubi cieplutkich i pachnących drożdżówek?

Wyrzucamy, więc kilogramy jedzenia, które można jeszcze wykorzystać. Do śmieci trafiają warzywa i owoce, pieczywo, wędliny, zeschnięte końcówki drożdży i spleśniałe koncentraty pomidorowe, których nie zdążyliśmy wykorzystać w całości. Jak temu zapobiec? Pokażę Ci kilka prostych trików!

Zwiotczałe warzywa wrzuć do zupy

Co zrobić z warzywami, które straciły nieco na swojej świeżości? Gdy nie są już jędrne i wyglądają nieco mniej korzystnie, trudno się przemóc, żeby je po prostu zjeść. Leżą, więc na kuchennych blatach i w lodówkach, a ich żywot kończy się podróżą do śmieci. Żeby nie dopuścić do takiego stanu, możesz je zamrozić i wykorzystać później, jeśli już za późno – wrzuć je do zupy. Gdy warzywa nie są spleśniałe, nadają się do zjedzenia.

  • Zwiotczała marchewka i pietruszka świetnie odnajdzie się w rosole lub domowej pomidorówce.

Moje dziewczynki nie przepadają za gotowaną marchewką w zupie, co dobrze rozumiem – mam to samo! Jak w takim razie wykorzystać marchewkę z rosołu, której zazwyczaj dodajemy tylko trochę, gdy reszta ląduje w śmietniku? Mam taki mój mały sekret… marchewkę blenduję i dodaję do zupy. Dzięki temu jest słodsza, ma więcej witamin, a dzieciaki zjadają wszystko ze smakiem.

Nie wyrzucaj pieczywa – użyj blendera i zaskocz rodzinę!

Zastanawiasz się pewnie, jak można zaskoczyć rodzinę smakiem czerstwego chleba? O ile bułki wysuszysz i użyjesz ich do kotletów schabowych, o tyle na chleb nie masz pomysłu? Tu muszę Cię zaskoczyć!

Najprościej zrobić z niego grzanki i dodać do wspomnianej zupy, ale co jeszcze? Szukając pomysłów na wykorzystanie suchego pieczywa, znalazłam coś absolutnie genialnego! Chrupiąca i aromatyczna posypka do zapiekanek i kremów. Jak ją przygotować?

Przyda się tu blender z przystawką szatkującą.

  • Wrzucasz do pojemnika 3-4 kromki suchego pieczywa, wlewasz 2 łyżki oliwy, ulubione zioła (ja najczęściej dodaję tymianek) i wszystko blendujesz.
  • Następnie wykładasz na blachę i wkładasz do nagrzanego piekarnika (220-230 ºC) na kilkanaście minut.
  • Gotową chrupiącą posypkę możesz dodać na wierzch zapiekanki z makaronu lub ziemniaków, albo posypać nią zupę krem.
  • Najlepiej przechowywać posypkę w papierowej torebce, dzięki czemu długo nie straci swoich właściwości.

Białka ubij i zrób z nich bezę!

Dobre, drożdżowe ciasto wymaga większej ilości żółtek. Zazwyczaj zostaje potem kilka białek, z którymi nie ma co zrobić. Podobny problem mam wtedy, gdy przygotowuję dziewczynkom naleśniki z serem – tu też wykorzystuję tylko żółtko.

Białka można po prostu wylać do zlewu lub… zrobić z nich pyszne bezy! Przepis jest bardzo prosty, cała sztuka polega na suszeniu. Tak, bo to całe pieczenie bardziej przypomina suszenie. Wymagają niższej temperatury i dłuższego czasu w piekarniku.

Jak zatem zrobić pyszną, słodką masę na bezy? Cały sekret tkwi w dobrym ubiciu białek, na sztywną pianę. Można zrobić to ręcznie, ale ja nie należę do osób cierpliwych. Wrzucam je do wysokiego pojemnika i szybko ubijam blenderem. Świetnie sprawi się tu specjalna końcówka, które zdecydowanie przyspieszy cały proces.

Najpierw ubijamy białka i w połowie tej czynności dolewamy trochę soku z cytryny – dzięki temu piana nie opadnie.

Następnie dodajemy trochę cukru pudru (w zależności od upodobania do słodkości) i łyżeczkę skrobi ziemniaczanej na 2 białka. Można dodać też szczyptę soli, ale nie jest to konieczne. Gdy masa będzie gładka, wyłóż ją na blachę w formie małych bezików lub dużego blatu.

Ile piec bezę? To zależy:

  • bezy chrupkie susz ok. 60 min. w 140 ºC;
  • ciągnące w środku i chrupkie na wierzchu wstaw na 5 min do 180ºC, a następnie zostaw na ok. 1,5-2h w 120-140 ºC.

Kilka innych sposobów na wykorzystanie zapasów

Jak jeszcze nie zmarnować jedzenia? Wspominałam o mrożeniu warzyw, to samo możesz zrobić z owocami. Co jeszcze poleży w zamrażarce:

  • świeże drożdże (możesz przechowywać je w zamrażarce, nie stracą właściwości);
  • białka jajek;
  • zupy (ja przechowuję je w pudełkach po lodach);
  • zredukowany rosół (robię z niego kostki, które wrzucam potem do wrzątku);
  • wędlinę i ser;
  • ciasto na pizzę i pierogi.

Z dojrzałych pomidorów możesz zrobić keczup, warzywa i kiełbasę wykorzystać do leczo i zawekować, a owoce do domowej konfitury. Z przejrzałych bananów upiecz chlebek bananowy, a z resztek świeżej bazylii zrób zielone pesto (przepisy znajdziesz u mnie na blogu).

Znalazłam też świetny pomysł, na wykorzystanie resztek wędlin ze świąt – można zrobić z nich… kotleciki!

Pamiętaj też, by zakupy robić z listą i… pełnym żołądkiem. Dzięki temu unikniesz dużej ilości niepotrzebnych produktów.

Publikacja sponsorowana

.

Wielkanoc w tym roku będzie inna, ale czy na pewno gorsza?

1

Co do tego, że Wielkanoc w tym roku będzie wyglądała zupełnie inaczej, nie mamy złudzeń. Wielu z nas będzie daleko od swoich bliskich, na stołach zabraknie pewnie kilku typowych potraw, a nowe zachorowania i zgony nie będą napawać optymizmem. Ale czy oby na pewno będzie to gorsza Wielkanoc?

Istota świąt

Zastanawiałaś się po co są święta? Tak, uroczyście obchodzimy pewne wydarzenia religijne, które miały wielkie znaczenie. W Bożym Narodzeniu nie chodzi o prezenty i dużą choinkę, a o narodziny Jezusa. Wielkanoc natomiast upamiętnia mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. To nie tylko wesołe zajączki i kurczaczki, a coś zdecydowanie głębszego. Mimo tego, że nie wszyscy wierzą w to samo, to jednak są to święta chrześcijańskie. Czy nam się to podoba, czy nie – tak właśnie jest. I nie, nie nakazuję nikomu świętować wg klucza, nie chcę także nawracać, bo mi samej daleko do wzorowego chrześcijanina.

Uwielbiam prezenty w Wigilię, odświętny strój, suto zastawiony stół i całe tony wspomnianych króliczków w Wielkanoc. Staram się jednak nie zapominać o istocie świąt, o całym przesłaniu religijnym i… byciu razem. Teraz czuję to zdecydowanie mocniej niż kiedykolwiek! Bo jak pokazuje życie, samotne święta to nie to samo. Wszystko co piękne, ważne i wzniosłe, chcemy przecież świętować z bliskimi nam osobami.

Nigdy nie docenialiśmy tak świąt, jak teraz

A przynajmniej ja tak mam – nigdy nie doceniałam tak świątecznego czasu, jak teraz, w dobie obecnych informacji. Przyznaj szczerze, ile razy w życiu mówiłaś pod nosem: “nienawidzę świąt, wolałabym zostać w domu, uniknąć tej całej szopki”… Każda z nas miała kiedyś w życiu taki moment, gdy chciała zostać z najbliższą rodziną w piżamach przed telewizorem. Bez spięcia, pośpiechu i całego blichtru. Znasz takie powiedzenie, że aby rozśmieszyć Boga, wystarczy powiedzieć mu o swoich planach? No, to właśnie się spełniło…

Zazwyczaj jestem optymistką, tryskam energią. Koronawirus stara się zabić we mnie te wszystkie resztki pozytywnych myśli i odruchów, ale ja się nie dam! Staram się mimo wszystko szukać dobrych stron. I znalazłam coś w tych naszych nadchodzących świętach…

Bliskość, dobro i coś więcej niż czubek własnego nosa!

W końcu wszyscy zrozumieli, jak ważni są nasi bliscy. Że nie wystarczy wierzyć i rozumieć święta, ale trzeba przeżywać je wspólnie i być dla siebie dobrym. Cieszę się ogromnie, że tak bardzo tęsknimy wszyscy za rodzicami, babcią, siostrą i bratem, za siostrzeńcami i ciocią, która zadaje dziwne pytania. Że zaczęliśmy odczuwać potrzebę wspólnoty, czynienia dobra i wsparcia potrzebujących.

Dziękujemy służbie zdrowia, robimy zakupy za seniorów, dzwonimy do znajomych i podtrzymujemy ich na duchu. Poznajemy sąsiadów, którzy do tej pory byli anonimowi, przepuszczamy obcych w kolejce do kasy i uśmiechamy się do przechodniów.

Widzimy w końcu coś więcej niż czubek nosa i ekran smartfona. To bardzo dobrze, że tak myślimy teraz o świętach, które w tym roku będą wyjątkowe i zupełnie inne. Wydaje mi się, że dzięki temu kolejne docenimy jak żadne dotąd! Że docenimy dobro i drugiego człowieka. Empatię i bliskość, której tak teraz potrzebujemy, której zawsze potrzebowaliśmy.

Wyjątkowa Wielkanoc, ale nie gorsza!

Tak, dla mnie będą to święta inne niż zawsze, ale na pewno nie gorsze. Zadzwonię do rodziców i zjemy pewnie wspólnie śniadanie lub obiad. Oczywiście za pośrednictwem internetu i kamery, ale jednak! Tobie też tego życzę, żeby ten czas był inny, ale wyjątkowy, abyś doceniła bliskich i dobro. No i dużo, dużo zdrowia – bo to ono jest najważniejsze. Zawsze, nie tylko teraz.

.

Żródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielkanoc

Ile gotować jajka na miękko, twardo i w koszulce?

0

Gotowanie jajek to teoretycznie bardzo prosta sprawa – potrzebujesz wrzątku, jajek i trochę czasu. Ale to właśnie o niego się tutaj rozchodzi! Ile właściwie gotować jajka, by były na miękko lub twardo? A co z tymi w koszulkach?

Jak gotować jajka – kilka wskazówek

Zacznijmy od kilku prostych wskazówek dotyczących gotowania jajek. Warto pamiętać o prostych zasadach, które znajdziesz poniżej.

  • Jajka najlepiej wyjąć z lodówki na 20 minut przed włożeniem ich do gorącej wody. Jeśli nie masz tyle czasu lub po prostu o tym zapomniałaś, włóż je na chwilkę pod letnią, bieżącą wodę, żeby się ogrzały.
  • Pamiętaj o umyciu jajek, które będziesz gotować. Na skorupkach bardzo często gromadzą się bakterie salmonelli.
  • Są dwa sposoby wkładania jajek – do zimnej lub gorącej wody. Jeśli wybierzesz ten drugi sposób, musisz pamiętać o tym, by wkładać je bardzo ostrożnie. Możesz wykorzystać do tego celu łyżkę. Zmniejsz jednak ogień, żeby jajka nie tłukły jedno o drugie.
  • Żeby skórka jajka łatwiej odchodziła od białka, dodaj do wody pół łyżeczki sody oczyszczonej.
  • Jeśli jajko jest pęknięte, ale błonka nie przerwała się – możesz je z powodzeniem ugotować.

Ile gotować jajka?

Najważniejszą zasadą podczas gotowania jajek jest to, że czas liczymy od momentu zagotowania się wody! To, ile czasu spędzą w wodzie determinuje ścięcie się żółtka – im krócej tym płynniejsze.

ile gotować jajka na miękko na twardo na półmiękko półtwardo
Ile gotować jajka?

Jajko na miękko czas – około 4 minut od zagotowania wody

Jajko na twardo czas – od 7 do 10 minut po zagotowaniu wody

Ważne jest również to, jaki rozmiar ma jajko – mniejsze potrzebują mniej czasu we wrzątku. Jak określić rozmiar jajka? Najprościej będzie spojrzeć na oznaczenie na opakowaniu, jeśli jednak dysponujesz jajkami ze wsi, trzeba je zmierzyć. Jak? Wielkość jajka określa się mierząc je od czubka do czubka:

  • małe (rozmiar S) – do 5 cm;
  • średnie (rozmiar M) – około 6 cm;
  • duże (rozmiar L) – powyżej 7 cm.

Ile gotować jajko na miękko?

Jak zrobić jajka na miękko? Jeśli marzysz o płynnym, rozpływającym się żółtku, czas gotowania będzie krótki. Jajka na miękko gotuje się od 2 do 4 minut od momentu zagotowania wody. Te niewielkich rozmiarów powinno się wyjąć po 2-3 minutach, te nieco większe potrzebują 4 minut.

Istnieje jeszcze jeden sposób gotowania jajek na miękko. Włóż je do wrzątku i gotuj przez minutę, a następnie wyłącz palnik i pozostaw pod przykryciem przez kolejne 6 minut.

Jak zrobić jajka na półtwardo (mole)

Zazwyczaj gotujemy jajka na miękko lub twardo, są jednak osoby, które szukają rozwiązania pomiędzy. Jajko na półtwardo ma dobrze ścięte białko białko, ale żółtko nie jest całkowicie ugotowane – twarda obwódka i płynne wnętrze. Takie jajko potrzebuje około 6 minut we wrzątku.

Ile gotować jajka na twardo?

Gotowanie jaj na twardo nie wymaga dużego wysiłku i zaangażowania – ten sposób jest najprostszy w wykonaniu. Ile gotuje się jajko na twardo? We wrzątku powinno pozostawać około 8 minut, ale nie więcej niż 10 minut. Po tym czasie może zrobić się gumowate i stracić smak. Tu również ważny jest rozmiar jajka:

  • małe gotuj ok. 8 minut;
  • średnie potrzebuje ok. 9 minut;
  • duże powinno gotować się ok. 10 minut.

Aby po ugotowaniu jajka na twardo skorupka łatwiej odchodziła od białka, należy zanurzyć jajka na 2-3 minuty w zimnej wodzie.

Jak zrobić jajka w koszulce?

Czym są jajka w koszulce? Chodzi o ugotowanie jajek bez skorupki w taki sposób, by białko tworzyło zwiewną koszulkę, a żółtko było płynne. Można zrobić to na kilka sposobów, poniżej znajdziesz najpopularniejsze metody. Najtrudniejsze jest to, by wrzucając jajko nie przebić żółtka.

  1. Wlej do garnka ok. 2 litrów wody i nieco ponad 1/4 szklanki octu spożywczego, dodaj też szczyptę soli. Pozwól się wodzie zagotować, a gdy zacznie wrzeć zrób łyżką wir wodny i wlej jajko bez skorupki. Możesz je wcześniej rozbić i przełożyć do małej miseczki, łatwiej będzie wrzucić je w wir. Po 2-3 minutach wyjmij ostrożnie jajko (np. łyżką cedzakową).
  2. Możesz działać wg powyższych zasad, ale po wbiciu jajek przykryj garnek, wyłącz palnik i pozostaw je na 3-4 minuty, a następnie ostrożnie wyjmij.
  3. Jeśli masz kłopot z precyzyjnym wrzuceniem jajka we wrzący wir, przyda Ci się metoda wykorzystująca sakiewki z folii spożywczej. Rozciągnij kawałek folii na kubku, wbij jajko, a następnie zawiń szczelnie. Gdy woda zacznie wrzeć wrzuć do niej sakiewkę i gotuj przez 2-3 minuty.

Przepis na sos holenderski

Nie jest tajemnicą, że jajka w koszulkach najlepiej smakują z sosem holenderskim. Zwłaszcza wtedy, gdy podawane są na chrupkiej grzance i w towarzystwie szparagów. Jak w takim razie zrobić sos holenderski? Potrzebujesz:

  • 2-3 żółtka;
  • 200 g prawdziwego masła;
  • 2-3 łyżki soku z cytryny;
  • sól i pieprz do smaku.

Zacznij od rozpuszczenia masła i ostudzenia go, by miał temperaturę pokojową – tak jak reszta potrzebnych składników. Pozwoli to uniknąć zważenia się sosu.

Żółtka ubij na puszystą masę w kąpieli wodnej, czyli w miseczce postawionej na garnku z gotującym się wrzątkiem. Następnie wlewaj powolutku, stopniowo roztopione masło. Gdy składniki będą tworzyły już płynną masę, zdejmij miskę z garnka. Dopraw do smaku solą i pieprzem, a także powoli mieszając wlej sok z cytryny.

Przepis na sos holenderski jest prosty, sekret tkwi w tym, by przygotowywać go w kąpieli wodnej i nie spieszyć się.

.

Mój przepis na domowy żurek wielkanocny

0

Żurek to pyszna i pożywna zupa, która kiedyś gościła często w polskich domach, zwłaszcza na Śląsku. Teraz najczęściej jemy ją na Wielkanoc lub zamawiamy w lokalach z kuchnią regionalną, jako wspomnienie smaku dzieciństwa. Jak w takim razie zrobić go samodzielnie w domu? Zdradzę Ci przepis na pyszny żurek, który często gości na moim stole.

Żurek czy barszcz biały?

Wielu z nas zastanawia się, czym właściwie różni się żurek od barszczu białego. Teoretycznie to przecież ta sama zupa, czy różni je tylko nazwa? Niektórzy mówią, że barszcz biały, to zabielony śmietaną żurek, inni natomiast, że różni je zakwas, na którym są przygotowywane: żurek – zakwas żytni, a barszcz biały – zakwas pszenny.

Im jednak więcej czytałam na ten temat, tym bardziej miałam wrażenie, że wszystko zależy od regionu, w którym przygotowywana jest zupa i tradycji tam obowiązujących. U nas, na Podlasiu, wszyscy jedli żurek i był to taki miks wszystkiego – bo na żytnim zakwasie, ale ze śmietaną. Wydaje mi się więc, że najwięcej zależy od tego, jaki przepis obowiązywał w naszym domu. Tak czy siak, to idealna zupa na Wielkanoc, a także na chłodniejsze miesiące roku, bo niesamowicie rozgrzewa i jest niezwykle sycąca.

Przepis na żurek (domowy i pyszny!)

Tak, jak wspomniałam – u nas obowiązuje nazwa żurek i jest to takie połączenie obu wspomnianych wcześniej zup. Dodaję zakwas żytni, białą kiełbasę i śmietanę, dorzucam gotowane jajka, czosnek, żeberka wędzone i majeranek. Nie znajdziesz w tym przepisie jednak ziemniaków, bo u nas żurek je się z chlebem. Najlepiej z takim swojskim, na zakwasie a nie drożdżach. (Tu znajdziesz mój przepis na prosty domowy chleb na zakwasie.)

Żurek nie jest wymagającą zupą, a jego smak zależy głównie od naszych upodobań. Może dominować tu kwaśny posmak, dzięki dużej ilości zakwasu, albo nieco bardziej łagodny, przez dodanie większej ilości śmietany.

Składniki na domowy żurek na zakwasie

Dla mnie żurek to gęsta, pożywna zupa pełna dodatków. Co zatem dodaję?

  • 1 butelkę dobrego zakwasu (możesz wykorzystać żurek z butelki o prostym składzie lub przygotować go samodzielnie, polecam zajrzeć do przepisu na zakwas Olgi Smile)
  • 2 litry domowego rosołu gotowanego na wołowinie, drobiu i porządnej ilości warzyw przez kilka godzin
  • kilka pętek surowej, dobrej jakości białej kiełbasy
  • 0,5 kg wędzonych żeberek
  • kilka gotowanych jajek (w zależności od ilości domowników)
  • sól, świeżo mielony pieprz i majeranek
  • kilka łyżek słodkiej śmietany 36%
  • 2 ząbki czosnku
  • kilka łyżeczek prawdziwego chrzanu
  • jedną marchewkę z rosołu
domowy, pyszny żurek
Domowy żurek

Jak zrobić żurek?

Zaczynamy od ugotowania rosołu. Ja gotuję go na kawałku wołowiny (najczęściej jest to szponder) i ćwiartce z kurczaka. Dodaję też dużo warzyw: pietruszkę, selera, marchewkę, pora, cebulę oraz ziele angielskie i liść laurowy. Rosół gotuję na bardzo małym ogniu przez kilka dobrych godzin, dzięki czemu jest aromatyczny i wyjątkowo smaczny.

Gotowy rosół przecedzam przez sitko i zostawiam sam płyn, do którego dodaję białą kiełbasę i żeberka, a następnie gotuję przez 15-20 minut. Po tym czasie dolewam zakwas, dodaję sól i pieprz do smaku, a także dorzucam trochę majeranku i pokrojony czosnek. Jeśli wolisz żurek z ziemniakami, dodaj i podgotuj pokrojone w kostkę przed dolaniem zakwasu, inaczej mogą być twarde.

Jedną gotowaną marchewkę trę na dużych oczkach tarki i dorzucam do garnka. Dosmaczam też chrzanem, najlepiej takim z jak najmniejszą ilością wypełniaczy. Zwróć uwagę na skład produktu, często 50% zawartości słoiczka z chrzanem to tylko zapychacze i śmietana. Możesz też dodać wołowinę i kurczaka z rosołu, ja jednak zazwyczaj wykorzystuję to mięso do innych celów.

A skoro o śmietanie – ja dodaję tę słodką, która ma 30%. Można dodać taką o mniejszej zawartości tłuszczu, ja jednak wolę, gdy żurek jest kremowy i aksamitnie wykończony. Pamiętaj jednak, aby dodać śmietanę dopiero wtedy, gdy zupa nieco przestygnie, żeby uniknąć zważenia. Najlepiej najpierw ją zahartować, mieszając w miseczce z kilkoma łyżkami zupy i szczyptą soli. Po takim zabiegu dodajesz miksturę do żuru.

Jak podawać żurek?

Zanim uraczę domowników moim pysznym, domowym żurkiem, kroję najpierw kiełbasę na plasterki, a żeberka w mniejsze kawałki. Zdecydowanie ułatwia to ich skonsumowanie. Do miseczki wlewam gotowy żurek z kiełbasą i żeberkami. Gotowane jajka kroję na ćwiartki i wkładam je do miski zaraz przed podaniem. Dzięki temu żółtka nie gubią się w garnku, a każdy domownik ma taką samą ilość jajek. Kroję też dwie grubsze kromki chleba na żytnim zakwasie i podaję razem z miską gorącego żuru.

Żurek z jajkami i żeberkami

Sekret domowego żurku

Co sprawia, że smak starannie przygotowanego, domowego żurku jest wyjątkowy? Odpowiednie proporcje i dopasowanie smaku do naszego gustu. Smakuj żurku w trakcie gotowania, dodawaj powoli sól, śmietanę, czy chrzan, aby znaleźć swoje idealne proporcje. Nawet jeśli za pierwszym razem nie wyjdzie spektakularnie, za każdym kolejnym będzie tylko lepiej. Jak to mówią – praktyka czyni mistrza! I w tym przypadku to zdecydowanie prawda.

Skąd pochodzi żur, ze Śląska?

Żur to zupa na bazie żytniego zakwasu, który był niejako ukiszony i zakwaszał smak. Nazwę wziął od niemieckiego słowa sauer , który znaczy właśnie tyle, ile kwaśny, czy zakwaszony. Do Polski żurek trafił ok. XV wieku, ale istniał też w kuchni słowackiej, czeskiej i białoruskiej, nazwa na początku oznaczała wszelkie zupy gotowane na zakwasie. Najpierw największą popularność zdobył na Śląsku, dlatego często wiąże się jego pochodzenie z tym terenem. Swego czasu w każdym śląskim domu, można było znaleźć na kuchni gar, w którym kisił się żur. Zupa ta jednak pojawiała się od zawsze w różnych regionach Polski.

Dlaczego jemy żurek na Wielkanoc?

Niezabielany żurek bez kiełbasy i mięsa, był podawany jako postna zupa podczas Wielkiego Postu. Gotowało się go zazwyczaj na wodzie, dodawało zakwasu i kilku przypraw. Nie była to smaczna, lecz tania i prosta potrawa. Szybko jednak porzucono ten pomysł z uwagi na niezbyt dobry smak. Wzbogacono zupę o mięsne dodatki, śmietanę i jajka (symbol Wielkanocy) i zaczęto podawać podczas śniadania wielkanocnego. Żurek stał się niejako zwieńczeniem końca Wielkiego Postu i celebracją wkroczenia w nowy etap.

Sprawdź też inne moje przepisy: https://www.magdapisze.pl/przepisy/

.

Źródła: Gazeta Lubuska, Wikipedia, Na widelcu

Zamawiać paczki w koronaczasie, czy odpuścić?

0

Zakupy online i dostarczanie paczek do setek polskich domów, to obecnie temat bardzo na czasie. Bo zamawiać, czy nie? Z jednej strony nasze potrzeby i przedsiębiorstwa, które tak ratują biznesy, z drugiej kurierzy. Nie ma idealnego rozwiązania, a wszyscy jesteśmy w układzie naczyń powiązanych. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią!

Potrzeba klienta

Wiele osób mówi, że paczki zamawiają nudzące się w domach kobiety. I być może jest to w jakimś stopniu prawda, ale stawiam, że wiele z nas chce kupić coś bardzo potrzebnego. Pieluchy, leki, nowy komputer do zajęć online, mąkę i drożdże, lżejsze kurtki dla dzieci. Mamy wiele codziennych potrzeb, które towarzyszą nam bez względu na to, co dzieje się na świecie. Oczywiście, z części możemy zrezygnować, ale ciężko jest zupełnie pozbyć się potrzeb.

Nie możemy odwiedzić wielu sklepów, które obecnie są zamknięte, czasami nie możemy zadbać też o bliskich, którzy są daleko. Zamawiamy, więc babci zakupy pod drzwi lub prezent dla kilkuletniej chrześnicy, która przyjęcia w tym roku nie będzie miała. Oczywiście, nie zachęcam do zasypania sklepów online bezsensownymi zamówieniami, do wielu malutkich przesyłek, zamiast jednego, większego zamówienia, ale nie dajmy się zwariować!

Bo wiesz, to nasze zamawianie, to nie tylko potrzeba klienta i zakupy prosto pod drzwi. To także praca dla kurierów i zysk dla przedsiębiorców. Ale skoro o kurierach…

Praca kurierów

Im więcej zamawiamy, tym kurierzy mają więcej pracy. Muszą odwiedzić większą liczbę domów i przenieść o wiele więcej paczek niż zwykle. Czy zatem dokładać im pracy? Z jednej strony to trochę nie fair, żeby pracowali więcej, z drugiej jednak – mają pracę. Jeśli masowo przestaniemy zamawiać, oni mogą zostać z dnia na dzień bez środków do życia. Powoli zaczynają się zwolnienia, widać to nie tylko w USA, gdzie bezrobocie drastycznie skoczyło, ale również w Polsce. Im dłużej trwa koronaczas, tym więcej osób zostanie bez pracy.

Tu znowu apeluję o umiar i o poszanowanie pracy kurierów. Firmy wdrożyły systemy bezpieczeństwa – nie wymaga się już podpisu, a paczki zostawiane są często pod drzwiami. Kurierzy mają płyny, rękawiczki i maseczki. Nie wszyscy, ale zdecydowana większość tak. Bądźmy dla nich wyrozumiałe, nie denerwujmy się i cieszmy, że ktoś może dowieźć nam do domu potrzebne produkty. Istnieją też Paczkomaty, w których można przecież odebrać przesyłkę praktycznie bezdotykowo. No i człowiek ma mniej pracy, bo dowozi kilkadziesiąt w jedno miejsce. Zamawiajmy z głową, ale przestawajmy zupełnie, bo na końcu są firmy, które napędzają gospodarkę.

Wsparcie gospodarki

Całe te zakupy online, kurierzy i my to system naczyń powiązanych. Dzięki temu, że my wydamy pieniądze, a kurier nie straci pracy, w pewien sposób ratujemy też naszą gospodarkę. Zyski przedsiębiorstw są mniejsze, ale dzięki zakupom internetowym nie spadają do zera. Każda z nas chce przecież wrócić do normalności, właściciele też. Zachęcam zwłaszcza do zakupów u rodzimych przedsiębiorców, którzy tworzą rynek. Nie dajmy im zginąć, bo sytuacja i tak jest napięta.

Szacunek, umiar i wsparcie – to trzy słowa, które mam w głowie myśląc o zakupach online. Wiem, że kuszą wyprzedaże w sieciówkach, ale pomyślmy też o dobrych jakościowo produktach polskich biznesów. Czasami warto kupić mniej, ale mieć produkt na dłużej. Wiele firm zaangażowało się też w walkę z koronawirusem – przekazują pieniądze dla szpitali, szyją maseczki, gotują darmowe posiłki dla służby zdrowia. Wiem, że nie można teraz szaleć z pieniędzmi, ale jeśli mamy je wydać, to z głową.

Robić zakupy w internecie, czy nie?

Ja jestem zdecydowanie na tak! Bądźmy miłe, wyrozumiałe i kupujmy z głową. Miejmy na uwadze swoje potrzeby, pracę kurierów i stan polskiej gospodarki, której będzie ciężko podnieść się z kolan. Wiele z nas straci pracę, część zysków i mnóstwo nerwów. Ważne jednak, żeby nie stracić zdrowia i życia, bo to jest teraz najważniejsze.

Róbmy jednak zakupy online, nie szwendajmy się po sklepach stacjonarnych, szukajmy lokalnych dostawców, którzy dowiozą nam jajka, mąkę i warzywa. W moim mieście powstała grupa na FB, która skupia osoby sprzedające do tej pory na targu, obecnie zamkniętym. To fajny pomysł na zorganizowanie lokalnego wsparcia dla dostawców. Sklepy w okolicy też wychodzą do klientów – oferują dostawy produktów do domu. Miejmy umiar, ale wspierajmy przedsiębiorców.

.

Kosmetyczki i fryzjerzy – wytrzymajcie kryzys, błagam…

2

Wszystkie jesteśmy zmęczone ogarnianiem rzeczywistości, ale gdy to wszystko już się skończy… masowo ruszymy do kosmetyczek i fryzjerów. A przynajmniej ja! Dlatego apeluję – kosmetyczki i fryzjerzy, wytrzymajcie! Miliony kobiet już przebiera nóżkami czekając na koniec tego całego bałaganu!

Tak, problemy pierwszego świata

Możesz teraz stwierdzić, że urwałam się z choinki, bo myślę o urodzie w ciężkich czasach. Ano myślę! Powiem Ci jednak, o czym staram się nie myśleć – o kolejnych zachorowaniach i zgonach. Jeśli chcesz brać teraz świat wyłącznie na poważnie, to chyba nie jest to wpis dla Ciebie… Znajdziesz tu bowiem lekką dawkę humoru i chęć podniesienia na duchu tych, którzy dbają o nasze włosy, paznokcie i skórę.

Mam świadomość, że to taki problem pierwszego świata w obecnych realiach, ale to także moja pierwsza myśl po przebudzeniu i spojrzeniu w lustro.

Bo powiedz mi, że o tym nie myślisz!

No dobra, powiedz, że ani razu od miesiąca nie przemknęła Ci w głowie myśl: “cholera jasna, kiedy ja w końcu pójdę do fryzjera, na paznokcie, rzęsy, wosk…”. Może jestem próżna, ale ja myślę o tym bez przerwy!

Gdy wstaję rano i zerkam w lustro, a potem pod prysznicem. Chciałam być blondynką, to teraz mam! Spod spodu powoli wychodzą moje piękne brązowe włosy. Chichot losu się to nazywa, czy jakoś tak! Pierwszy raz żałuję, że nie mam siwych włosów, bo białe niteczki pewnie sprawdziłyby się lepiej.

Ale wiesz, nie tylko lustro mi o tym przypomina! Czyha na mnie piekarnik, metalowe garnki, a nawet chochla na zupę! Wszędzie odbija się moja twarz! A razem z odrościkiem zerkają też pryszcze na czole i uśmiechnięte zaskórniki na nosie. No wiem, można o siebie dbać nawet w czasie kwarantanny. No i ja dbam, staram się, ale jakoś mi to cholera nie wychodzi! Ratuję się moimi słynnymi tanimi trikami i buteleczkami z The Ordinary, bez tego wyglądałabym pewnie jak totalna kupa!

Zachciało się hybrydy…

…to teraz się ma! Jak wiesz, zawodowo dużo piszę. No praca copywritera zobowiązuje, a jak na złość paznokcie rosną jak szalone! Jakbym cholera w ciąży była, ale tak się składa, że nie jestem! Rosną i rosną, a z nimi powiększa się piękny odrost. Nie mam acetonu, więc stwierdziłam, że po prostu skrócę ja pilnikiem. Yhyyym… Pozwól, że nie załączę zdjęć, bo mogłabyś tego nie przeżyć!

Kosmetyczki od paznokci to ze mnie nie będzie! No nie mam talentu i tyle! Podpiłowałam, a w kryzysie sięgnę do lodówki. Tak, lakiery trzymam w lodówce – nie wiem, czy to działa, ale ktoś mi tak kiedyś powiedział. I na złość mężowi, cała półka zawalona jest lakierami. Szybko odpowiem, że z nich nie korzystam, ale jak już postawiłam, to niech stoją!

I tak teraz siedzę i patrzę na te paznokcie. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, bo koślawe to jakieś i chyba nie tej samej długości. Jak przez mgłę pamiętam te cudowne chwile spędzone w salonie, z kawką w dłoni i miłą rozmową. Łezka się kręci, pociągam nosem i…

Apeluję, wytrzymajcie kryzys!

Teraz wszystko pozamykane i ja to szanuję rzecz jasna, ale błagam no – nie plajtujcie! Podobno tarcza nie wystarcza, a jakoś trzeba za przestój płacić. Ale kochani właściciele salonów, szykujcie się na zmasowany atak! Jak te baby ruszą z kopyta, jak kalendarze wypchaaaaają! Nie będziecie wiedzieć, w co ręce włożyć! No każda z nas będzie chciała umówić się na już i zaraz! Śledźcie trendy, szkolcie się i nie traćcie nadziei! Nie damy Wam z głodu umrzeć.

I wiem, że jest ciężko, że taki przestój może zabić biznes, ale będzie lepiej! Kobiety już czekają w blokach startowych, a mogę założyć się, że już teraz błagają o prywatne wizyty i pierwszeństwo w kolejce.

Dlatego apeluję też do Ciebie droga czytelniczko – nie wydaj ostatniego grosza na drożdże i zapas papieru, odłóż coś i zachomikuj. A jak ten ten cały bajzel minie, ubierz się ładnie i pomaluj, a potem wkrocz do salonu i zrób się na bóstwo! Bo jesteś ważna, jesteś wyjątkowa i zasługujesz na najlepsze! Każda z nas jest piękna, nawet z tym cholernym odrostem na włosach i paznokciach, ale obiecaj mi, że podarujesz sobie chwilę oddechu i pomożesz stanąć polskim biznesom na nogi.

.

Novakid, czyli angielski dla dzieci z native speakerem – nasza opinia

0

Kiedyś zajęcia angielskiego kojarzyły się wyłącznie z wertowaniem książek i nudną nauką w klasie. Powtarzało się gramatykę, ćwiczyło używanie czasów i wkuwało setki słówek. Teraz dużo się zmieniło, dzięki podejściu nauczycieli i nowoczesnym metodom. Angielskiego dzieciaki mogą uczyć się także przez Internet, w domu. My korzystamy z platformy Novakid, Zosia uczy się przez zabawę z native speakerem.

(Nie jest to wpis sponsorowany)

Na początku podchodziłam do Novakid z rezerwą

Zajęcia angielskiego z Novakid poznałam już jakiś czas temu, przeglądając instagramowe profile. Dziewczyny opowiadały o postępach dzieci i o tym, jak fajnie bawią się podczas nauki. Ja podchodziłam do tego z pewną rezerwą, do momentu, gdy nastała kwarantanna! Z dnia na dzień dziewczynki zostały bez zajęć w przedszkolu i z mnóstwem wolnego czasu.

Zosia chodzi do zerówki, uwielbia liczyć i mówić po angielsku. Trochę gorzej idzie jej z czytaniem i nad tym najwięcej pracujemy. Mimo tego, że umiem mówić po angielsku całkiem płynnie, to jednak z jej nauką czuję się tak sobie. Owszem, powtarzamy słówka, śpiewamy i wplatam w życie jakieś elementy, to jednak wolałam zostawić ten temat profesjonalistom.

Zaczęłam przeszukiwać internet i wtedy przypomniałam sobie o Novakid. Dziewczynki mają zajęcia w przedszkolu, które prowadzone na zmianę przez polską nauczycielkę i ciocię Merlin – która mówi do nich wyłącznie po angielsku. Dlatego właśnie postanowiłam spróbować z Novakid, żeby sprawdzić, czy przez Internet też będzie fajnie.

Bezpłatna lekcja próbna

Okazało się, że pierwsza lekcja jest bezpłatna, więc tym bardziej nic nie traciliśmy. O ile Zosia bardzo chciała spróbować, o tyle Julka już niekoniecznie. Jest o dwa lata młodsza, ma też zupełnie inny charakter. Obie zasiadły przed komputerem, żeby sprawdzić, jak to wszystko wygląda. Zosia była zachwycona! Przedstawiła się nauczycielce, powiedziała ile ma lat i naturalnie weszła w tok zajęć. Julka już po 5 minutach wierciła się na krzesełku i stwierdziła, że idzie się bawić.

Wychodzę z założenia, że z niewolnika nie ma pracownika, a każdy ma swoje upodobania i czas na nowe doświadczenia. Na zajęciach została, więc tylko Zocha. Po pierwszej próbnej lekcji była zachwycona! Z Novakid korzystamy 2-3 razy w tygodniu. Radość i postępy są, dostaję też kilka wiadomości za każdym razem, gdy wrzucę na relację zdjęcie uczącej się Zosi. Dlatego postanowiłam podzielić się naszym doświadczeniem i małym bonusem.

Nie jest to wpis sponsorowany, system wygenerował mi jednak kod rabatowy i link do polecenia, dzięki czemu lekcje angielskiego moich dziewczyn będą tańsze. Co dzięki temu macie? 60 zł w bonusie na zakup pierwszego pakietu lekcji, więc chyba niezła okazja. Później Ty też możesz polecać znajomym platformę, za co też dostaniesz dodatkowe bonusy.

Link –> Novakid angielski online

Kod rabatowy –> MAGDALENA39300

Jak wyglądają zajęcia?

Najpierw zakładamy konto, a następnie wybieramy z listy nauczyciela na lekcję próbną. Możemy zobaczyć krótki film powitalny każdego z nich i ocenić, czy osoba wstępnie nam pasuje. Jest oczywiście możliwość zmiany nauczyciela. Po lekcji próbnej kupujemy pakiet, który możemy wykorzystać na zajęcia z tzw. near native speaker (osoba mówiąca dobrze po angielsku) lub z native speaker. Nauczyciela można zmieniać w ramach jednego pakietu, zmienia się tylko koszt lekcji – ten z near native jest niższy.

novakid angielski dla dzieci online
Panel Novakid podczas zajęć

Zajęcia są interaktywne. Dziecko i nauczyciel mają włączoną kamerę i mikrofon, dzięki czemu mogą ze sobą rozmawiać. Błędy, które popełnia maluch są na bieżąco korygowane, a poziom dostosowywany do umiejętności. W trakcie zajęć na ekranie pokazują się ćwiczenia, a dziecko zakreśla, zaznacza, rysuje i klika. Wszystko trwa 25 minut, a po skończonych zajęciach nauczyciel wysyła komentarz o postępach dziecka. W panelu pokazuje się także podsumowanie lekcji w formie interaktywnych ćwiczeń. Łącznie czas pracy z Novakid jest, więc dłuższy.

online novakid sngielski native speaker
Zajęcia z angielskiego dla dzieci

Czy Novakid sprawdzi się u każdego?

Z czystym sumieniem napiszę – nie. Wiesz dlaczego? Bo nie każda metoda i nie każde zajęcia, odpowiada wszystkim dzieciom. Zosia ma praktykę z osobą, która mówi wyłącznie po angielsku, Julka też – a mimo to, jej się nie spodobało. Wszystko zależy od tego, ile lat ma dziecko, jaki ma charakter i czy w ogóle zainteresowane jest nauką języka.

Nic na siłę! Zmuszaniem daleko się nie zajdzie, w ten sposób można zabić nawet największą pasję.

Zachęcam jednak do spróbowania i sprawdzenia na jakim etapie jest dziecko. Przyznam, że ja nie byłam świadoma, że Zosia radzi sobie tak dobrze z angielskim. Wiedziałam, że coś tam umie, ale zaskoczyło mnie, że aż tak dużo, że nie potrzebowała mojej pomocy w zrozumieniu poleceń i udzielaniu odpowiedzi. Oczywiście czuwam i siedzę z boku, ale nie wtrącam się, dając jej wolną rękę, patrząc z dumą jaką sprawia jej to radość.

.

Porzuć wyścig na “kto ma gorzej” – zrozum i wesprzyj w koronakryzysie!

0

O ile na początku kwarantanna nieco nas bawiła, o tyle po kilkunastu dniach totalnie męczy. Powoli kończy się cierpliwość, energia i wewnętrzny spokój. Wchodzimy na zupełnie inny etap rzeczywistości. Nie oznacza to jednak, że uczestniczymy w wyścigu na “kto ma gorzej”. Jedziemy na tym samym wózku, wszyscy mamy gorzej…

Medal za narzekanie

Być może coś mnie ominęło i za narzekanie obiecano komuś medal? I nie, nie chodzi mi o to, żeby wciąż tryskać optymizmem i nie pozwalać sobie na chwilę słabości. To jest nawet wskazane – trzeba od czasu do czasu spuścić powietrze. Popłakać chwilę, pokrzyczeć i rozczulić się do cna, a potem wstać i poprawić koronę, iść dalej.

O co w takim razie mi chodzi? O brak zrozumienia i wsparcia dla innych. Każdy, kto ośmieli się powiedzieć, że jest mu ciężko zostanie zrugany. Bo przecież “ja mam gorzej” i “co Ty wiesz o zmęczeniu”! Potrzebujesz przykładu? Rozejrzyj się pod komentarzami w internecie i przeanalizuj rozmowy ze znajomymi. Okazuje się, że nikt nie ma prawa mieć gorzej, niż osoba po drugiej stronie.

Przepychanki i dobre rady

Zmęczone mamy przekonują, że to właśnie one mają najgorzej, bo przecież:

  • zajmują się dziećmi, gotują, sprzątają i jeszcze te lekcje online;
  • nie masz dzieci w szkole? nie wiesz co to zmęczenie;
  • jeśli nie masz noworodka, to co Ty możesz wiedzieć o kwarantannie;
  • nie masz nastolatka, to nie wiesz, jak trudno jest utrzymać go w domu.

Przykłady można mnożyć i wyliczać w nieskończoność. Można też stopniować, bo przecież najgorzej powinny mieć te, które pracują i dodatkowo mają cały ten majdan na głowie. Ale jeśli ich dzieci są starsze i same odrabiają lekcje, to mają lepiej od tych, które muszą siedzieć z mniejszymi przy książkach? A co mają powiedzieć mamy z niepełnosprawnymi dziećmi lub te, które maluchy wychowują samotnie?

A co z bezdzietnymi singlami z korporacji? Śledzę pewien korporacyjny profil na FB i tam akurat jest mnóstwo rad dla tych, którzy dzieci mają. Siedząc samotnie w domu i pracując na home office, większość z nich ma jedną radę, a raczej podsumowanie… “trzeba było nie robić dzieci”. A potem następuje seria zabaw z wykorzystaniem sznurka i taśmy klejącej. Chętnie dzielą się bowiem pomysłami, jak skrępować i unieruchomić nieswoje potomstwo.

Nie generalizuję – jest też oczywiście wiele takich osób bez dzieci, które mówią: “ledwie ogarniam rzeczywistość, nie wiem jak Ty dajesz radę mając do tego dzieci”. Przyznam, że ja podziwiam osoby, które są same, nie mają się do kogo odezwać i dają radę.

Zrozum i wesprzyj drugiego człowieka!

Skoro wszyscy mamy podobnie i siedzimy w tym wszystkim po pachy, to czemu tak zwyczajnie i po ludzku nie możemy zrozumieć i wesprzeć innych? Podtrzymaj bliską osobę na duchu, powiedz zmęczonej koleżance, że dzisiaj jest ciężko, ale jutro będzie lepiej. Nie przepychaj się argumentami na “kto ma gorzej”. W chwili zwątpienia i załamania jej świat trzęsie się w podstawach, a ona ma wrażenie, że za moment wszystko runie. Nie pomoże jej to, że ktoś inny ma gorzej. Ona chce po prostu usłyszeć kilka życzliwych słów i Twój spokojny głos.

No pomyśl, co Ty chciałabyś usłyszeć? Gdy umieściłam relację, w której powiedziałam, że jest mi źle, że nie wytrzymuję i wszystko mnie przytłacza, dostałam wiele wiadomości na temat tego, że to nie ja mam gorzej. Okazało się, że moje problemy i mój stan to zupełny pikuś, boo one to dopiero mają! Dziękuję jednak wszystkim Wam, które napisały:

  • nie przejmuj się, jutro będzie lepiej;
  • ja też miałam chwilę kryzysu, pomogła mi ciepła herbata i ciastko;
  • zrób na obiad kanapki i poprzytulaj dzieci;
  • rozumiem Cię doskonale, ale razem damy radę!

Nie licytujmy się, a wspierajmy. Przecież doskonale rozumiemy to, co dzieje się teraz w głowach innych. Wszyscy mamy źle na wielu płaszczyznach, bo to taki dziwny i popaprany czas. Ale doświadczenie pokazuje, że trudne momenty przechodzi się prościej, gdy trzymamy się razem, prawda?

.

Nie, koronawirus to nie sen. To się dzieję naprawdę!

1

Mocno stąpam po ziemi, a moja głowa pracuje na podstawie twardych faktów. Rozumiem sytuację, wiążę te fakty i wszystko dociera do mnie z ogromną siłą. Przez większość dnia pracuję na najwyższych obrotach – dom, dzieci, praca, mąż przez 9h zamknięty w gabinecie. Słyszę, czytam i doświadczam całej tej sytuacji. Jest mi cholernie ciężko i przyznam, że powoli padam na twarz. Ale sytuacja jest dla mnie namacalna. Dopiero wtedy, gdy zapada cisza, wszystko zaczyna być tak cholernie nierealne…

Czuję oddech koronawirusa na plecach

W ciągu dnia mój telefon wciąż dzwoni, wibruje i buczy. Rozmawiam z ludźmi, obserwuję co się dzieje, odpowiadam na pytania dzieci i tłumaczę im rzeczywistość. Wciąż czuję oddech kwarantanny i koronowirusa na plecach. Nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Bombarduje mnie z każdej strony swoją obecnością. Bez względu na to co robię, on dominuje w moich myślach.

I nie chodzi nawet o samą chorobę. A o gospodarkę, szkołę od września, pracę męża, spłatę kredytu, emocjonalne rozpierdolenie… Chodzi o to całe pogorzelisko, które po nim pozostanie. Teraz patrzymy, jak płonie dom. Jest nam przykro, smutno, być może drzemy się w myślach na cały głos, ale nic nie możemy zrobić. Za parę miesięcy będzie trzeba jednak wejść na to, co pozostało z naszego “domu” i posprzątać cały ten bajzel.

Nie jest lekko ogarnąć to wszystko już teraz. Od czerwca 2019 prowadzę firmę i pracuję na to, co mam teraz – dużą ilość zleceń. Teoretycznie mogę rzucić to w cholerę, ale szkoda mi tych miesięcy. Więc idę dalej i nie poddaję się. Na przeciw kwarantannie i całemu światu, realizuję swój sen o własnej firmie. Mimo tego, że czuję oddech koronawirusa, nie zamierzam dać mu satysfakcji tego, że mnie pokonał.

To nie sen?

Dopiero wtedy, gdy dziewczynki smacznie śpią w łóżkach, a ja zaczynam drugą zmianę przy komputerze, zapada cisza. Nie słychać śmiechu dzieci, bulgotania rosołu i szybko wypowiadanych słów mojego męża podczas telekonferencji. Najpierw powoli koi moje uszy i uspokaja umysł, a potem totalnie mnie relaksuje. Włączam delikatną muzykę i wsłuchuję się z stukanie palców na klawiaturze. Biorę łyk wina, spoglądam przez okno i po raz tysięczny zadaję to samo pytanie: czy to wszystko prawda, czy to nie sen?

W takich chwilach ten cały koronawirus, śmierć tysięcy ludzi, setki pracujących respiratorów i panika, przestają istnieć. Świat powoli zamiera i mój mózg przestaje przetwarzać fakty. Nakłada filtr na rzeczywistość i przez krótką chwilę udaje, że wszystko jest po staremu. Ale po chwili ciszę przerywa odpowiedź mojego męża, na którą wcale nie czekam: nie Magda, to się dzieje naprawdę.

Nie, koronawirus to nie sen. To się dzieję naprawdę!

.

Przepis na prosty chleb na zakwasie z mąki żytniej i pszennej

6

Pieczenie chleba na zakwasie wcale nie musi być tak trudne, jakby się mogło wydawać. Wymaga to oczywiście nieco więcej zachodu niż zakup pieczywa w piekarni, ale nie jest zadaniem nieosiągalnym dla zwykłych ludzi. Dzisiaj przedstawię Ci przepis na prosty chleb na zakwasie, który możesz upiec w domu, a który smakuje jak z prosto piekarni.

Przepis na prosty, domowy chleb na zakwasie

Chleb na zakwasie można wykonać na wiele sposobów, ja podzielę się takim, który jest prosty, smaczny i niewymagający dużego nakładu pracy. W dużej mierze opiera się na mące żytniej, ale dodaje się również tej pszennej. Ważny jest też czas, ale tego ostatnio mamy pod dostatkiem. Jeśli jednak nie masz dużego zapasu tej pierwszej, pokażę jak zmienić proporcje.

Składniki do chleba na zakwasie i przepis

Przepis dzieli się na dwa etapy – najpierw przygotowujemy zacier, a następnie przystępujemy do części właściwej.

Pyszny chleb na zakwasie
Pyszny chleb na zakwasie

Jak zrobić zacier do chleba?

Do miski wkładamy niżej wymienione składniki, mieszamy, a następnie zostawiamy go na 12 godzin pod przykryciem, w ciepłym miejscu.

Składniki:

  • 3-4 łyżki zakwasu;
  • 150 g mąki żytniej (najlepiej 2000,ale może być także 720);
  • 150 ml ciepłej wody (ok. 40 stopni).

Jak przygotować ciasto na domowy chleb?

Po 12 godzinach, gdy zacier będzie wyglądał, jak wyrośnięte ciasto drożdżowe, przystępujemy do drugiej części. Do miski dodajemy:

  • 200 g mąki żytniej;
  • 200 g mąki pszennej;
  • 200-300 ml ciepłej wody;
  • łyżeczkę soli;
  • ulubione ziarna (np. siemię lniane lub słonecznik).

Wszystko mieszamy łyżką i przekładamy do lekko natłuszczonej olejem do pieczenia foremki keksówki. Ciasto powinno dochodzić do maksymalnie 2/3 foremki. Można wyłożyć ją także papierem do pieczenia, ale od razu po wyjęciu z piekarnika polecam go zdjąć, żeby nie przywarł. Na spód można dodać trochę otrębów lub płatków owsianych. Ja do ciasta dodaję też ziarna słonecznika i siemię lniane. Foremkę przykrywamy ściereczką, wstawiamy do ciepłego miejsca, a po 4-5h, gdy chleb wyrośnie – pieczemy.

Tak wygląda wyrośnięty chleb

Wyrośnięty chleb w foremce
Wyrośnięty chleb w foremce

Ustawiamy temperaturę w piekarniku na ok. 150 stopni, nagrzewamy go i wkładamy chleb na ok. 25 min. Po upływie tego czasu, zwiększamy temperaturę do 180-200 stopni i pieczemy jeszcze 20 min. Pamiętaj jednak, że sytuacja zależy od tego, jak piecze Twój piekarnik, trzeba dostosować ustawienia i czas do jego trybu. Można wstawić też foremkę żaroodporną z w gorącą wodą na dół piekarnika, co sprawi, że chleb będzie wilgotniejszy.

Upieczony chleb na zakwasie
Upieczony chleb na zakwasie

Gdy chlebek pięknie się zarumieni, możemy go wyjąć z piekarnika, a następnie z formy. Najlepiej studzić go kratce kuchennej. Smacznego!

Jeśli po upieczeniu chleb ma w środku bąbel powietrza utworzony pod skórką to prawdopodobnie temperatura piekarnika była zbyt wysoka na początku pieczenia.

Chleb na zakwasie z większą ilością mąki pszennej

Przepis ten można nieco zmodyfikować i dodać więcej mąki pszennej. Plusem jest to, że nie traci świeżości szybciej niż ten bardziej żytni. Skórka robi się nieco twardsza, ale środek jest zupełnie ok. Testowałam dwa rozwiązania, na wypadek ograniczonego dostępu do mąki żytniej.

Zacier przygotowujemy tak samo, ale ciasto “właściwe” przygotowujemy nieco inaczej. Dodajemy:

  • 300 g mąki pszennej i 100 g mąki żytniej;
  • 400 g mąki pszennej i 0 g mąki żytniej.

W obu przypadkach wychodzi świetnie, wszystko zależy więc od indywidualnych upodobań i zapasów mąki żytniej.

Zakwas – o co w tym wszystkim chodzi?

A teraz kilka słów o tym, czym w ogóle jest ten cały zakwas. Możemy wyróżnić kilka zakwasów, które używane są w różnych dziedzinach:

  • mleczarski – np. do jogurtów;
  • maślarski – np. do kwaśnej śmietany;
  • gorzelniczy – fermentacja alkoholu;
  • piekarski – do wypieku chleba.

Nas oczywiście najbardziej interesuje ostatnia grupa, chociaż stawiam, że wiele osób zwróci uwagę również na ten gorzelniczy. Ale do rzeczy, jaka jest właściwie definicja tego piekarskiego? Najprościej – zakwas to kultury bakterii, które działają tak, jak drożdże. Powstają w procesie fermentacji mąki i wody, potrzebują również… czasu.

Jak zrobić zakwas do chleba?

Najprostszą formą pozyskiwania zakwasu jest… wzięcie go od kogoś, kto już od pewnego czasu go używa. Im dłużej zakwas pracuje, tym lepszy efekt przy pieczeniu chleba. Jeśli jednak nie masz nikogo, kto podzieli się z Tobą zakwasem, możesz zrobić go samodzielnie. Wystarczy trochę mąki żytniej, ciepłej wody i… cierpliwości!

Przepis na zakwas do chleba

Przez ok. 5-7 dni do wyparzonego wcześniej słoiczka wkładamy 2-3 łyżki mąki żytniej (najlepiej 2000, ale może być także 720) , ok. 100 ml ciepłej wody (38-40 stopni), a następnie mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce. Słoika nie zakręcamy, a przykrywamy go gazą lub kawałkiem ręcznika papierowego i zabezpieczamy gumką recepturką. Można użyć także folii spożywczej dla przyspieszenia procesu. Jeśli zakwas pracuje, wtedy w środku pojawiają się pęcherzyki powietrza, a ze słoika unosi się lekko kwaśny zapach. To zupełnie normalne, właśnie tak powinno to wyglądać. Po kilku dniach zakwas żytni będzie gotowy do użycia i pierwszego pieczenia.

Jak przechowywać zakwas żytni

Zakwas możesz przechowywać na blacie kuchennym, nie zapominaj jednak o codziennym dokarmianiu. Co to znaczy? Każdego dnia, mniej więcej o tej samej porze, włóż do słoiczka czubatą łyżkę mąki żytniej 2000 i wlej troszkę ciepłej wody. Po wymieszaniu, zakwas powinien mieć konsystencję śmietany. Piekę chleb co 2-3 dni, dlatego mój zakwas zawsze stoi na kuchennym blacie.

Jeśli jednak nie pieczesz chleba przez kilka dni, możesz lekko zakręcić słoik i wstawić go do lodówki. Może spędzić w ten sposób maksymalnie tydzień, później może zacząć pleśnieć. Pamiętaj, że zanim upieczesz chleb z zakwasu przechowywanego w lodówce, wystaw go na blat i daj mu nabrać temperatury. Następnie podkarm (dodaj mąki i wody) i po kilku – kilkunastu godzinach upiecz chleb. Jeśli użyjesz zakwasu prosto z lodówki, szanse na pyszny chleb są niewielkie.

Więcej informacji odnośnie zakwasu znajdziecie TUTAJ, u mistrzyni chleba – Pauliny Nawrockiej-Olejniczak z zabawyjedzieniem.pl

Chleb na zakwasie vs na drożdżach

Do wypieku chleba możemy użyć drożdży, dlaczego więc piszę o zakwasie? To pierwsze rozwiązanie jest zazwyczaj prostsze i bardziej dostępne, przy drugim trzeba już trochę więcej zachodu. O co w takim razie chodzi z tym całym zamieszaniem? Czemu poleca się ten na zakwasie, a neguje chleb na drożdżach? Ponieważ przypisuje mu się więcej wartości prozdrowotnych, dłużej może też poleżeć, jednocześnie nie tracąc świeżości. Oczywiście nie jest tak, że ten na drożdżach powinniśmy totalnie skreślić, co opiszę poniżej. Mi zdecydowanie bardziej smakuje chleb na zakwasie, nie mam przeciwwskazań do jego spożywania, a poza tym dobrze reguluje pracę jelit (co przy niedoczynności tarczycy jest zbawienne).

Zalety chleba na zakwasie

Chleb na zakwasie ma wiele zalet, głównie prozdrowotnych:

  • pozytywnie wpływa na florę bakteryjną przewodu pokarmowego (odbudowuje ją i utrzymuje w dobrej kondycji);
  • reguluje pracę jelit, dzięki czemu pozwala pozbyć się nieprzyjemnych dolegliwości, takich jak zaparcia;
  • zawiera dużą ilość minerałów (np. magnez, żelazo, cynk) oraz witamin z grupy B;
  • ma zdecydowanie niższy indeks glikemiczny w porównaniu do chleba na drożdżach;
  • długo zachowuje świeżość (nawet 7-10 dni).

Nie zaleca się go jednak w przypadku konieczności stosowania diety lekkostrawnej. Jeśli dotyczy Cię problem np. wrzodów żołądka, lepiej uważać z ilością chleba na zakwasie w diecie.

Zalety chleba na drożdżach

Chleb na drożdżach też ma kilka zalet, chociaż moim zdaniem na nieco innych płaszczyznach:

  • większa lekkostrawność, pod warunkiem, że nie spożywamy świeżego chleba, a taki, który już dzień odpoczął;
  • bardziej “zjadliwy” dla dzieciaków;
  • prostszy do zjedzenia dla osób z protezami.

Fakt jest taki, że domowy chleb, nawet na drożdżach, będzie o wiele zdrowszy niż taki kupiony w supermarkecie. Dokładnie wiemy, co się w nim znajduje i nie zjadamy dużej ilości konserwantów i spulchniaczy.

P.S. A jeśli na blacie w Twojej kuchni umierają banany – zrób chlebek bananowy 🙂

.