Strona główna Blog Strona 11

Parentyfikacja, czyli dziecko w masce dorosłego

0

Każde dziecko powinno mieć wspaniałe dzieciństwo, pełne uśmiechu i beztroski. Powinno być doceniane, przytulane i traktowane jak… dziecko. Co jednak w sytuacji, gdy następuje odwrócenie ról w rodzinie, gdy to ono przejmuje obowiązki? Gdy jest dzielnym dzieckiem, na którego barkach spoczywa o wiele więcej, niż powinno? To parentyfikacja – założenie dziecku maski dorosłego.

Parentyfikacja – bajka o Kopciuszku

Chcę opowiedzieć Ci bajkę, którą pewnie dobrze znasz, ale do tej pory była tylko opowieścią z kart dziecięcej książki. Kojarzysz przecież Kopciuszka – dzielną dziewczynkę, która miała zdecydowanie więcej obowiązków, niż była w stanie udźwignąć. Bez względu na wersję, a było ich kilka, nie zmienia się fakt nieobecności mamy i to, że wychowuje ją macocha. Kopciuszek musiał sprzątać, palić w piecu, zajmować się zwierzętami i wyręczać domowników w wielu czynnościach. Nie brzmi to jak typowe dzieciństwo małej dziewczynki, prawda?

Kopciuszek zmuszany był do troski i opieki nad innymi, był osamotniony, a wspomnienie relacji z mamą było niezwykle silne. W historii pojawia się też książę, bal i ogromna chęć wyrwania się z dotychczasowego życia.

Dojrzewanie zaczyna się, więc od lęku przed dorastaniem i prowadzi do konfrontacji z opiekunami, zderzenia systemu wartości z oczekiwaniami. Moment wejścia w dorosłość i usamodzielnienia się, jest jedyną realną opcją powiedzenia “nie” i przerwania pracy ponad siłę, służenia innym, uwolnienia się od cudzych problemów i oczekiwań. Często dorośli, którzy doświadczyli parentyfikacji pozostają przez całe życie w stanie napięcia i oczekiwania.

Czym jest parentyfikacja?

Najprościej parentyfikację można określić mianem odwrócenia ról. To taka sytuacja, gdy na barki dziecka spada o wiele więcej, niż jest ono w stanie udźwignąć. Często o takich maluchach mówi się “dzielne dziecko” i zwraca się uwagę na to, jak świetnie radzą sobie z niezwykłej sytuacji. Tylko czy tak właściwie powinno być? Czy dziecko powinno pełnić rolę opiekuna?

Artykuł powstał na bazie książki autorstwa prof. dr hab. Katarzyny Schier – “Dorosłe dzieci“. Jest to pierwsza naukowa monografia, która traktuje o odwróceniu ról w rodzinie, czyli parentyfikacji.

Książka Dorosłe dzieci >>>

Zdrowa czy destrukcyjna parentyfikacja?

Zjawisko parentyfikacji może być oceniane dwojako – jako coś budującego i zdrowego, a także zdecydowanie przeciwnie, jako siła destrukcyjna. Nie zawsze przecież świat ma tylko białe i czarne barwy.

Gdy dziecko przejmuje funkcje i zadania rodziców, może mieć to pozytywny skutek. Czuje się wtedy pomocne, uczy się odpowiedzialności i buduje poczucie własnej wartości. Wie, że ma moc sprawczą, że coś zależy od niego. W dorosłym życiu osoby takie często przejmują rolę lidera, zorientowane są na cel i nie czekają, aż ktoś załatwi coś za nie. To właśnie zdrowy wymiar parentyfikacji. Maluch dorastający w rodzinie, gdzie relacje budowane są na zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa wie, że czasami może opiekować się bliskimi i dobrze mu to wychodzi.

Przeciwieństwem jest parentyfikacja destrukcyjna, wtedy dziecko dorasta mając poczucie, że zawsze musi opiekować się innymi, że jego potrzeby są mniej ważne. Często ceną dramatu dorosłości jest utrata poczucia siebie, które ustępuje odpowiedzialności i konieczności przystosowania się do obecnych warunków. Można wyróżnić kilka grup ryzyka, które szczególnie narażone są na destrukcyjną parentyfikację, np.:

  • przewlekle chorzy rodzice (fizycznie i psychicznie);
  • niepełna rodzina;
  • rodzice w konflikcie małżeńskim;
  • uzależnienia dorosłych – alkohol, narkotyki;
  • rodziny ubogie;
  • niepełnosprawne rodzeństwo.

Wiele zależy też od czasu jej trwania. Czasami parentyfikacja pojawia się w momencie kryzysu, a znika wraz z jego rozwiązaniem. Sytuacja jest jednak poważna, gdy to długo utrzymujący się proces.

Rodzina funkcjonalna, czyli jaka?

W prosty sposób można wskazać rodzinę dysfunkcyjną, jak jest w przypadku tej w pełni funkcjonalnej? Można wyróżnić 7 charakteryzujących ją płaszczyzn:

  1. przywiązanie, zaangażowanie i bliskość;
  2. poszanowanie indywidualnych potrzeb oraz odrębności;
  3. stabilność i znajomość wzorców reakcji;
  4. elastyczność i adaptacyjność zmian;
  5. otwarta komunikacja;
  6. autorytet i przywództwo rodziców nieoparte na strachu;
  7. umiejętność radzenia sobie w kryzysach.

Podsumowując – chodzi o bliskość, zaufanie, stabilność i możliwość wyrażania siebie. O jasne zasady, konsekwencje, ale także zrozumienie i jasną komunikację, o pokazywanie porażek i kryzysów, ale wspólne radzenie sobie z nimi. Rodzice są autorytetem, ale nie budują go na zakazach i strachu.

Parentyfikacja – zjawisko rodzinne

Patologiczna parentyfikacja często rozpatrywana jest w w kontekście aż 3 pokoleń – dziecko, rodzice, dziadkowie. Można zauważyć powielanie schematów, czyli odgrywanie bolesnych doświadczeń z przeszłości rodziców. To takie uregulowanie długu, narzucenie ściśle określonej roli i żądanie odnalezienia się dziecka w masce dorosłego. Jednocześnie odbierając mu głos, bo przecież nie może sam o sobie decydować i mieć własnego zdania, bo to tylko dziecko. To wielkie wyzwanie dla psychiki małego człowieka, a im dłużej proces ten jest ukryty, tym większy ciężar spoczywa na barkach malucha.

Rodzice, którzy dokonują takiego odwrócenia ról nigdy nie doświadczyli ufności i bliskości, byli narzędziem w rękach opiekunów, ich zadaniem była realizacja konkretnych potrzeb.

Jakie formy przybiera parentyfikacja?

To zjawisko może mieć wiele form – od zarabiania pieniędzy, do opieki nad chorym rodzicem lub rodzeństwem. Dziecko może być też odpowiedzialne za wszystkie domowe obowiązki, które górują nad jego aktywnościami. To podejście instrumentalne. Emocjonalne dotyczy zaspokajania przez niego potrzeb społecznych. Może być powiernikiem rodzica lub pocieszycielem, czasami jest mediatorem, a czasami kozłem ofiarnym, na którego spada wina za każde niepowodzenie. Nie trudno Ci się pewnie domyślić, że bez względu na to, co zrobi dziecko, rodzice nigdy nie będą usatysfakcjonowani. Zawsze można przecież zrobić coś lepiej, inaczej lub szybciej.

Chłopcy najczęściej stają się głową rodziny – zarabiają na chleb i są powiernikami problemów matek. Dziewczynki zazwyczaj zajmują się domem i opiekują się bliskimi – rodzicami, rodzeństwem, dziadkami.

Role w rodzinie – parentyfikacja

Można wyróżnić kilka wariantów, w których objawia się parentyfikacja.

Służący – obowiązkiem regularnym są np. zakupy, sprzątanie, gotowanie.

Opiekun rodzica – załatwia sprawy w imieniu rodzica, zarabia, zajmuje się jego zdrowiem.

Opiekun rodzeństwa – odrabia lekcje z rodzeństwem, chodzi na wywiadówki, rezygnuje ze swoich potrzeb i oddaje ważne dla niego przedmioty.

Bufor – mediator w kłótniach pomiędzy rodzicami.

Terapeuta – dba o emocje opiekuna, podnosi go na duchu i uspakaja, rozwesela i słucha o problemach.

Partner – dziecko, które przejmuje rolę partnera jednego z rodziców (w tym parentyfikacja seksualna).

Mały, dzielny człowiek

Dzieci, na których barkach spoczywa zbyt wiele, niż powinno, dla otoczenia zazwyczaj są “dzielne”. Przecież mając kilka-kilkanaście lat opiekują się rodzeństwem, chorymi lub uzależnionymi rodzicami i prowadzą dom. Rozumieją więcej, nie marudzą i są nad wymiar dojrzałe. Wspaniałe, prawda? Są takie dzielne… A jakie są w środku? Co siedzi w ich głowach, gdy stawia się przed nimi wyłącznie wymagania, a nie pozwala im się być sobą?

Parentyfikacja w dorosłym życiu

Wciąż spełniają oczekiwania innych, nie mają głosu i są dokładnie takie, jakimi wymyślili ich opiekunowie. Dorastają w poczuciu uzależnienia i braku wagi ich potrzeb. W dorosłym życiu często nie lubią swojego ciała, kontrolują dokładnie swoje życie, są nerwowe i wyczulone na bodźce zewnętrzne, mają poczucie niesprawiedliwości. Chcą być zauważone i docenione. Niestety, wraz z wkroczeniem w dorosłość to wszystko nie kończy się magiczne. Jeśli nie zostają przy opiekunach i oderwą się od nich, wciąż czekają na dobre słowo i zauważenie ich potrzeb.

Najczęściej jednak nie zmienia się nic – rodzice nie pytają o ich życie, potrzeby i samopoczucie. Zawsze przecież były takie dzielne i samowystarczalne, a to opiekunowie cierpieli i powinni być w centrum. To oni mieli ciężkie życie, a maluchom przychylali nieba. Taki dzielny dzieciak poradzi sobie przecież ze wszystkim, jakie on może mieć problemy? Nawet jeśli wykrzyczy ja na głos, często nie dzieje się nic.

Nie każdy przejaw parentyfikacji jest zły, problem pojawia się jednak wtedy, gdy staje się to codziennością. Dziecko dorasta w masce dorosłego, co zmienia całe jego życie. Nie każdy poradzi sobie z codziennością, nie każdy też znajdzie siłę na przełamanie schematu. Dajmy dzieciakom głos i trochę odpowiedzialności na każdym etapie, zapewnijmy bezpieczeństwo, bądźmy opiekunami i dbajmy o nie. Nie odwracajmy ról, to my jesteśmy rodzicami.

.

Żródła: książka Dorosłe dzieci, prof. dr hab. Katarzyna Schier; http://www.poradniapsychologiczna.com.pl/parentyfikacja/ ; https://dziecisawazne.pl/parentyfikacja-o-dramacie-dzielnych-dzieci/ https://www.ceeol.com/search/book-detail?id=845463

Kochana mamo, trzymasz w ramionach cały świat!

0

Każda mama, której dziecko nie wyruszyło jeszcze w dorosłość, trzyma w ramionach cały świat. Ten całkiem malutki światek maluszka i ten nieco większy – nastolatka. Świat wokół siebie i ten, który otacza nas wszystkich. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele od nas zależy, jak możemy wpłynąć na życie naszego dziecka…

Mama – pierwsza osoba, która Cię pokocha

Nie uważam, że tata nie jest ważny w życiu dziecka, ale to z mamą tworzy się ta pierwsza, wyjątkowa więź. To ona nosi dziecko pod sercem, czuje jego ruchy i czule głaszcze brzuch. Ciąża to niesamowity okres, ale prawdziwa przygoda zaczyna się dopiero wtedy, gdy dziecko przychodzi na świat. Doskonale pamiętam moment narodzin moich córek. Potrafię dokładnie odtworzyć te magiczne chwile, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy.

Zosia miała piękne, duże i czarne oczy. Patrzyły na mnie z lekkim zdziwieniem, nie rozumiały co się właśnie stało. Z moich płynęły łzy szczęścia, miłości i zmęczenia, po wielu godzinach porodu zakończonego cesarskim cięciem. Pamiętam też moje słowa: “Czy ona na pewno jest moja? Jest taka piękna!”. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie zostałam mamą, że w jednej sekundzie zmieniło się całe moje życie. Była moja, wymarzona i wyczekana. Moja mała Zosieńka. Z powodu komplikacji kolejny raz zobaczyłam ją dopiero po kilkunastu godzinach, nie zapomnę jak dłużył mi się ten czas.

Julcia pojawiła się na świecie 2 tygodnie przed czasem. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, szybko miałam ją też przy sobie. Pierwsza myśl? Ileż ona ma włosów! Pamiętam tę czarną główkę mojej kruszyny. Wiedziałam już czego się spodziewać, a mimo to ta chwila była równie wyjątkowa. Zostałam mamą po raz drugi. Miłość była jednak tak samo głęboka i wyjątkowa. Płakałam i śmiałam się na przemian, znowu nie dowierzałam, że jest moja. Była piękna, idealna i taka krucha.

Bez względu na to, czy mama rodzi dziecko, czy poznaje je podczas adopcji, to właśnie ona tworzy tę pierwszą więź. To ona kocha dziecko bezgranicznie. Ważne jednak, by nie zgubić gdzieś po drodze tego zaangażowania i oddania, które mamy na samym początku.

Mamy w ramionach cały świat!

Dlaczego właśnie cały świat? To stwierdzenie ma wiele wymiarów.

Po pierwsze – dziecko jest całym naszym światem. Chcemy dla niego jak najlepiej, robimy wszystko, by było mu dobrze. Cały rytm dnia podporządkowany jest właśnie naszemu dziecku. Staramy się robić wszystko tak, by czuło się kochane i zaopiekowanie. Potrafimy patrzeć na nie godzinami, cieszyć się każdym małym sukcesem, a także zabić – gdy ktoś chce je skrzywdzić.

Po drugie – świat dziecka w dużej mierze zależy od tego, jak je wychowamy. Gdy w końcu wyruszy w dorosłość, zacznie życie z tym, co wyniosło z domu. Wyjdzie z całym bagażem emocji, obaw, uczuć i wspomnień. Naszym zadaniem jest to, by jak najlepiej przygotować je do tej podróży, bo dzieci są naszym lustrem. Będzie im bardzo trudno zbudować swój świat na kruchych fundamentach.

Po trzecie – mamy wpływ na losy świata. To może wydać Ci się bardzo górnolotne, ale czy właściwie tak nie jest? Każdy wielki człowiek był kiedyś dzieckiem. Prezydenci, naukowcy, pisarze, a nawet mordercy. Czy ich matki wiedziały, że dokonają rzeczy wielkich, pięknych lub okropnych? Pewnie nie. Może okazać się, że nasze dziecko też zapisze się kiedyś na kartach historii.

Każdy dorosły był kiedyś dzieckiem

Nikt nie urodził się dorosły, każdy z nas był kiedyś małym, bezbronnym dzieckiem. To rodzice pokazywali nam świat i uczyli, co w życiu jest ważne. Im dłużej zastanawiam się nad wieloma problemami ludzi, tym większe odnoszę wrażenie, że wiele z nich zaczęło się właśnie w dzieciństwie. Wiele z nich jest bardzo trudno pokonać, bo siedzą w nas bardzo głęboko.

Nie umiemy rozmawiać o emocjach, bo słyszeliśmy “nie becz już!”. Nie umiemy przytulać, bo byliśmy przytulani od święta. Chcemy pokazać innym jaką mamy wartość, bo kazano nam być najlepszym i wciąż nas porównywano. Nie jesteśmy słowni, bo nikt nie dotrzymywał słowa. Nie znamy swojej wartości, bo nikt w nas nie wierzył. Nie potrafimy przyjmować komplementów, bo to nienaturalne. Nie utrzymujemy bliskich relacji z ludźmi, bo w naszym domu było ich niewiele.

Takie przykłady można mnożyć. Oczywiście, mamy też wiele wspaniałych wspomnień i cech, ale to te słabe momenty pamięta się najlepiej. Kary, krzyki i brak wiary. Młody człowiek, który nigdy nie słyszał, że jest coś wart bez dobrych ocen, nie uwierzy w swoje możliwości. Nie będzie przenosił gór i zarażał optymizmem, będzie obawiał się tego, czy sprosta oczekiwaniom świata.

Zawsze są dwie drogi…

Dwie drogi wychowania, dwie drogi tego, co zrobimy w dorosłym życiu. Możemy powielić schemat lub iść pod prąd, ale ta druga droga jest o wiele trudniejsza. Nie każdy da radę nią podążać, niektórzy poddadzą się przy pierwszej napotkanej przeszkodzie.

Im więcej dobra i wiary wlejemy w serce naszego dziecka, tym lepszym będzie człowiekiem, a jego droga będzie prostsza. Tulmy, kochajmy, ale uczmy samodzielności. Wierzmy w możliwości, ale nie bądźmy bezkrytyczne. Pokazujmy swoimi czynami jak postępować i nie poprzestańmy na słowach. Nie ma matek idealnych, nie ma też takich, które zawsze mają rację. Musimy mieć jednak świadomość tego, że to my pokazujemy dziecku drogę, że bardzo wiele od nas zależy.

Macierzyństwo jest najpiękniejszą rzeczą, która mnie spotkała. Nawet wtedy, gdy nie śpię kolejną noc z rzędu, a oczy zamykają mi się nad kubkiem kawy. Staram się wychowywać córki najlepiej jak potrafię, robię też wiele rzeczy, których ja nigdy nie doświadczyłam. Uczymy się czasami czegoś wspólnie, razem odkrywamy nowe horyzonty. Mimo całej tej wspaniałości, czuję jednak wielką odpowiedzialność trzymając w ramionach cały świat. Mój, ich i nasz.

.

Znasz zasadę 3 minut i 12 uścisków?

1

Czy w 3 minuty i z pomocą 12 uścisków możesz zmienić coś w swoim życiu? Pewnie nie wszystko, ale okazuje się, że metodą małych kroczków można zacząć ogromną rewolucję. Na czym w takim razie polega zasada 3 minut i dlaczego tak ważne jest przytulanie?

Bycie blisko i budowanie poczucia wartości

Każdy z nas potrzebuje bliskości, wsparcia i tego, by być dla kogoś ważnym. Ciężko jest to osiągnąć, gdy przez lata nasze potrzeby były spychane na margines, a zasady wychowania były twardsze. Dużo mówi się o rodzicielstwie bliskości, o spędzaniu czasu z dzieciakami i mówieniu o swoich uczuciach. Tylko jak to zrobić, skoro niewielu z nas wie, co to oznacza w praktyce.

Owszem, można przeczytać wiele książek, artykułów i spojrzeć w telewizor, w którym nawet reklama zwykłego szamponu ocieka emocjami. Ale jak dotrzeć do tej bliskości w głębi siebie? Jak wykrzesać z siebie miłość, czułość i empatię? Wierzę, że to siedzi w każdym z nas, czasami głęboko, ale nikt nie rodzi się zły i obojętny do szpiku kości. Kształtuje nas otoczenie i świat, jaki widzimy dookoła.

Poczucie, że mamy blisko osobę, na którą możemy liczyć, dla której jesteśmy ważni – zmienia w życiu bardzo dużo. Dzieci, które czują się akceptowane, doceniane i po prostu potrzebne, zupełnie inaczej wkraczają w dorosłość. Daleka jestem od wychwalania i braku jakichkolwiek granic, ale dziecko dorastające w poczuciu, że jest nikim, ma o wiele trudniejszy start.

Zasada trzech minut

Jeśli chcesz dać dziecku to, co najlepsze, ale sama nie do końca wiesz, jak to zrobić, zacznij od małych kroczków. Zasada trzech minut nie jest remedium na całe zło, nie jest też receptą, której “wykupienie” odmieni Twoje życie. Jest jednak początkiem nowej drogi. Na czym to wszystko polega? Twórczynią jest psycholog Natalia Sirotich, wg której oprócz typowego, normalnego obcowania z dziećmi, ważne jest poświęcanie 3 minut na konkretny rytuał. Te kilka minut pozwoli zbudować i pogłębić więź. Bardzo dużo mówi o powitaniu z dzieckiem po rozstaniu.

Chodzi o to, by witać się z dzieckiem za każdym razem tak wylewnie, jakbyśmy nie widzieli się przez długi czas. To rytuał tak samo ważny, jak czytanie książki, czy wspólny posiłek. Za każdym razem, gdy wrócisz z pracy lub nawet krótkich zakupów, powitaj dziecko radośnie i z uwagą. Jeśli nie było Cię kilka godzin, Twój maluch na pewno czekał na spotkanie z Tobą tak, jakby to było kilka dni.

Warto wtedy kucnąć lub usiąść, by mieć z nim kontakt wzrokowy. A potem skupić na nim uwagę przez 3 minuty – porozmawiać, przytulić i zapytać, jak mu minął dzień. Oczywiście inaczej będziesz witać się z 2latkiem, a inaczej z nastolatkiem. Zasada jednak jest ta sama – poświęcasz mu uwagę. Nie wpadasz z siatami pod pachą i nie rzucasz przelotnego “cześć”, puszczając między uszy jego słowa. Sama wiesz, jak ważne jest to, gdy ktoś Cię słucha. Czasami jednak świat goni nas tak bardzo, że biegniemy na oślep.

Po kilku latach orientujemy się, że młode na pytanie o szkołę odpowiada tylko “dobrze”. Mimo tego, że ciągniesz za język, niewiele z tego wychodzi. Dziecko, które nie czuje wsparcia i nie ma poczucia bycia ważnym, nie będzie wylewne, nie podzieli się swoim problemem. Skoro przez wiele lat, nie mogło doprosić się o uwagę, to pewnie tym razem zrezygnuje od razu.

3 minuty to czas umowny, nie musisz stać ze stoperem w dłoni. Chodzi o to, by zatrzymać się na chwilę, spojrzeć dziecku w oczy i być tylko dla niego. Tak, jakby świat się na chwilę zatrzymał. Nie ograniczaj też kontaktu w ciągu całego dnia do tych kilku minut.

12 uścisków, czyli potrzeba przytulania

Dlaczego właściwie to całe przytulanie jest tak ważne? Potrzeba kontaktu fizycznego zakorzeniona jest w potrzebie przedłużenia gatunku. Nie tylko na płaszczyźnie seksualnej, ale również opiece – kamienieniu, ochronie przed zimnem i niebezpieczeństwem. Przytulenie jest kontaktem niezbędnym do prawidłowego funkcjonowania, znakiem, że ktoś się o nas troszczy, że mu na nas zależy.

Dzieci przytulane, które czują obecność opiekunów, rozwijają się lepiej, niż te opuszczone. Nie jest tajemnicą, że maluszki w placówkach opiekuńczych przestają płakać. Mimo tego, że są bardzo maleńkie czują, że nikt nie weźmie ich w ramiona i nie ukoi ich bólu.

Dotyk jest ważny nie tylko dla maluchów, ale i dla nas – dorosłych. Uścisk to zdecydowanie mocniejszy bodziec od słów, czy spojrzeń. Jest on niewerbalnym językiem komunikacji, który pokazuje uczucia, bliskość i zażyłość. Pobudza nasz mózg i ciało, daje poczucie większej pewności siebie i uspakaja, ale także:

  • pomaga zredukować stres;
  • reguluje ciśnienie krwi;
  • pomaga w leczeniu depresji i zaburzeń psychicznych;
  • działa kojąco, pomagając np. zasnąć spokojnie;
  • buduje zaangażowanie w relacjach;
  • zwiększaja poczucie szczęścia.

Przytulanie ma też swoje święto – Dzień przytulania obchodzimy 24 czerwca.

Dlaczego właściwie 12 uścisków?

Wg amerykańskiej psychoterapeutki, Virginii Satir, aby przeżyć potrzeba nam 4 uścisków dziennie, 8 pozwoli nam zachować zdrowie, a 12 sprawi, że będziemy się rozwijać. Teza ta oparta jest na latach doświadczeń i obserwacji, które zdobywała podczas pracy ze swoimi pacjentami. Okazuje się, że kilka uścisków i dotyk potrafią zdziałać cuda.

Wyobraź sobie, że nie możesz dotknąć swojej mamy, córki, partnera. Rozmawiacie ze sobą, ale nie przytulacie się, nie ma głaskania, uścisków, podania ręki. Co czułabyś w takim otoczeniu? Nie jest to naturalna sytuacja, a mimo tego, że dotyk jest tak ważny, bardzo często o tym zapominamy. To właśnie przytulanie pomaga wyrażać uczucia i uruchamia w mózgu, a także w całym organizmie procesy, które są niezbędne do prawidłowego rozwoju.

Naucz dzieci bliskości

Dzieci są naszym lustrem, nie nauczą się bliskości z książek i bajek. Ważne, by je przytulać, pozwalać na wyrażanie emocji, a także mówić i pokazywać im to, że je kochamy. Jeśli nie pokażesz im tego we wzajemnych relacjach, będą miały opór przed bliskością. Nie przytulą się do Ciebie bez powodu, nie spojrzą tak, jakby miały roztopić lód całego świata i nie szepną Ci do ucha: “Mamo, kocham Cię”.

Źródła: http://www.przytulmniemamo.pl/o-potrzebie-przytulania/ , https://zwrotemocjonalny.wordpress.com/2017/07/12/dotyk-jako-emotyw-narodowa-sklonnosc-do-dotyku-w-swietle-miedzynarodowych-badan-touch-as-emotive-national-touchability-in-i/

Dlaczego wstydzimy się sukcesu?

0

Im dłużej żyję, tym częściej zastanawiam się jak to jest z tym sukcesem. Bo niby każdy chce go odnieść i każdy szuka wskazówek, ale Ci, którzy go odnieśli powinni siedzieć cicho. O co mi chodzi? O to, że nie można głośno powiedzieć: “udało mi się”.

Jak zostać milionerem, jak być znanym?

Pytanie, które pewnie nie raz sobie zadawałaś. Bez względu na to w jakiej odmianie, każdemu siedzi w głowie. Można zastanawiać się na tym, jak ktoś do tego doszedł, co powinnam robić i czemu to właśnie nie ja! Słuchamy rad, czytamy artykuły o znanych osobistościach i chłoniemy wiedzę o tym, jak to się komuś udało. Potem często przychodzi setka argumentów, że pewnie przez łóżko, że nakradli, że z nieba spadło. Nie myślimy, co my zrobiliśmy źle, a raczej jak taka faja doszła do sukcesu. Nie szukamy w sobie, poszukujemy za to przekrętu u innych.

Pożądamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania, ale gdy je słyszymy – nie potrafimy w to uwierzyć. Ciężka praca? Sumienność? Bez pleców? Niemożliwe! No przecież nie da się do czegoś dojść zupełnie uczciwie, ale czy oby na pewno?

A gdyby tak zrobić na przekór racjonalizacji?

Zainspirować się, przestać zwracać uwagę na innych i po prostu iść w stronę słońca? Przestać zazdrościć i szukać dziury w całym. Zająć się wyłącznie swoim światem i nie szukać argumentów przeciw? Wiesz co to racjonalizacja? To takie wytłumaczenie naszego mózgu na stan obecny. Już wyjaśniam o co chodzi…

Liczyłaś, że dostaniesz świetną pracę – super kasa, prestiż, rozwój osobisty, miły szef. Cokolwiek, co jest dla Ciebie ważne, mogłabyś mieć dzięki tej pracy. Ubrałaś się ładne, byłaś elokwentna na rozmowie i bardzo wierzyłaś, że się uda. Dostałaś wiadomość – “przechodzi Pani do ostatniego etapu”. A potem… niestety nie dostałaś tej pracy. Twój mózg dostaje kopa, a Twoje plany właśnie legły w gruzach. Tu właśnie, cała na biało, wchodzi racjonalizacja.

“No przecież i tak ta robota była za daleko, a znajomy mówił,że ma znajomego, który tam pracował i jest słabo. Musiałabym kupić nowe ubrania, zrobić kolejny kurs, a jeszcze pewnie podszlifować angielski. Na pewno nie odnalazłabym się w nowej rzeczywistości, to nie dla mnie. DOBRZE, ŻE NIE DOSTAŁAM TEJ PRACY.”

To właśnie jest racjonalizacja – wytłumaczenie sobie, że przecież ta praca była słaba i dobrze, że się nie udało. I być może gdzieś tam głęboko serce trochę boli, ale po pewnym czasie zapomnisz i świetnie wytłumaczysz sobie samej, że to w sumie ok.

I potem spotykasz kogoś, komu się udało… i kto się tego wstydzi!

Nie wierzysz, że doszedł do tego sam. Jest odczepieńcem, na pewno ktoś mu na to kasę dał, albo znajomości zadziałały i jest na szczycie. Nie bierzesz pod uwagę, że mógł do tego dojść ciężką pracą. Nie myślę wcale, że każdy człowiek sukcesu bardzo ciężko pracuje, że nie działa fart i przekręty. Ale chodzi mi o taki prawdziwy sukces.

Taka osoba często boi się powiedzieć o tym głośno. Boi się wspomnieć, że stać ją na zagraniczne wakacje, bo przecież zaraz ktoś coś skomentuje. Nie mówi, że w sprzątaniu pomaga jej Pani Krysia, a dzieci odbiera Pani Jadzia. No jakby to wyglądało! Woli przemilczeć, uśmiechnąć się, a nawet skłamać. Bo z jednej strony wszyscy chcą sukcesu, a z drugiej tak bardzo się go wstydzą.

Tak łatwo jest oceniać, a trudniej inspirować

Oczywiście, jak głośno mówi o sukcesie – chwali się. Gdy wrzuci zdjęcie na leżaku – leży i pachnie. Marzenie o fryzjerze w czasie pandemii – fanaberia, ludzie umierają. Nie ma 40tki, a mieszka w fajnym domu – na pewno kradnie. Ktoś sprząta w tym domu – leniwa krowa. Kupiła torebkę za 1000 zł – w dupie się przewraca. Gdy rzuci pracę i maluje obrazy – wariatka. Zwiedzanie autostopem Europy – do roboty niech się weźmie.

Przykłady można mnożyć i nie chodzi o kasę, czy sławę. Chodzi o wszystko, co można nazwać sukcesem i spełnianiem marzeń.

Bo kto z nas nie chce być szczęśliwy. A jeśli jest, to czemu nie może powiedzieć o tym głośno? Bo będzie nieskromny? A może zadufany w sobie? Może trzeba ten sukces ukrywać? Piszę o normalnych ludziach, nie takich, którzy przechwalają się na wyrost.

Nie jestem głupią blogerką, która przez cały dzień nic nie robi!

Często dostaję wiadomości, że mi tak dobrze, bo siedzę w domu i piszę sobie bloga. Że to takie fajne i mało wyczerpujące zadanie. I wiesz – bardzo chciałabym, żeby to tak działało.

Rzucam etat w korpo, siadam w domu w kapciach z kubkiem kawy i zastanawiam się, co by tu napisać. Mogłam rzucić etat, bo zdobyłam doświadczenie i wiedzę, która pozwoliła mi założyć bloga i… firmę. W pierwszej pracy, na stażu, zarobiłam… 200 zł. Nie żartuję. Żeby móc zapłacić za pokój w Warszawie jeździłam na inwentaryzacje dużych sklepów po Polsce. Pierwszą poważniejszą pracę dostałam po wysłaniu setki CV. Bez pleców i znajomości, byłam tu zupełnie sama. Rodzice nie mieli fabryki makaronu i nie dali mi kilku milionów posagu.

Potem poznałam mojego męża i jakoś razem zaczęliśmy ogarniać rzeczywistość. Pamiętam, gdy kupiliśmy dom na kredyt, Zosia miała kilka miesięcy, a nam nie starczało do pierwszego. Bałam się wtedy dzwonić do mamy, nie chciałam przyznać się, że 200 zł uratuje nam życie, bo Zosia jest na drogim mleku na receptę. Nie zawsze było kolorowo.

A teraz ja też czasami wstydzę się sukcesu

Mimo tego, że siedzę nocami by zarobić na ZUS i uczciwie pracuję na swoje utrzymanie, czasami wstydzę się tego, że mi się udało. Z jednej strony czuję, że nie można obnosić się z sukcesem, bo mogę kogoś urazić. Z drugiej chcę pokazać, że da się. Tak po prostu, ciężką pracą. I bądź tu człowieku mądry… Czy jak powiem, że od prawie 5 lat ktoś pomaga mi w sprzątaniu domu, to poczuję nóż w plecach? Bo życia nie znam i jestem księżniczką? Ktoś mi pomaga, bo dzięki temu mam więcej czasu dla dzieciaków, a stać mnie, bo pracuję na to. Sukcesem jest to, że mam rodzinę, nie głodujemy i jesteśmy cholernie szczęśliwi. Że mamy siebie i możemy na siebie liczyć. A także to, że realizuję marzenia i spełniam się zawodowo.

Jak motywować i inspirować, jak pomagać kobietom, skoro mam schować swój sukces do kieszeni?

Przeczytaj też: JESTEM COPYWRITEREM, KOCHAM MOJĄ PRACĘ!

.

Prawdziwa kobieca przyjaźń? Da się!

0

Wsparcie kogoś bliskiego jest niezwykle ważne. Zwłaszcza drugiej kobiety, która rozumie, docenia i jest z Tobą mimo wszystko. Wiesz, takiej która będzie na dobre i na złe. Taka prawdziwa przyjaźń wymaga poświęceń, otwartej głowy i dużego serca, ale da się! Coś o tym wiem!

Płytkie znajomości, czy prawdziwa przyjaźń?

Mogłoby się wydawać, że znajomości przychodzą mi niezwykle lekko – jestem ekstrawertyczką, która z każdym znajdzie wspólny język. Wszędzie mnie pełno, nigdy nie stoję w koncie i kocham ludzi. Relacje z innymi są dla mnie ważne i niezbędne do życia. Może to dziwne, ale często orientowałam się, że nie mam przy sobie prawdziwej przyjaciółki.

Wiesz, niby mnóstwo znajomych, tłum koleżanek, ale nikogo tak na serio. Być może bałam się takich relacji? Może byłam zazdrosna, zbyt emocjonalna i miałam niskie poczucie własnej wartości, by zachwycić się drugą kobietą? Możliwe. Do wielu rzeczy trzeba w życiu dorosnąć, inne bardzo mocno przepracować. I chyba to jest klucz.

Jeśli wierzysz w siebie i lubisz swoje życie, takie głębokie relacje przychodzą zdecydowanie prościej. Nie rywalizujesz, nie uczestniczysz w wyścigu, a pracujesz na wspólne dobro. I nie, nie chodzi o przyjaźń z każdą napotkaną kobietą, zwykłe znajome i koleżanki też są w życiu ważne. Ale przynajmniej jedna bliska i przychylna Ci do cna osoba sprawia, że wszystko staje się prostsze.

Dekalog prawdziwej przyjaźni

Patrząc z perspektywy czasu, wiem jakie błędy popełniałam, co było we mnie nie tak. Bo wcale nie uważam, że byłam doskonała, a to świat mnie nie doceniał. Wręcz przeciwnie! Musiałam ciężko pracować, by być tą Magdą, którą znasz. Nie chodzi o udawanie kogoś, kim się nie jest, a wydobycie z wnętrza tego, co nie powinno być ukryte. Pozwoliłam sobie na stworzenie dekalogu kobiecej przyjaźni, takiego po mojemu.

  1. Nie zazdrość, a inspiruj się działaniem przyjaciółki.
  2. Doceniaj i mów o tym głośno.
  3. Bądź szczera, nie zakładaj maski.
  4. Broń jak lwica, nie przytakuj kąśliwym komentarzom o przyjaciółce.
  5. Bądź lojalna i oddana.
  6. Staraj się ją zrozumieć, nie bagatelizuj jej problemów.
  7. Bądź zawsze blisko, nawet wtedy gdy dzieli Was tysiące kilometrów.
  8. Śmiej się i płacz razem z nią, motywuj do działania i pomagaj wstawać po upadku.
  9. Rozsmakuj się w przyjaźni i troszcz się o relację.
  10. Postępuj tak, jakbyś oczekiwała tego od niej.

Ważne, by relacja była prawdziwa, trwała i szczera. Bez kurtyny, masek i przebieranek. Prawdziwy przyjaciel to taki, który zna Cię na wylot i bierze Cię z majdanem zalet i wad.

Wokół jest wiele wspaniałych kobiet

Pewnie kilka lat temu napisałabym post w stylu: Co robię nie tak, że nie mam prawdziwej przyjaciółki. Obecnie sytuacja jest zgoła inna! I wiesz, nie jest tak, że mam kogoś takiego od miesiąca, czy trzech. Chcę Ci dzisiaj opowiedzieć o moich dwóch wspaniałych przyjaciółkach, bez których nie wyobrażam sobie życia! Co więcej, o wielu niezwykłych kobietach z mojego otoczenia mogłabym napisać pewnie jeszcze 100 takich wpisów! Być może otwartość i dobra energia przyciąga dobrych ludzi? Kiedyś ciężko byłoby mi przejść na taki poziom relacji i zachwycić się drugą kobietą. Dzisiaj czuję to tysiąc razy bardziej i zachęcam do kobiecej solidarności, wsparcia i… przyjaźni. Takiej prawdziwej.

Gosia, szalona matka z wielkim sercem

Tak, dzisiaj będzie z konkretnym wskazaniem. Zasługują na to!

Gosię poznałam w… przedszkolu. Nasze dzieciaki chodziły razem do grupy, co więcej – podwójnie! Starszaki do jednej grupy, maluchy do drugiej. Miałyśmy te same problemy, radości i obawy. Nie od razu wpadłyśmy sobie w ramiona, było kilka miesięcy badania siebie, rozluźniania i zacieśniania więzi. W końcu zaskoczyło. Tak totalnie i z impetem! Gosia jest niezwykle ciepłą osobą o wspaniałym sercu. Zanim zdam sobie sprawę z problemu, ona już ma 100 rozwiązań, w których może uczestniczyć. Obie uwielbiamy gadać, śmiać się i machać rękoma podczas ożywionej dyskusji.

Nasza relacja jest totalnie szczera, mogę powiedzieć jej: Gośka, pierdolisz! Ogarnij się, źle robisz. Nie, nie obrazi się. Weźmie się w garść i uderzy ze zdwojoną mocą. Razem kminimy nad zdobywaniem świata, śmiejemy się i płaczemy sobie w rękaw. Motywowała mnie do stworzenia tego miejsca i własnej firmy, wierzyła we mnie bardziej niż ja sama. Jest zawsze blisko, na wyciągnięcie dłoni. Rozmawiamy ze sobą czasami kilka razy dziennie i dokładnie wiemy, co się u nas dzieje.

Jest trochę jak siostra. Przytuli, krzyknie i rozwiąże problem. Ma “100 pomysłów na” i jeszcze więcej słów na minutę kłębi się w jej głowie. Jest szybka, głośna i taka totalnie swojska. Moja dziewczyna, Nie muszę myć włosów i robić makijażu, gdy do mnie wpada. Rozumiesz, prawda?

Dosyć śmiesznie razem wyglądamy. Co przez to rozumiem? Ja 1,59cm, ona ponad 1,80!!! Wchodzę jej mniej więcej pod pachę. Ostatnio śmiała się ze mnie, że chcąc znaleźć coś w górnej szafce kuchennej, muszę wejść na blat. Taki trochę Flip i Flap. Zawsze razem. Dwie szalone ekstrawertyczki tryskające optymizmem!

Ania, kobieta z klasą i bratnia dusza

Wiesz, co jest niesamowite w tych moich przyjaciółkach? Że są od siebie totalnie różne, zupełnie inaczej żyją, a jednak relacja jest dla mnie tak samo ważna.

Anię poznałam w pracy, w 2017 roku. Ta znajomość była gromem z jasnego nieba. Praktycznie od pierwszego momentu wiedziałam, że jest mi pisana. Może brzmi górnolotnie, ale tak właśnie było! W kilka chwil nasza znajomość przerodziła się w ogromną przyjaźń, taką do grobowej deski. Nie jesteśmy takie same, czerpiemy od siebie i patrzymy na to samo innymi oczyma, co pozwala widzieć więcej i dokładniej. Wiele się od niej nauczyłam, może nawet dojrzałam dzięki Niej?

Na pierwszy rzut oka – to nie może się udać. Wyważona Ania i szalona Magda. A jednak! Pozorne przeciwieństwa się przyciągają i pokazują, że mamy więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Jest taką osobą, która wypowiada jedno zdanie, a ja widzę to oczami wyobraźni. W sali pełnej ludzi wystarczy wymienić spojrzenia i już wiemy, co drugiej siedzi w głowie. Porozumienie dusz i umysłów! I jeszcze szczerość, docenianie sukcesów i prawdziwa troska. Zawsze czuję w jej słowach prawdę, która mnie buduje i pozwala iść dalej.

Widujemy się nieczęsto, nie rozmawiamy też bardzo regularnie. Odeszłam z firmy, w której się poznałyśmy, mieszkamy w większej odległości od siebie, ale to taki typ przyjaźni, że w nocy o północy możemy na siebie liczyć. Dokładnie wiemy, jak ważna jest ta relacja i przestrzeń każdej z nas. Możemy nie rozmawiać ze sobą miesiąc, a potem bez pretensji i żalu wisimy 3 godziny na telefonie. To taka znajomość, która przetrwa mimo wszystko, bez stałego podsycania ognia. Pamiętam, gdy ze łzami w oczach żegnałam ją na biurowym korytarzu, powiedziała mi wtedy: Magda, to nie koniec, to dopiero początek. I wiesz? Miała rację!

Już kiedyś pisałam o kobiecej przyjaźni i o tej wspaniałej kobiecie: KOBIECA PRZYJAŹŃ – YOU’RE MY PERSON!

Po co opowiadam Ci o kobiecej przyjaźni?

Bo niby po co wyskakuję z tymi moimi przyjaciółkami i całą tą kobiecą solidarnością? A no po to, że życie jest o wiele prostsze i przyjemniejsze, gdy masz kogoś kto wskoczy za Tobą w ogień, a Ty uratujesz go przed skokiem z urwiska. Zbyt dużo zazdrości, złych słów i nieszczerości. Wkurza mnie to, że jedna drugiej wydziobie oczy, gdy ta odwróci się plecami. Warto docenić drugą kobietę, wesprzeć ją i śmiać się do łez! Koniec z wyścigiem szczurów, paradą próżności. Nie uda się zbudować nic wartościowego, jeśli same będziemy wstrętne. Dobrze to wiem, byłam tam.

Doceniaj sukcesy, bądź szczera i lojalna, rób szalone rzeczy i wspieraj podczas burzy, broń jak lwica i pamiętaj o ważnych momentach. Nie szukaj przyjaciółki na siłę, otwórz się i daj z siebie więcej, a jestem pewna, że pojawi się sama. Z impetem wejdzie w Twoje życie i zostanie w nim na dłużej.

.

I wciąż się zastanawiam, czym jest normalność

0

Siedząc nad kolejnym zleceniem, pisząc tysiące znaków i wlepiając oczy w ekran, przez głowę przelatuje mi wiele myśli. Jedną z nich jest to, czym właściwie jest normalność. Co to znaczy dla mnie, dla Ciebie, dla Polaków i milionów ludzi na świecie.

Do tej pory nasze życie było zwykłe, normalne i najczęściej mało unikatowe. Wstawaliśmy rano, robiliśmy śniadanie i wychodziliśmy do pracy. Może biegaliśmy między pokojami budząc dzieci i gnając za odjeżdżającym pociągiem. Wciąż w ruchu i biegu. Wciąż spóźnieni i z głową pełną informacji, zadań do wykonania, marzeń. Gnaliśmy tak, że nie mieliśmy czasu na oglądanie się za siebie, a często nawet przed siebie. Nie dostrzegaliśmy potrzeb innych ludzi, ślepo goniąc za lepszym jutrem.

I nagle przyszła ona, cała na biało – pandemia. Weszła z impetem, wytarła zabłocone buty w dywan naszej codzienności i rozsiadła się na dobre. Sparaliżowała nas, nasze dzieci, pracę i gospodarkę. Uziemiła wszystko, pozbawiła planów i roześmiała się w głos.

Na początku było dziwnie, inaczej. Dopóki wszystko działo się tysiące kilometrów stąd było nawet nieco śmiesznie. Potem pojawiły się łzy, przerażenie i bezsilność. Obawa o przyszłość, zdrowie i… normalność. Bo to, co znaliśmy do tej pory właśnie totalnie się zmieniło. Nie wiedzieliśmy jak się zachować, co brać na serio i jak zorganizować życie.

Jedni totalnie się zatrzymali, inni wyruszyli w najdłuższy maraton życia. Wszyscy jednak odczuli skutki podłej pandemii. Po kilku długich tygodniach, zastanawiamy się, jak to będzie znowu wrócić do tego, co zostawiliśmy uciekając w popłochu. Mamy nową normalność, nowe zasady i pomysły w głowie. Inne marzenia, potrzeby i oczekiwania.

Cieszy nas własnoręcznie upieczony chleb, długi spacer po lesie i krótka rozmowa z sąsiadką, nawet wtedy gdy okulary parują od niezbyt wygodnej maseczki. Spędzamy ze sobą więcej czasu, poznajemy sąsiadów i pomagamy słabszym. Martwimy się o zdrowie nasze i naszych bliskich. Tęsknimy za dotykiem, słowem i kawą wypitą w towarzystwie. Za szybkim lunchem zjadanym w zatłoczonej, firmowej kuchni. I za leniwym popołudniem spędzonym na plaży.

Poznaliśmy bliżej domowników, wiemy co ich bawi i co może wywołać łzy. Irytuje nas ich obecność, a w chwilę potem dziękujemy, że są. Zastanawiamy się nad dużymi wyjazdami, projektami i malutkimi przyjemnościami.

Czym w takim razie jest normalność? Gonitwą myśli, pędzącym pociągiem, tłumem w galerii, szybkim “dzień dobry” rzuconym pod nosem, swobodą przemieszczania się i zajęciami w szkole? A może pachnącym rosołem, wspólnym śmianiem się z żartów, możliwością wymienienia imion sąsiadów mieszkających w tej samej klatce, maseczką na nosie i obserwowaniem ratowników w ubraniu ochronnym? Gdzie jest normalność, czym będzie za kilka miesięcy?

Może to coś pomiędzy tamtym i tym? Czymś, co wypracujemy albo co już nie wróci? Wciąż zastanawiam się, czym jest normalność i nie znajduję odpowiedzi. Składam jej kawałki ze strzępków wspomnień, promieni codzienności i rozsypanych kawałków planów, które miałam.

.

Grill gazowy i TOP 3 przewagi nad grillem węglowym – opinia męskim okiem

0

W 2017 obchodziłem 35te urodziny. Moja żona uznała je za wyjątkowe do tego stopnia, że postanowiła mi sprawić idealny prezent. Rozpoczęła dość długą serię wywiadów ze mną, w temacie moich marzeń. Nie chcąc zawieść oczekiwań mojej Żony poszedłem na całość i szybko podjąłem decyzję. Grill gazowy! Męski gadżet, o którym myślałam od zawsze!

Kontrowersje wokół gazowego grilla

Jako szczęśliwy posiadacz dwupalnikowego grilla marki Landmann, z doświadczenia wiem, że gdy do słowa “grill” dodasz słowo “gazowy” – kłótnia gotowa. A przynajmniej długa dyskusja w temacie wyższości węgla nad gazem lub odwrotnie.

Najczęściej pojawiające się argumenty:

  • “Ja wole na węglu, bo lepiej smakuje”;
  • “Lubię ten posmak węgla”;
  • “Bez dymu to nie to samo”.

Faktycznie, brak palącego się węgla drzewnego czy brykietu pod przygotowywanymi potrawami to największa różnica pomiędzy oboma typami tego sprzętu. Nie jestem wybitnym koneserem smaków, ale nigdy nie lubiłem węgla, popiołu też nie. Nie wszyscy wiedzą, że smak klasycznego grillowanego mięsa czy warzyw nie pochodzi z węgla, tylko ze spalanego tłuszczu, marynat oraz soków. W grillu gazowym trafiają one na osłony palników i efekt smakowy jest ten sam, ale bez popiołu i resztek węgla. Dla wszystkich koneserów tejże przyjemności, wymyślono jednak pewne akcesorium, ale o tym trochę później.

Duży rozmiar i wysoka cena

Kolejną opinią, dość często pojawiającą się w dyskusjach, jest: “drogie, ciężkie i nie mam na to miejsca”. Jest w tym trochę prawdy – mój grill waży 42 kg (bez 11 kg butli), w pełni rozłożony ma 1,2 metra szerokości i podobną wysokość… Niby ma kółka ułatwiające transport, ale ostatnio używałem ich 3 lata temu, przy parkowaniu sprzętu pod dachem na tarasie. Nad ustawieniem grilla trzeba się dobrze zastanowić, ale nie jest to wybór na całe życie.

Warto wziąć jednak pod uwagę rozmiary grilla – ja zdecydowałem się na taki średniej wielkości, ale porównując z klasycznym grillem i tak jest spory. Stoi na tarasie pod zadaszeniem, żeby nie musieć chować go na zimę, ale przestrzeń ta lekko ograniczyła mój wybór. Na rynku znajdziemy mniejsze i większe grille – pamiętaj, że nie każdy musi być tak ogromny jak z amerykańskiego filmu.

Ostatnią podaną przeze mnie kontrowersją jest cena. Dobry, grill gazowy kosztuje znacznie więcej, niż niewielki sprzęt opalany węglem. Nie zgadzam się jednak z opinią, że grill gazowy jest drogi – dla mnie cena jest jedną z zalet, ale do tego jeszcze wrócę.

TOP 3 przewagi grilla gazowego nad węglowym – moja opinia

Parę sezonów przygotowywania obiadów ze: stekami, karkówkami, hamburgerami, boczkami i kiełbaskami oraz grillowanymi, faszerowanymi pomidorkami, paprykami, szaszłykami i szparagami w roli głównej, przekonało mnie do grilla gazowego w 100%. Moje przemyślenia zebrałem w trzy najważniejsze punkty, które świadczą o bezwzględnej wyższości grilla gazowego nad grillem węglowym.

Prostota obsługi i szybkość grilla gazowego

Jedną z upierdliwości grilla węglowego jest jego rozpalanie. Podpałki płynne, czy stałe, węgiel czy brykiet i dmuchanie, machanie, specjalne wentylatorki… masakra. Jeden z moich kolegów do rozpalenia grilla używa ręcznego palnika gazowego. Grilla gazowego rozpalasz w 10 sekund, odkręcając dopływ gazu przy butli i przekręcając kurek. Trochę jak w kuchence gazowej. 

Większość grilli gazowych posiada ruszt żeliwny, którego czyszczenie jest bajecznie proste. Parę pewnych ruchów szczotką drucianą i ruszt jest czysty. Nie to jest jednak najważniejsze. Korzystając ze standardowego grilla węglowego zawsze miałem problem dnia kolejnego, czyli co zrobić z niedopalonymi, tłustymi kawałkami węgla drzewnego. Przy gazie ten problem nie istnieje.

Czy kiedyś zdarzyło Ci się, że chciałeś zacząć grillować bez przygotowania? Węgiel lubi zawilgotnieć lub akurat go nie ma, a najgorzej jak jego brak zaskakuje w trakcie przygotowania posiłku. Nie wiem dlaczego, ale ja nigdy nie miałem węgla albo rozpałki. Wyprawa na stację benzynową i kupowanie byle jakiego brykietu w dość wysokiej cenie, skutecznie odstraszało mnie od grillowania. Butla w grillu gazowym starcza na cały sezon (a nawet na dwa, jeśli niewiele grillujesz), więc takie zaskoczenia stały się rzadkością. Dosłownie… zdarza mi się to raz na rok.

Przygotowywanie posiłku dla całej rodziny na grillu gazowym jest niezwykle proste, grill stoi zawsze na swoim miejscu, gotowy do działania. Jedyne czego trzeba to wysokiej jakości produkty i trochę praktyki, a smak przyjdzie sam.

Wszechstronność gotowania na gazie

Po kilku posiłkach zrobionych na moim grillu przekonałem się, że żeliwny ruszt, pokrywa i zamontowany w niej termometr oraz możliwość płynnej regulacji temperatury, dały mi ogromną kontrolę nad ostatecznym rezultatem.

O ile pokrywa i termometr są dostępne w grillach węglowych i zawsze będę faworytem takich rozwiązań, to regulacja temperatury jest dużo trudniejsza. Grill gazowy ma tu ewidentną przewagę – możesz przygotować zarówno pizzę w 300C jak i podwędzić kurczaka w temperaturze poniżej 100C. Mając do dyspozycji więcej niż jeden palnik możesz grillować bezpośrednio nad źródłem ciepła lub położyć potrawę na “chłodniejszej” części rusztu. Jest to istotne np. podczas przygotowywania idealnych steków.

Obecny w wielu grillach gazowych żeliwny ruszt ma ogromne zalety, długo trzyma ciepło, łatwo się go czyści i jest wytrzymały. Większość grilli posiada też drugi ruszt, umieszczony nad głównym, wykonany najczęściej ze zwykłego metalu. Pozwala to przygotować grillowane ziemniaki, paprykę czy inne delikatniejsze produkty.

Cena i szeroki wybór grilli gazowych

Grille gazowe uchodzą za drogie. Dzisiejsza cena podobnego do tego, który dostałem od Magdy, to około 1200 złotych. 3 lata temu był zdecydowanie droższy, świadczy to nie tylko o starszym modelu, ale i większej popularności sprzętu gazowego. Wracając – w tej cenie dostałem bardzo dobrej jakości grilla, którego będę używał przez minimum 5 lat. (Pytanie, na ile lat wystarczy tani grill węglowy.) W dłuższej perspektywie koszt wygląda, zatem nieco inaczej, ale prawdziwą wartość odzyskujemy na kosztach paliwa…

Cena 11 kg butli gazowej, która starcza mi na sezon dość intensywnego, weekendowego grillowania, to około 50 złotych. Koszt worka węgla czy brykietu to 10-20 złotych. Załóżmy więc, że wydasz średnio 10 złotych na jedno grillowanie z użyciem węgla. Jeśli posiadasz grilla gazowego, koszt ten spada do ok. 1,5 zł, w zależności od czasu grillowania. Łatwo policzyć, jaka jest więc różnica w eksploatacji. 

Okazuje się, że jeśli do zakupu grilla gazowego podejdziemy trochę inaczej i spojrzymy na to z długoterminowej perspektywy, cena przestaje być tak wysoka. Możemy liczyć nawet na zaoszczędzenie, ale tylko wtedy, gdy będziemy nasz sprzęt dobrze traktować i dość regularnie z niego korzystać.

Grill gazowy jako prezent idealny

Grilla dostałem w prezencie i nie wymieniłbym tego prezentu na żaden inny! Grillowanie na gazie jest naprawde proste. Przygotowanie smacznego obiadu jest w zasięgu możliwości nawet weekendowego kucharza (takiego jak ja), bez wielkiej praktyki czy umiejętności.

Co więcej, to świetna baza do… dodatkowych prezentów! Liczba akcesoriów jest naprawdę imponująca. Część z nich to absolutna podstawa i ciężko się bez nich obyć, inne są bardziej finezyjne i przydadzą się wraz z rozwojem umiejętności i pasji.

Od razu sugeruję zakup specjalnej drucianej szczotki do czyszczenia żeliwnego rusztu. Przydadzą się też porządne szczypce i łopatka. Pewnie najbardziej ekonomicznie wychodzi w zestawie z widelcem, pędzelkiem do marynat i innymi podobnymi gadżetami.

Zakup akcesoriów dodatkowych powinien być rozwinięciem zapędów kulinarnych operatora grilla. Tu szczególnie warto zwrócić uwagę na:

  • kosz do grillowania warzyw – efektywnie zwiększa ilość warzyw które możesz przygotować za jednym zamachem i pozwala lepiej kontrolować stopień ich grillowania;
  • skrzynkę do wędzenia – czyli niewielkich rozmiarów pudełko, w którym umieszczamy kawałki drewna (namoczone wiórki) drzew owocowych, cedru czy orzecha. (pudełeczko nie zastąpi dużej wędzarki, ale nada niepowtarzalny smak dymu rybom i mięsom);
  • praskę do hamburgerów – pozwalającą w prosty sposób uformować łatwe do grillowania burgery;
  • żeliwne patelnie – jadł ktoś kiedyś jajecznicę z grilla?

Tomek

Kobiecy komentarz w sprawie grilla gazowego

Ja od siebie dodam tylko tyle, że to faktycznie był najlepszy prezent! Dzięki niemu mój mąż wkręcił się w gotowanie, a w ciepłe weekendy obiad mam z głowy. Zaczynało się dosyć monotonnie, od kiełbaski i karkówki, ale po kilku latach zrobiło się imponująco. Są szparagi, kukurydza, wędzone udka oraz faszerowane mozzarellą i ziołami pomidorki. Ostatnio kupił też kamień solny (?!), chłopak się rozkręca, a ja nie zamierzam go ograniczać! Jest to wygodne zwłaszcza teraz, gdy co 2 tygodnie mam zjazdy online na uczelni. Nie zastanawiam się nad obiadem, a on nie marudzi, że musi rozpalać grilla i zadymić pół okolicy.

Zdecydowanie polecam, żona!

.

Jestem copywriterem, kocham moją pracę!

1

Zawsze lubiłam to, co robię. Od 2011 roku zajmuję się marketingiem internetowym, a od czerwca 2019 jestem właścicielką firmy pomagającej przejść biznesom internetową rewolucję. Tym, z czego jednak czerpię najwięcej przyjemności jest… copywriting! Najprościej rzecz ujmując, to pisanie artykułów i tekstów na zamówienie. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że kocham moją pracę!

Jak zostać copywriterem?

Często ludzie zadają mi pytanie – jak zostać copywriterem? Co najczęściej odpowiadam? Kochać pisanie, obrać cel i małymi kroczkami iść uparcie do celu! We mnie ta myśl pojawiła się już dawno, ale jakoś bałam się uwierzyć w siebie. Niby zdałam rozszerzoną maturę z polskiego na 92%, ale to przecież tylko wypracowanie sprzed 100 lat!

Jak zostałam copywriterem

Zastanawiając się nad własną firmą i tym, co naprawdę potrafię, to właśnie pisanie było pierwszą myślą w mojej głowie. Gdy dojrzałam do tej decyzji, zapisałam się na kurs webwritingu. To takie pisanie, ale do internetu – jak odpowiednio ułożyć tytuł, jak wybrać frazy kluczowe i co zrobić, żeby tekst był ciekawy, ale i znaczył coś w Google. Bo musisz wiedzieć, że takie pisanie, to nie tylko ciąg pięknie ułożonych słów. To także odpowiednia struktura i długość tekstu, dobrze użyte frazy kluczowe, dobry kontekst i jeszcze kilka innych, ważnych kwestii. Wie o tym każda osoba, która próbowała znaleźć się na pierwszej stronie wyszukiwań Google ze swoim artykułem.

Kurs usystematyzował moją wiedzę, bo wiele lat w marketingu dało mi dobrą podstawę. Kolejnym krokiem był podbój rynku! Najpierw zapisałam się na kilka platform, gdzie płacili niewiele, ale mogłam ćwiczyć warsztat. Brałam praktycznie wszystko, co było! Potem przyszło pierwsze zlecenie z dużej agencji i kilka mniejszych od klientów indywidualnych. Teraz bywa tak, że piszę cały dzień i całą noc! I nawet, gdy kończę o 3, tak zmęczona, że padam na twarz, wciąż mam uśmiech na ustach. Spełniłam marzenie – żyję z pisania! No dobra, z doradzania biznesom w kwestii zarządzania firmą i marketingu też, ale to robię od wielu lat.

Dwa warunki bycia dobrym copywriterem

Można wymienić wiele cech i warunków, które powinien posiadać i spełniać dobry copy. Ja ograniczę się jednak do dwóch, bo wg mnie to podstawa, bez której nie można iść dalej. Ważny jest też ciągły rozwój, podejmowanie nowych wyzwań i nie osiadanie na laurach, ale te dwa warunki są jednak niezbędne.

Po pierwsze – trzeba kochać pisanie. Musi być to miłość bezgraniczna, taka, której nie zabije prozaiczny tekst o tabletkach na wątrobę. Bo życie z pisania, to nie tylko piękne i wzniosłe artykuły, czy poradnikowe teksty na blogi branżowe. To także wiele tekstów, które niekoniecznie chce się pisać. Jeśli jednak kochasz to robić, nie wykończy Cię 100 podobnych opisów produktów do sklepu internetowego. Fakt, że im dłużej piszę, tym bardziej wymagające zlecenia i ciekawsza tematyka, wyższy poziom i większe wyzwanie. Ale nie zawsze było kolorowo…

I tu pojawia się “po drugie”… cierpliwość i upór w dążeniu do celu. Bez tego ani rusz! Zaczynałam od pisania krótkich tekstów za takie pieniądze, że wstyd się przyznać. Nie zniechęcałam się, bo marzyłam o byciu copywriterem! Traktowałam to, jako naukę warsztatu. Bo przecież to praktyka prowadzi do mistrzostwa. I tak pisałam o pokrowcach na perkusję i regałach do magazynu, o skupach używanych samochodów i sklepach ze szkłem. Nie porywało, ale dążyłam do celu i nie zamierzałam się poddać!

Jeśli lubisz pisać i wydaje Ci się, że to umiesz – zacznij doskonalić warsztat i nie poddawaj się. Pojawi się wiele przeciwności, ale jeśli bardzo tego chcesz – możesz przenosić góry!

copywriter jak nim zostać

Czy praca copywritera jest prosta i czy dużo płacą?

Jeśli lubisz i umiesz pisać – tak, jest to proste. Mając własny styl, trochę oleju w głowie i szybki sposób na research wartościowych źródeł. Bo nie chodzi o to, żeby wziąć pierwszy lepszy tekst z Google i perfidnie go skopiować! Czasami, pisząc teksty o tematyce zdrowia, spędzam godziny na szukaniu wartościowych badań np. na serwisie PubMed. Tłumaczę badania z języka angielskiego i staram się przełożyć tę wiedzę na ludzki język, który zrozumieją zwyczajni czytelnicy bez wykształcenia medycznego.

Owszem, na początku stosowanie tych wszystkich zasad wydaje się cholernie trudne, ale im dalej, tym prościej. Często widzę, jak zmienia się myślenie moich klientek, które zaczynają od słów: Magda, ale ja nienawidzę pisać! A potem zamiast realizować kolejne ich zlecenie, robię wyłącznie korektę tekstu, który buduje treść strony, bloga lub trafia na materiały promocyjne.

Czy copywriter dobrze zarabia?

Druga kwestia – czy dobrze płacą? To zależy. Tak jak w każdym zawodzie, ważne są umiejętności. Jeśli copywriter ma lekkie pióro, rozumie potrzeby klienta i potrafi połączyć wiedzę, oczekiwania i zaciekawić czytelnika – odniesie sukces. Im lepsza jakość tekstów i większe doświadczenie, tym więcej zarabiasz.

Ważne jest także to, jak szybko jesteś w stanie pisać. Chodzi o to, ile znaków ze spacjami (zzs) jesteś w stanie napisać, zachowując dobrą jakość. Bo pisanie, to nie tylko uderzanie na ślepo w klawiaturę. To praca umysłowa. Pisząc codziennie jeden długi tekst za dobrą stawkę, możesz się już z tego utrzymać. Trzeba wziąć jednak pod uwagę to, że czasami zleceń jest wiele, a czasami nie ma nic. Co to oznacza? Nie piszesz, nie zarabiasz.

Na początek czekają Cię stawki poniżej 10 zł za 1000 zzs i to raczej w dolnej granicy “poniżej”. Zazwyczaj są to teksty zapleczowe, opisy produktów i krótkie artykuły dla agencji SEO. Większe agencje, zlecające jakościowe teksty i dają zdecydowanie więcej. Jeśli jesteś specjalistą (prawnikiem, dietetykiem, lekarzem etc.), zwiększasz stawkę z okazji doskonałej znajomości tematu.

Zabawa zaczyna się jednak wtedy, gdy dostajesz ciekawe zlecenie od indywidualnego klienta, który rozumie wartość Twojej pracy i słów, które masz dla niego ułożyć. Copywriter, dla którego praca nie jest rzemiosłem, a pasją i prawdziwą sztuką, jest w stanie zarobić dużo.

Pisanie to moja pasja!

Uwielbiam pisać i sprawia mi to ogromną frajdę za każdym razem, gdy siedzę przy klawiaturze. Wie o tym każdy, kto ze mną pracował lub zna mnie blisko. O słowach, zdaniach i całych akapitach, mogę rozmawiać godzinami! Podobnie jak o: technice, budowaniu więzi z czytelnikiem i sztuce projektowania tekstów.Marzy mi się duży projekt z copywritingiem w roli głównej i powoli coś zaczyna kiełkować w mojej głowie… Ten blog, to tylko wycinek tego, co robię, co piszę – najwięcej tekstów powstaje właśnie na zamówienie klientów. Kiedyś, bardzo dawno temu, marzyłam o tym, by żyć z pisania. Teraz to rzeczywistość, niemożliwe stało się możliwe!

Tu znajdziesz stronę mojej firmy: https://digitalowi.com/

.

Wiosenne porządki w szafie, czyli jak dobrze wykorzystać czas spędzony w domu

0

Mam wrażenie, że ilość obowiązków w domu mnoży się z prędkością światła. Jest więcej naczyń w zlewie, porozrzucanych zabawek, a brudne okna denerwują jak nigdy. Mimo tego, że spędzamy więcej czasu w domu, świat się nie zatrzymał, pory roku też nie. Chcąc nie chcąc, trzeba zabrać się za porządki w szafie, bo gdy ruszymy w miasto, trzeba być przygotowanym!

Porządki w szafie – od czego zacząć?

Jestem szczęśliwą posiadaczką własnej garderoby, dużej garderoby! Miało być tak pięknie i niesamowicie jak w amerykańskim filmie, ale wyszło jak zwykle… Wszystko się przecież jeszcze przyda, no i pewnie schudnę! Dwa razy w roku robię przegląd szafy (wiosną i zimą), staram się też oddać ubrania, których nie zakładam przez min. rok. Tak bez sentymentów, twardą ręką! Ale oczywiście wychodzi różnie…

zimowe, ciepłe swetry

Od czego zazwyczaj zaczynam porządki w szafie? Na pierwszy ogień idą swetry – w zależności od pory roku przekładam je na niższą lub wyższą półkę. Jak przystało na wiosnę, tym razem idą w odstawkę. Wełniane i grubsze swetry chowam, gdy tylko robi się zdecydowanie cieplej. Te cieńsze zostawiam, bo nawet letni wieczór na tarasie wymaga czasami wsparcia.

Kolejnym krokiem są buty, a muszę przyznać, że mam na ich punkcie bzika! Przez kilka ostatnich lat, zebrało się ich bardzo dużo i przez przyzwoitość nie przyznam się do ilości par, które posiadam. Nie jestem jeszcze Moniką Olejnik, ale kocham buty! Na wiosnę chowam, więc kozaki i ciepłe botki, a w przedpokoju lądują mokasyny, baleriny, szpilki i trampki. Czyszczę, pastuję i odświeżam zarówno te zimowe, jak i wiosenne. Brudne obuwie schowane na kilka miesięcy bardzo się niszczy, dlatego warto zadbać nie tylko o te, które będziemy nosić w najbliższej przyszłości. Wiem, że to dosyć upierdliwe, ale uwierz – buty wyglądają lepiej i służą dłużej, gdy się o nie prawidłowo dba.

buty wiosenne porządki

Odśwież okrycia wierzchnie

Kurtki i płaszcze, które chowam po każdym sezonie, najpierw piorę lub oddaję do pralni. Tu działa ta sama zasada, co w przypadku butów. Nigdy nie wrzucam na dno szafy ubrań, które nie są czyste w obawie o ich stan przy wyjęciu. Mam wrażenie, że takie zaschnięte plamy i zanieczyszczenia wżerają się w tkaniny i są potem bardzo trudne do usunięcia. Jeśli co sezon wymieniasz okrycia wierzchnie, nie musisz o nie dbać, ja jednak stawiam na dłuższe użytkowanie.

Niektóre płaszcze wiszą w mojej szafie wiele lat i wciąż wyglądają jak nowe. Oczywiście, nie każda kurtka przetrwa kilka sezonów, ale jeśli wygląda dobrze, to nie ma sensu jej wyrzucać. Ja w ogóle nie wyrzucam, oddaję do naszego lokalnego wolontariatu, ale dbam, by były w dobrym stanie.

Skoro nie piorę kurtek i płaszczy na wiosnę, to co robię? Odświeżam je dużą ilością pary – znikają zagniecenia i zapach szafy. Zajmuje to tylko kilka minut, a efekt jest genialny! Najszybciej i najprościej zrobisz to używając żelazka z generatorem pary – ono nie ma sobie równych. Jeśli jednak, tak jak ja, nie posiadasz tego cudownego urządzenia, możesz zrobić to żelazkiem, który ma duży wyrzut pary. Bez problemu odświeżysz nim kurtki, lekkie płaszcze i inne okrycia wierzchnie. Tkaniny będą miękkie, pachnące i niepogniecione.

odświeżanie ubrań parą żelazko

Przegląd szafy i porządki wiosenne

Nienawidzę prasowania, od zawsze! Robię to tylko wtedy, gdy wymaga tego sytuacja, a tu zdecydowanie bez żelazka się nie obejdzie. Chowam w głąb garderoby cieplejsze ubrania i z radością sięgam po te lżejsze, które niestety wyglądają jak psu z gardła. Wygniecione koszule, sukienki i bluzeczki nie wyglądają zbyt atrakcyjnie, dlatego chcąc nie chcąc – prasuję. Zamieniam się, więc w super bohaterkę i resztkami sił wyciągam deskę do prasowania.

W idealnych warunkach pewnie przejrzałabym najnowsze modowe magazyny i ruszyłabym w wir zakupów. Tak niestety jest tylko we wspomnianych amerykańskich filmach. Zwłaszcza w czasie pandemii…

wiosenne porządki prasowanie żelazko

Zdaję się więc na własne wyczucie stylu, mierzę to, co jeszcze nie rozchodzi się w szwach i przystępuję do selekcji. Co zostawiam w szafie:

  • ubrania w dobrym stanie;
  • rzeczy, które lubię i noszę (te, które odleżały swoje pakuję do worka);
  • to, w co się jeszcze mieszczę lub zdołam jakoś przerobić.

Zazwyczaj kupuję dobrej jakości ubrania – takie, które posłużą mi nieco dłużej. Koszulę ze zdjęcia mam już kilka lat i wciąż wygląda dobrze. Jej wielkim atutem jest też krój oversize, który zdecydowanie ułatwia sprawę – długo z niej nie „wyrosnę”. Mankamentem jest natomiast fakt, że mocno się gniecie. No nie uda się bez porządnego prasowania! W szafie mam jednak mnóstwo koszulek, jeansów i sukienek, które wymagają jedynie dobrego rozwieszenia na suszarce.

Ważne jest jednak to, jak składamy ubrania przed włożeniem ich do szafy. Jeśli zrobisz to byle jak, Twoje ubrania nie będą pogniecione i raczej nie będą nadawały się na wyjście z domu. Jak w takim razie poprawnie składać ubrania? Znalazłam ciekawy poradnik z prostymi wskazówkami, jak składać ubrania, są też grafiki, co znacznie ułatwia ich zrozumienie.

 Jak składać ubrania: koszulki, koszule, spodnie, sukienki >>

Jak skompletować garderobę – kilka złotych zasad

Ogólne przekonanie jest takie, że im więcej ubrań w garderobie, tym lepiej. Z doświadczenia jednak wiem, że dylemat wyboru jest jeszcze większy! Co w takim razie powinno znaleźć się w naszej szafie? Oto kilka „must have”, które musisz mieć:

  • biała koszula – sprawdzi się do eleganckiej stylizacji i podartych jeansów;
  • czarna i biała koszulka typu basic – uniwersalna baza stylizacji;
  • mała czarna – świetnie sprawdzi się na większym wyjściu, w pracy i na spotkaniu towarzyskim;
  • kardigan oversize – mięciutki, długi i niezapinany sweterek, który założysz do spodni, spódnicy lub na sukienkę;
  • dżinsy – ma je w szafie prawie każda kobieta, ważne jednak by mieć jedne stonowane i granatowe, które sprawdzą się w każdej stylizacji;
  • marynarka – nada nawet zwykłej sukience i jeansom nieco elegancji;
  • spódnica ołówkowa i maxi – pierwsza to elegancja sama w sobie, druga nada lekkości i letniego charakteru;
  • ramonseska i parka – okrycia wierzchnie, które nadadzą stylizacji wyjątkowego charakteru i sprawdzą się w każdej sytuacji;
  • dodatki – torebki, paski, apaszki, chustki, buty, biżuteria.

Jak w takim razie prawidłowo wybrać wspomniane części garderoby? Trzeba pamiętać o 3 złotych zasadach:

  • prostota i elegancja – wybieraj proste i ponadczasowe ubrania, by były bardziej uniwersalne;
  • jednolite kolory – w szafie potrzebujemy bazy w jednolitym kolorze, grać można pstrokatymi i różnokolorowymi dodatkami;
  • jakość ubrań – im lepsza tkanina i porządniejsze wykonanie, tym dłużej będziemy cieszyć się ulubioną rzeczą.

Publikacja sponsorowana

P.S. W trakcie realizacji materiału nie ucierpiała żadna kobieta i koszula. Uszczerbek ma jednak moja podłoga… chyba częściej powinnam prasować. Zakręciłam się o kabel, żelazko spadło z deski i wbiło się czubkiem w panele. O dziwo, sprzęt wciąż działa perfekcyjnie 🙂

.

Mama nie z krwi, a z duszy i serca, czyli Wywiad z Facetką

1

Tę wyjątkową kobietę poznałam na jednym ze spotkań blogerskich. Od razu skradła moje serce swoją pozytywną energią, wewnętrznym spokojem, racjonalnym podejściem i… swoją historią. Najpierw dowiedziałam się, że jest chirurgiem w jednym z Gdańskich szpitali, potem, że ma trójkę dzieci. Adoptowanych. Przedstawiam Ci Kasię – ciepłą i mądrą kobietę o ogromnym sercu!

Kilka słów wstępu o Kasi

Mogłabym opowiadać Ci o Niej godzinami, pozwolę sobie jednak przytoczyć kilka jej słów.

Jestem mamą adopcyjną trójki wspaniałych dzieci, żoną, wielbicielką zwierząt, a szczególnie kotów.  Zawodowo jestem lekarzem – specjalistą chirurgii ogólnej, w trakcie specjalizacji z ortopedii i doktorem nauk medycznych.  Z pasji jestem blogerką, zapaloną czytelniczką i podróżniczką amatorką.

Lekarz, mama, żona i kobieta pełna pasji. Taka jest właśnie Kasia, autorka bloga Nie z krwi, a z duszy i serca. Cóż więcej mogę napisać? Chyba tylko to, że serce ma ogromne, a duszę piękną!

Słów kilka o adopcji

M: Kasiu, jesteś mamą, ale jak sama mówisz – nie z krwi, a z duszy i serca. Możesz opowiedzieć nieco więcej o tym, jak zostałaś mamą?

K: Zawsze chciałam mieć dzieci. Marzyłam o 5 osobowej rodzinie jaką znałam z własnego dzieciństwa. Po ślubie staraliśmy się o dziecko 2 lata, bezskutecznie. Podjęliśmy leczenie niepłodności. W ciągu kolejnych 3 lat przeszliśmy przez kolejne jego etapy. Dwa razy byłam w ciąży i dwa razy straciłam dziecko. Adopcja zawsze była dla mnie opcją, ale mąż potrzebował więcej czasu na podjęcie tej decyzji. Gdy straciliśmy pierwszą ciążę zrozumiał, że to może być nasza droga. Niedługo później złożyliśmy dokumenty w ośrodku adopcyjnym i rozpoczęliśmy naszą drogę do szczęścia.

M: Czy długo trwały wszystkie procedury? Dużo mówi się o tym, że wszystkie formalności ciągną się w nieskończoność, jak to naprawdę wygląda?

K: W naszym przypadku wszystko szło gładko. Ośrodek, który wybraliśmy kwalifikuje kandydatów na szkolenie po roku od złożenia wstępnego wniosku i dostarczenie emocjonalnych życiorysów. W naszym przypadku zrobiono wyjątek i na kurs zaproszono nas po 9 m-cach, ponieważ zadeklarowaliśmy adopcję trójki rodzeństwa. Szkolenie rozpoczęliśmy końcem kwietnia, a już w czerwcu (w połowie kursu) poznaliśmy nasze dzieci. Jeździliśmy do nich 2x w tygodniu (120km) i spędzaliśmy z nimi jak najwięcej czasu. Pod koniec sierpnia zamieszkały u nas. Mieliśmy tylko jedną rozprawę, we wrześniu. Sąd zrezygnował z badania więzi, wystarczyła mu opinia dotychczasowej opiekunki dzieci. Formalności trwały jeszcze kilka miesięcy, ale już poza nami i oficjalnie staliśmy się rodziną w listopadzie. Koledzy z tej samej grupy szkoleniowej mieli dłuższą drogę, ale po 1,5 roku od początku szkolenia wszyscy byli już po zakończeniu procedury.

Zastanów się, czy chcesz urodzić dziecko, czy być mamą

M: Kiedyś oglądałam dokument o adopcjach i jedna z mam powiedziała piękne słowa: „trzeba zastanowić się w sercu, czy chce się urodzić dziecko, czy zostać mamą” – czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem? Czy trzeba przepracować temat najpierw z samą sobą?

K: Tak, to prawda. Są ludzie, dla których rodzicielstwo biologiczne jest tak ważne, że nie potrafią zdecydować się na adopcję i nie powinni tego robić. Mój mąż potrzebował przekonać się, że to jest nasza droga i ja dla niego podjęłam dalsze leczenie, mimo obaw i niechęci do procedur medycznych – trudno jest, gdy ma się wiedzę o wszystkim co może pójść źle, tylko dla niego. Było to trudne i ogromnie bolesne, ale bez tej próby on nie byłby takim ojcem dla naszych adoptusiów, jakim jest.

Gdy dostajesz informację o tym, że będziesz mamą…

M: Co czułaś, gdy zadzwonił telefon i dowiedziałaś się, że masz realną możliwość spełnić swoje największe marzenie i zostać mamą? Większość mam dowiaduje się na kilka miesięcy przed pojawieniem się malucha, wykonują test, na którego pozytywny wynik zazwyczaj czekają. Ta chwila wygląda trochę inaczej.

K: W naszym przypadku w ogóle było to nietypowo. Na szkoleniu zauważyłam dziwną reakcję naszego prowadzącego psychologa, gdy opowiadał historię dzieci, które trafiły do pieczy zastępczej. Skręcało go i tak dziwnie na nas patrzył, że po prostu wiedziałam, że mówi o naszych dzieciach. Mówiłam mężowi, ale nie chciał wierzyć. Mieliśmy spotkanie w domu tydzień później i byłam pewna, że powiedzą nam o dzieciach. I tak się stało! Kilka dni później zrobiliśmy przyspieszone testy psychologiczne i pokazano nam karty dzieci. Byliśmy niesamowicie podekscytowani! To było niesamowite. Wiedziałam, że spełni się moje największe marzenie. Będę mamą! Dwa dni później pojechaliśmy do nich po raz pierwszy.

M: Z zawodu jesteś lekarzem, masz doktorat z nauk medycznych, czy to w jakiś sposób wpłynęło na podjęcie decyzji? Miałaś zostać mamą trójki (!!!) maluchów z problemami, nie niemowlaka, o którym marzy większość przyszłych rodziców.

K: Nie sądzę, by to miało znaczenie odnośnie decyzji. Chciałam mieć rodzinę i niezależnie od zawodu dążyłabym do tego zawsze. Jednak wiedza medyczna zmienia nieco postrzeganie tej sytuacji. Wie się więcej o potencjalnych trudnościach – zaburzeniach, chorobach itp., ale wie się też lepiej jak sobie z tym radzić. W moim przypadku to dawało uspokojenie. Po prostu wierzyłam, że sobie poradzimy ze wszystkim i tak było.

Adopcja powinna być wspólną decyzją

M: A Twój mąż – czy od razu przyjął tę wiadomość tak samo entuzjastycznie jak Ty? Wasza rodzina miała powiększyć się nie o jedno dziecko, a aż troje! Co powiedzieli Wasi rodzice?

K: Mąż nie mając wiedzy medycznej bardzo się bał. Od momentu, gdy dowiedział się, że nasze dzieci na nas czekają schudł ponad 14 kg w ciągu 3 miesięcy jedynie ze stresu… Bał się, że najstarsza nie będzie już umiała nawiązać z nami relacji. To było niezwykłe, bo właśnie z nią dogadał się najszybciej. Rodzice męża niestety zginęli w wypadku samochodowym jadąc na nasz ślub, ale moja mama była wniebowzięta. Pokochała dzieci jeszcze zanim się z nimi spotkała, a to było kilka miesięcy po adopcji, bo moi rodzice mieszkają 650km od nas. Nasze rodzeństwo, ciocie i wujkowie też przyjęli to entuzjastycznie, choć niektórzy martwili się, czy damy radę.

Otoczenie a adopcja

M: Osoby, które chcą zaadoptować dziecko bardzo często boją się odbioru otoczenia. Tego, jak zareagują sąsiedzi, inne dzieciaki na podwórku i w szkole na wieść o tym, że maluchy nie są dziećmi z ich krwi?

K: Nigdy się tego nie obawiałam, bo zasadniczo nie ma się czego wstydzić. Adopcja to dla mnie tylko sposób na rodzicielstwo i to piękny sposób. My mogliśmy dać szczęśliwy dom i poczucie bezpieczeństwa dzieciom, które nie mogły zaznać tego w biologicznej rodzinie, a one dały nam sens życia i rodzinę. Przecież to jest piękne! Owszem odczuliśmy inne traktowanie z powodu adopcji w przypadku najstarszej córki. Musieliśmy zapisać ją do szkoły zanim dopełniono formalności adopcyjne, więc nie można było nie mówić o adopcji. Nauczycielka bardzo się wzruszyła tą sytuacją i bardzo pobłażała Asi. Nie było to korzystne, ale dzięki kilku rozmowom z wychowawczynią doszliśmy do porozumienia. Nie chwalimy się wszystkim wokół adopcją, ale zapytani mówimy o tym wprost. Reakcje jakie nas spotykają są pozytywne, czasem za bardzo. Najbardziej denerwuje mnie to, że wielu nazywa nas „wspaniałymi, świętymi, niezwykłymi”, a my tylko spełniamy marzenie o rodzicielstwie.

Adopcja to trudna, ale piękna droga

M: Założyłaś bloga, na którym dzielisz się informacjami i emocjami związanymi z adopcją. Dlaczego się na to zdecydowałaś? Mówisz otwarcie całemu światu, że jesteś mamą adopcyjną, co chyba nie zdarza się często.

K: Założyłam bloga, gdy wpisując w wyszukiwarkę zapytania o adopcję w odpowiedziach widziałam ogrom nieprawdziwych lub krzywdzących informacji i opinii. Nie mogłam się z tym pogodzić. Adopcja to droga trudna, ale piękna i nie można pisać o niej nieprawdy lub straszyć wszystkim co może pójść nie tak. Chciałam pokazać ludziom prawdę. Bez kolorowania, ale i bez straszenia. Pomyślałam też, że wiele poważnych trudności z dziećmi udało nam się przezwyciężyć i warto podzielić się naszym doświadczeniem i sposobami. Od tego czasu piszę i staram się oswajać adopcję, a także po prostu rodzicielstwo, bo to nasze różni się tylko początkiem i niektórymi problemami.

Niemożliwe jest możliwe!

M: Na moim blogu pokazuję, że niemożliwe jest możliwe – co wydawało Ci się kiedyś najtrudniejsze, co było niemożliwe?

K: Zawsze staram się znaleźć sposób i nie umiem przypomnieć sobie czegoś, co mnie wydawałoby się niemożliwe. Trudnych spraw bywa więcej. Bardzo chciałam mieć troje dzieci, a mój mąż się bał i przekonanie go do tego wydawało się ogromnym wyzwaniem. Pomogła mi jednak wtedy mama i się udało. Ogromnym wyzwaniem były główne problemy dzieci. Asia i jej wyuczona bezradność oraz bardzo niskie poczucie własnej wartości. Zuzia z jej atakami agresji i autoagresji trwającymi czasami po 2 godziny. Aleks z ogromnymi opóźnieniami rozwojowymi – mając 1,5 roku zachowywał się jak dziecko ok. dwumiesięczne. Jednak nic z tych rzeczy nie było niemożliwe w moich oczach. Podobnie napisanie i obrona doktoratu i ukończenie specjalizacji w pierwszym półroczu po adopcji wielu wydawało się niemożliwe, a dla mnie było po prostu kolejnym zadaniem do wykonania. Dziś myślę sobie, że nie wiem jakim cudem to wszystko udało się ogarnąć, ale wtedy byłam pewna, że damy radę.

M: Tradycyjnie na koniec pytanie o to, co chciałabyś powiedzieć kobietom, które są na początku swojej drogi, zastanawiają się nad adopcją?

K: Pamiętajcie, że adopcja to cud. Dzięki niej odnajdujemy nasze dzieci, które nie mogły pojawić się w naszym domu inaczej. Jeśli pragniecie być matkami i dawać szczęście swoim dzieciom to poradzicie sobie ze wszystkimi trudnościami. I pamiętajcie, że nie jesteście same! Zawsze możecie liczyć na moje wsparcie. Bo wspaniały rodzic też może być nie z krwi, a z duszy i serca!

Bloga Kasi znajdziesz tutaj: niezkrwiazduszyiserca.pl

Przeczytaj także Wywiad z Facetką, w którym rozmawiam z Anią Dydzik.

.