Strona główna Blog Strona 18

Why so serious? Czyli skąd brać pozytywną energię

0

No właśnie, skąd brać pozytywną energię? Wciąż słyszę to pytanie i wiesz co? Odpowiedź jest bardzo prosta. Trzeba zacząć podchodzić do życia trochę mniej serio. Dać sobie trochę luzu, odpuścić. Nie, nie namawiam Cię do porzucenia domowego ogniska, zaniedbania obowiązków i wyjazdu na koniec świata. Chociaż jakiś weekend z dala od rodziny i problemów dnia codziennego byłby wskazany. Jak zatem znaleźć w sobie ten cudowny luz?

Zacznij od uśmiechu

Zacznij od prostego zadania. Od uśmiechu. Pewnie pomyślałaś, że przecież się uśmiechasz? A kiedy uśmiechałaś się do swojego odbicia w lustrze? No właśnie… Zacznij w takim razie od zwykłego przelotnego uśmiechu, do samej siebie. Potem popatrz na siebie rano przez kilka chwil i powiedz sobie coś miłego. Ostatnim etapem będzie… śmiech! Tak! Zacznij śmiać się w głos, sama do siebie. Możesz wspomóc się śmiesznym filmikiem lub żartem przeczytanym w interecie, ale tak po prostu zacznij śmiać się w głos. Tak, wiem, jak głupio to brzmi. Ale zdradzę Ci sekret… to działa!

Przestań się wszystkim przejmować

Nie raz pisałam Ci o tym, że warto porzucić perfekcjonizm, nauczyć się spędzać czas tylko ze sobą i mieć w nosie opinie innych. Zdanie podtrzymuję! Nie wystarczy jednak od czasu do czasu o tym pomyśleć. Warto rozsmakować się w tym luzie na temat siebie i rzeczywistości. Nie stawiaj sobie wciąż większych wymagań, jeśli spóźnisz się czasami do pracy 5 minut, to nikt Ci głowy nie urwie. My, kobiety, przejmujemy się wszystkim i wszystkimi. Wciąż gdzieś gonimy zapominając o sobie. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że wszystko bierzemy tak cholernie poważnie. Zwykły rodzinny obiad z okazji urodzin, urasta do rangi idealnego przyjęcia w królewskim pałacu. Myślisz, że szwagierka zauważy krzywo ustawioną szklankę na stole? Nie mówię o teściowej, ona na pewno zauważy. Ale w sumie co z tego… Po prostu miej to w nosie i rób swoje.

I pamiętaj, nie chodzi o to, by przestać stawiać sobie cele. Wręcz przeciwnie! Ale niech będą realne, takie aby móc je osiągnąć. Zacznij od czegoś małego, żeby pokochać sukces i mieć ochotę na więcej. Tylko błagam, nie bądź tak bardzo poważna, podchodź do życia z dystansem. No i z uśmiechem, ale to jasne!

Zrób sobie mentalny reset

Pisałam o tym samotnym weekendzie bez rodziny, przeżyłaś kiedyś coś takiego? Pewnie głupio byłoby Ci powiedzieć innym, że pojechałaś sama? No i w sumie co miałabyś tam robić? Moja rada – najpierw pojedź i sprawdź, a potem krytykuj. No dobra, możesz zacząć od wyjazdu z koleżanką. Tylko taką, którą na serio lubisz. No, i nie może być zrzędą! Praktykuję takie wyjazdy z moją przyjaciółką, a raczej praktykowałam, dopóki pracowałyśmy razem. Musimy do tego wrócić!

A my wróćmy do mentalnego resetu. Jeśli nie chcesz, nie możesz nigdzie wyjeżdżać, to jak zwykle – zachęcam Cię do samotnego wyjścia na kawę, zamknięcia się w pokoju i przeczytania ulubionej gazety lub książki, albo po prostu pogapienia się w sufit. Daj trochę luzu mózgowi, inaczej się przegrzeje i już nigdzie nie pojedziesz, choćbyś nawet zechciała!

Otaczaj się pozytywnymi ludźmi

To jeden z ważniejszych punktów. Jeśli masz w bliskim kręgu marudy, zrzędy, jęczące buły, to są dwie drogi. Albo uda się Wam wspólnie zmienić nastawienie do życia, albo po prostu opuść krąg tych osób. Brzmi drastycznie? No nie wiem. To tak jak z tym bieganiem, o którym Ci kiedyś pisałam – jak biegniesz na czas z szybszą osobą, to chcesz ją dogonić i masz lepszy wynik. Gdy wiesz, że nie masz konkurencji – ze sprintu robi się spacer. Zacznij od znajomych z FB, którzy Cię denerwują, ale nie są Ci zbyt bliscy. Usuń, zablokuj, cokolwiek. Żeby ich posty po prostu Cię nie denerwowały. Wiem, że to strasznie brzmi, ale kilka pozytywnych osób w Twoim otoczeniu zdziała cuda. No dobra, przynajmniej ogranicz te kontakty ze smutasami…

Skąd biorę pozytywną energię?

No skąd, przecież nie z kosmosu! A może… Nie no, na serio. Dużo się uśmiecham, nie szukam dziury w całym, jeśli kogoś nie lubię, to nie po prostu się z nim nie widuję. Mam też w nosie, że wyjdę czasami z domu z tłustymi włosami (oby nie za często!), zakładam bikini mimo ciążowych rozstępów na brzuchu i lubię czasami pobyć sama ze sobą. Nie, nie mam wtedy wyrzutów sumienia. Każda kobieta musi mieć w tygodniu czas nie tylko na: zaprowadzenie dzieci do szkoły, robienie obiadu, pracę, pranie, odrabianie lekcji, prasowanie, robienie zakupów… można by tak wyliczać godzinami! Ale do sedna, powinnaś mieć czas dla siebie, swoich koleżanek, czas na zajęcia fitness i wizytę u kosmetyczki.

Oczywiście w grę wchodzi także charakter danej osoby. Ale nie każdy musi być takim wariatem jak ja, żeby mieć pozytywną energię. Daj sobie trochę luzu, uśmiechnij się, włącz ulubioną muzykę na cały regulator i zatańcz przed lustrem, z dezodorantem zamiast mikrofonu. Działa, sprawdzone!

.

5 postanowień na 30te urodziny (rok później), czyli niemożliwe jest możliwe

1

Jestem jedną z tych wariatek, które kochają celebrowanie urodzin. Nie wyprawiam imprez, nie chodzę w sukience balowej, ale tak po prostu bardzo lubię ten dzień. I zawsze 17go września czuję się wyjątkowo. Tak, bez względu na to, ile mam lat – wciąż uwielbiam moje urodziny. Może wydać Ci się to głupie, płytkie lub bezsensowne, ale wiesz co? Trochę mam to w nosie, bo to mój dzień! Urodziny bliskich też są dla mnie tak ważne. No, na przykład, moim dziewczynkom co roku piekę własnoręcznie tort. Nie jest może najpiękniejszy, ale to już taka tradycja. Wracając do moich urodzin – oprócz całej tej tęczowo-brokatowej celebracji, są też postanowienia.

Nie planuję w styczniu

Co roku jestem rok starsza i co roku coś sobie postanawiam. Nie planuję w grudniu, a styczeń nie jest dla mnie wyjątkowym miesiącem. U mnie wszystko zaczyna się we wrześniu, to mój magiczny czas. Wracam do rzeczywistości po wakacjach, pełna energii i motywacji. Moje baterie naładowane są słońcem, mogę działać. Uwielbiam ostatnie promienie słoneczne, gdy tak przyjemnie łaskoczą moją twarz. Gdy suche, złote liście szeleszczą pod butami. Często wtedy siadam na tarasie i otulona kocem piję gorącą kawę. Lubię też to dudnienie deszczu za oknem, gdy siedzę w ciepłych skarpetach z rozgrzewającą herbatą w dłoniach.

To taki moment, gdy jeszcze przez chwileczkę, przez momencik, mogę cieszyć się odchodzącym latem. Wrzesień, to zdecydowanie mój miesiąc! Tak jak wspomniałam – właśnie wtedy planuję. Zazwyczaj rzucam sobie kilka luźnych pomysłów, co chciałabym zrobić, gdzie pojechać. W tamtym roku było trochę inaczej, pewnie ze względu na to, że kończyłam 30 lat. Nie to, żebym jakoś przejmowała się wiekiem – wręcz przeciwnie! Właśnie wtedy postanowiłam, że nadchodzący rok będzie absolutnie wyjątkowy! Wymyśliłam sobie, że zrobię 5 niemożliwych rzeczy. Niemożliwych na tamten czas.

Dwa postanowienia dla ciała

Większość kobiet, planując nowe życie, zmienia fryzurę. Tnie, kręci, prostuje, farbuje. Z takiego założenia wyszłam też ja. Nie wystarczyło cięcie, miałam już wszystkie możliwe długości, potrzebowałam czegoś totalnie innego… Całe życie miałam ciemne włosy. Nigdy nie brałam pod uwagę tego, że mogłabym być blondynką. Jak się okazało inni też… ludzie przestali poznawać mnie na ulicy! To jest dopiero zmiana! Zajęło mi to kilka miesięcy. Zaczęło się od lekkiego rozjaśnienia końcówek. Tak czy siak, w grudniu byłam już blondynką. Blond włosy – odhaczone!

Kolejna niemożliwa sprawa, to moja waga. Odkąd pojawiła się niedoczynność tarczycy, było tylko gorzej i gorzej. Nie umiałam nad tym zapanować, mimo leków. Zabierałam się do tego kilka razy i wciąż nic z tego nie wychodziło. Ale postanowienie, to postanowienie! Skoro to miał być magiczny rok, to musiało się udać! Zawzięłam się i od maja do lipca schudłam 8kg! Może pomyślisz, że to niewiele, ale wystarczyło na zmianę rozmiaru z M na S. Więcej już nie chudnę, tyle wystarczy. Czuję się świetnie! Nowa waga – odhaczone!

Dwa postanowienia dla umysłu

Chwilę przed urodzinami zaczęłam zmieniać swoją rzeczywistość i układać na nowo w głowie. Powoli miałam dosyć tego, jak wygląda każdy mój dzień. Tej przepychanki między domem, a pracą. Pociągów o 7 rano i niewielu chwil w pełni poświęcanych dziewczynkom. Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona… Nie miałam czasu na życie, pasje i siebie. Powoli w głowie zaczął kiełkować plan. Uwielbiam pisać i rozmawiać z ludźmi. Byłam silniejsza niż kiedykolwiek i chciałam się tą siłą podzielić. Postanowiłam, że pierwszym krokiem w nowe, będzie mój własny blog.

Tak właśnie powstało to miejsce. Celem nie były zasięgi, miliony wejść i popularność. Chciałam motywować inne kobiety do działania i pokazywać im, że jak się czegoś bardzo chce, to można góry przenosić! Wiesz co jest moim sukcesem? To, że właśnie czytasz ten wpis. To, że jesteś ze mną. Bardzo Ci za to dziękuję. Jestem również wdzięczna za wiadomości, które dostaję od innych kobiet. I nie chodzi tu o karmienie próżności, a o uśmiech na twarzy, gdy czytam miłe słowa, gdy wiem, że na coś się przydało to moje paplanie. Dziękuję raz jeszcze, że tu jesteś, jeszcze dlatego, że dajesz mi siłę. I motywację do dalszego pisania. To wspaniałe uczucie! Bałam się opinii innych, tego, czy ktoś tu w ogóle wejdzie. A Ty jesteś. Dziękuję, że pomogłaś mi spełnić postanowienie nr 3. Bloga założyłam 14go lutego 2019 r. – odhaczone!

Kolejne postanowienie, to już bardziej marzenie wielkiego kalibru, ale o tym zaraz. To całe pisanie spodobało mi się na tyle, że postanowiłam zostać copywriterem. Skoczyłam 5 tygodniowy kurs, zaczęłam od malutkich zleceń i okazało się, że jest nieźle. Dało mi to szansę podejść do tego wspomnianego wielkiego kalibru – własnej firmy. Od 2011 roku zajmuję się zawodowo marketingiem internetowym, postanowiłam pracować na własny rachunek. To było trudne postanowienie. Totalna zmiana. Praca zdalna przy artykułach, szkolenia i oferta dla firm. Po ponad 8 latach na korpo etatach, chciałam odmiany. W maju, wraz z początkiem zmiany wagi, postanowiłam odejść z pracy i zacząć swoje. Firmę założyłam 5 go czerwca. Od tej pory mam mnóstwo pomysłów i pracy, ale też dużo swobody, której zawsze brakowało mi w korpo. Własny biznes – odhaczone!

Jedno postanowienie dla drugiego człowieka

Od zawsze staram się pomagać innym. Przekazuję 1% podatku dla Fundacji Gajusz, nałogowo wspieram zbiórki na Siepomaga.pl, organizuję Szlachetną Paczkę, oddaję ubrania na wolontariat, angażuję się w akcje lokalne… Zastanawiałam się, co jeszcze mogę zrobić. Od lat myślałam o zostaniu genetycznym bliźniakiem, ale nigdy nie miałam odwagi zarejestrować się w bazie DKMS. Niby metoda pobierania krwiotwórczych komórek macierzystych z krwi obwodowej, to 80% przypadków, ale zostaje te 20%… Tu w grę wchodzi pobranie z talerza kości biodrowej. Ten fakt paraliżował mnie tak, że totalnie nie potrafiłam przeskoczyć tej bariery w głowie. No i to się nazywa postanowienie! Z DKMSem zwlekałam najdłużej, dopiero pod koniec sierpnia postanowiłam zamówić swój zestaw. Gdy zobaczyłam kopertę w skrzynce… strach, obawa? Chyba tak. Trzy dni przed urodzinami odważyłam się pobrać próbki. Rejestracja w bazie DKMS – odhaczone!

Niemożliwe jest możliwe!

Jeśli o czymś bardzo marzysz, jeśli wciąż zastanawiasz się, czy to ma sens… po prostu spróbuj. Miej wszystko i wszystkich w nosie, i zacznij realizować swoje marzenia! Stawiaj poprzeczkę wyżej, nie zadowalaj się bylejakością. Uwierz w siebie i swoją siłę! Skoro w rok można zostać blondynką, schudnąć 8 kg, założyć bloga i własną firmę, a także pokonać strach i oddać cząstkę siebie innej osobie, to… niemożliwe jest możliwe!

Fot. Elwira Dobrzańska

P.S. Spódnica z La Farfalla 🙂

.

Dziewczynka dojrzewa, czyli rozmowa o pierwszej miesiączce

1

Pamiętasz swoją pierwszą rozmowę z mamą o miesiączce? Pamiętasz, jak się wtedy czułaś? Krępowało Cię to, czy wręcz przeciwnie? Bardzo często to trudny moment dla mamy i córki, ale nie można odwlekać go w nieskończoność. Hormony buzują, dziewczynka dojrzewa, a moment pierwszej miesiączki zbliża się wielkimi krokami. Twoja mała dziewczynka dorasta i niedługo stanie się kobietą. Jak przygotować się do tej rozmowy i jak zacząć, aby obie strony czuły się komfortowo?

Rewolucja czy ewolucja?

Taką rozmowę przeprowadzę za kilka lat z moją córką, ale już teraz czuję oddech kilku trudnych tematów na karku. Pierwszy z nich – skąd się biorą dzieci? Nie opowiadam jej, że dzieci przynoszą bociany, albo znajduje się je w kapuście. Pokazałam jej “zdjęcia” USG z brzucha, ale też te z ogromnym brzucholem, gdy była w środku. Powoli tłumaczę, odpowiadam na zadawane pytania i nie unikam trudnych tematów.

Wracając do tematu miesiączki – wychodzę z założenia, że trzeba rozmawiać ze swoimi dziećmi o wszystkim. Oczywiście poziom rozmowy musi być dopasowany do etapu rozwoju. Jeśli tematy rozwijane są na przestrzeni lat, czy miesięcy, o wiele prościej wyjaśnić wszystkie szczegóły w odpowiednim momencie. Nie wiem, jak rozmawia się z córką o pierwszej miesiączce w praktyce, wiem jednak, jak ja chciałabym być uświadomiona i to, jak będę chciała tę wiedzę przekazać córkom za jakiś czas. Mam też garść informacji, które mogą Ci się przydać.

Dojrzewanie – wielkie zmiany

Pierwsza miesiączka to delikatny i bardzo wrażliwy temat. Dla kobiet, które miesiączkują od lat, nie jest to nic zaskakującego, jednak dziewczynka, która dopiero zaczyna dojrzewać, może czuć się skrępowana. Najważniejsze,by dać jej poczucie bezpieczeństwa, pokazać, że może rozmawiać z Tobą o wszystkim. Jeśli do tej pory niewiele ze sobą rozmawiałyście na tematy poważniejsze niż to, co chce zjeść na obiad – może być ciężko. Ważne jednak jest to, by odpowiednio się do tego przygotować i wybrać dobry moment.

Kiedy rozmawiać z córką o miesiączce?

No właśnie, tu może pojawić się problem. Dojrzewanie jest takim etapem w życiu młodego człowieka, gdy hormony buzują, emocji jest więcej niż kiedyś, a nawet najmniejszy problem urasta do rangi tragedii narodowej. Do tego wszystkiego ciało dziewczynki zaczyna się zmieniać. Pierwszy stanik, zaokrąglone biodra i… pryszcze na czole. Tak jest i nic na to nie poradzisz. Pamiętasz, gdy Ty miałaś naście lat? No właśnie, nie było lekko! Pomyśl, że ona właśnie teraz przeżywa to samo. Często puszczają jej nerwy, trzaska drzwiami i zamyka się w sobie. Bądź cierpliwa, nie odpuszczaj, nie narzucaj się, ale daj jej poczucie, że jesteś blisko.

Kiedy pojawia się pierwsza miesiączka?

To kwestia indywidualna i ma na nią wpływ wiele czynników, takich jak styl życia, czy po prostu geny. Są jednak pewne przesłanki, które świadczą o tym, że niedługo nadejdzie pierwsza miesiączka. Około 2-3 lat przed tym momentem, można zauważyć powiększenie się gruczołów piersiowych, czyli po ludzku rzecz ujmując – piersi. Około rok wcześniej, można zaobserwować bardzo szybki wzrost. Ni stąd, ni zowąd, młoda nagle wyrasta z ulubionych, dziecięcych jeansów. Ostatnia przesłanka, którą można usytuować w czasie i nie jest zbyt przyjemnym tematem, to białe upławy. Pojawiają się zazwyczaj kilka miesięcy przed pierwszym okresem.

Pierwsza miesiączka u dziewczynki – kiedy

No tak, obserwacje obserwacjami, ale kiedy można spodziewać się tego momentu? Najczęściej pierwszy okres u dziewczynek pojawia się około 12-13 roku życia, nie ma jednak nic dziwnego, gdy przyjdzie trochę wcześniej lub moment później. Jeśli jednak Twoja córka zacznie miesiączkować przed ukończeniem 9 lat, albo wręcz przeciwnie – nie będzie miała okresu, a skończy 15 lat, wtedy musicie skonsultować się z lekarzem.

Jak rozmawiać z córką o miesiączce?

Zacznijmy od tematu przyziemnego – opowiedz jej o środkach higienicznych. O podpaskach, tamponach, wkładkach na ostatnie dni. Nie jest to wcale tak proste, jakby się mogło wydawać. Sama kilkanaście lat temu byłam świadkiem, gdy koleżanka nie miała o tym pojęcia i niestety źle założyła podpaskę. Wiesz, nie pionowo, a… poziomo. Sytuacja co najmniej krępująca. Warto więc pokazać, opowiedzieć i wyjaśnić – co, gdzie i kiedy.

Brak wsparcia mamy i unikanie tematu bardzo często skutkuje wstydem i obawami w dorosłym życiu. Kobiety niechętnie poruszają ten temat, bojąc się o reakcję partnera, bliskich, a nawet innych kobiet! A przecież miesiączka jest czym zupełnie naturalnym.

Porusz także temat bólu menstruacyjnego. Nie wiem jak Ty, ale ja mam ogromny problem w pierwszych dniach okresu. Boli mnie tak, że zwykła tabletka to za mało, muszę uciekać się także do innych rozwiązań. Przygotuj ją też na to, że bardzo często te pierwsze miesiączki są bardzo bolesne, potem sytuacja może się poprawić.

Moje sposoby na ból menstruacyjny

O takim bólu wiem naprawdę dużo! Ból brzucha przed pierwszą miesiączką w moim przypadku skończył się tygodniowym pobytem w szpitalu z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego. Po obaleniu tej diagnozy, szukali dalej, a pomagała tylko silna kroplówka przeciwbólowa. No, a później dostałam okresu. Coś o tym bólu wiem! Zawsze w kalendarzu zaznaczam dzień wystąpienia krwawienia, żeby być przygotowaną i mieć pod ręką tabletkę. Bez szybkiej reakcji, dzień staje się nieznośny.

Domowe sposoby na ból miesiączkowy

  1. Mocna tabletka przeciwbólowa, w momencie, gdy tylko zaczynam czuć lekki ból.
  2. Ciepły okład na brzuch. Wersja luksusowa to termofor, ta bardziej budżetowa – duża, plastikowa butelka. Oczywiście w obu przypadkach w środku powinna znajdować się bardzo ciepła woda.
  3. Sen. Nic tak nie działa jak te trzy metody razem wzięte, dokładnie w tej kolejności.
  4. Można zastosować także gorącą kąpiel, która rozluźni mięśnie. Nie może być ona jednak zbyt długa!
  5. Niektórzy polecają również napary ziołowe lub aktywność fizyczną – ja nie próbowałam.

Ostatnia i najważniejsza kwestia – cykl menstruacyjny. Warto opowiedzieć córce co i jak, mimo tego, że pewnie słyszała to już na biologii. Poniżej znajdziesz najważniejsze informacje.

Menstruacja, miesiączka, okres

Bez względu na nazwę, oznacza to samo. Jak w ogóle przebiega cykl menstruacyjny i czemu właściwie pojawia się krwawienie? No własnie, niby wiesz, ale usystematyzować wiedzę nie zaszkodzi. Zacznijmy od podstaw – cykl trwa około 28 dni (tak, może trwać krócej lub dłużej, to kwestia indywidualna). Za każdym razem z jajników uwalniana jest dojrzała komórka jajowa, a proces ten nazywamy owulacją, czyli szansą na ciążę.

Można wyróżnić trzy fazy cyklu: folikularną, wspomnianą owulację i lutealną. Pierwsza zaczyna się w momencie, gdy pojawia się krwawienie i dobrze znany Ci PMS. Przy założeniu, że cykl miesiączkowy ma około 28 dni, faza folikularna potrwa około 14 dni. Następnie do gry wkracza komórka jajowa, która wyrusza w drogę do macicy. Plemnik ma 24h na zapłodnienie – tyle trwa owulacja. Następnie przechodzimy do fazy trzeciej – lutealnej. Wszystko jest w pełnej gotowości do zapłodnienia i zagnieżdżenia się komórki jajowej w ścianie macicy. Jeśli jednak kobieta nie zachodzi w ciążę, to po 14 dnia komórka jest wydalana, a nabłonek ścian macicy złuszcza się. No i zaczynamy krwawić. I tak w kolo Macieju, aż do menopauzy 🙂

.

Toksyczny facet – zostać, czy odejść

0

Najpierw są ukradkowe spojrzenia, spacery i pierwsze pocałunki. Potem miłość uderza z wielką siłą i już wiesz, że przepadłaś. Myślisz o nim, każdą chwilę chcesz spędzać razem. Zostajecie parą, przychodzi czas na wspólne plany – zamieszkanie ze sobą, może ślub, dzieci. Brzmi jak bajka i tak się zazwyczaj zaczyna. Co jednak, jeśli on okazuje się być toksycznym facetem? Niszy Cię od środka, krzywdzi dzieci. Zostać, czy odejść?

A miało być tak pięknie

Wróćmy do bajki, do momentu, gdy patrzycie sobie w oczy i snujecie plany. Być może już wtedy zauważasz pewne szczegóły, które Cię niepokoją, ale nie chcesz uwierzyć, że tak właśnie jest. Może krzyknie czasami za głośno, popchnie przez przypadek. Albo nie weźmie pod uwagę Twojego zdania lub spędzi kolejny z rzędu wieczór z kolegami. Tłumaczysz go, prawda? Że wcale nie chciał, że coś Ci się wydaje, że… to Twoja wina. A on, wcale nie wyprowadza Cię z błędu. Utwierdza w przekonaniu, że jesteś zazdrosna, czepiasz się szczegółów i coś sobie wymyśliłaś.

I tak brniecie razem do przodu. Z innymi planami na przyszłość, tylko Ty jeszcze tego nie wiesz, a może nie chcesz temu wierzyć. Rośnie poczucie winy i jego zuchwałość. Może pojawiają się dzieci i to one zajmują Twoją uwagę. Przeszkadza mu, że za głośno płaczą, słabo się uczą, że poświęcasz im dużo czasu. A może to Ty mu przeszkadzasz, a dzieci uświadamia, jaką mają złą matkę.

A miało być tak pięknie, prawda? Czujesz się winna, nie możesz spać, płaczesz. Wciąż jednak w Twojej głowie to Ty jesteś sprawcą zamieszania. On przecież kiedyś był inny, nie mógł się tak zmienić. Poza tym – macie dzieci. One nie powinny wychowywać się bez ojca. Musisz zacisnąć zęby i trwać w tym wszystkim, a toksyczny mąż jest gdzieś obok.

Jest źle, ale co dalej?

Powoli kiełkuje w Tobie myśl, że może nie tak to powinno wyglądać, że zasługujesz na coś lepszego. Wciąż jednak nie potrafisz sobie wyobrazić, jak mogłabyś żyć sama. Ty i dzieci. Być może nie pracujesz i obawiasz się, z czego będziesz żyć, jak się utrzymacie, gdzie zamieszkacie. Nie, jeszcze nie podejmujesz decyzji. Jesteś za słaba, no i przecież on się jeszcze zmieni…

Starasz się rozmawiać, proponujesz znalezienie pomocy. Ale jak grochem o ścianę, prawda? On nie słucha, mówi, że to Twoja wina. Żebyś nie przesadzała i nie robiła nic głupiego. Ty zamykasz się w sobie i coraz częściej nie czujesz nic. Płaczesz. Przemoc fizyczna, psychiczna, zdrada, obojętność. Bez względu na powód, Ty przy nim trwasz. Bo dom, dzieci, rodzina, znajomi, sąsiedzi. A gdzie w tym wszystkim jesteś Ty? Czy myślisz o sobie?

Dzieci powinny mieć ojca

Zgadzam się. Ale nie za wszelką cenę. Nie powinny widzieć płaczącej mamy, krzyczącego taty. Nie powinny widzieć, jak zamykasz się w sobie i obojętniejesz. Jak powoli rozpadasz się na milion kawałków. Chcesz, żeby Twój syn zrobił to samo innej kobiecie? Żeby Twoja córka była w tej samej sytuacji? Myślisz, że nie widzą? Mylisz się. Widzą i czują. Toksyczny ojciec nie pomaga im w budowaniu swojej pewności siebie, szczęścia i siły.

Cierpisz Ty i Twoje dzieci. Nie jesteś sobą. Starasz się udowodnić światu, że wcale nie jest tak źle. Koleżance odpowiadasz, że mąż ma słabszy moment, a siniaki są po upadku ze schodów. Tak, dzieci powinny mieć ojca. Dobrego ojca. I silną matkę, która da im piękne dzieciństwo.

Trudna decyzja

Od lat właściwie robisz wszystko sama. Kąpiesz dzieci, kupujesz im kapcie do szkoły, chodzisz na wywiadówki, robisz zakupy, gotujesz, sprzątasz, planujesz wakacje i święta. Sama ogarniasz cały Wasz świat. Toksyczny mąż jest gdzieś obok. Patrzy w telewizor, krytykuje dodatkowe kilogramy, przeszkadza mu wszystko i… wszyscy. Wydaje mi się, że to dobry moment na decyzję. Odejść, czy zostać?

Ja w takiej sytuacji postawiłabym wszystko na jedną kartę. Jeśli wiesz, że nic się nie zmieni, po prostu odejdź, opuść toksycznego męża. Jeśli widzisz nadzieję – zostań. Ale nadzieję popartą czynami, nie zwykłe słowa. Walcz, jeśli masz siłę i widzisz, że jeszcze można odczarować rzeczywistość. Jeśli nie, po prostu odejdź.

Dla siebie, dla dzieci. Podejmij decyzję, znajdź oparcie w kimś bliskim i po prostu to zrób. Nie czekaj, aż zniszczy wszystko, co jeszcze Ci zostało. Jesteś wyjątkowa i ważna, wiesz? Nie pozwól odebrać mu tej ostatniej cząstki siebie. Bądź silna i walcz o resztę swojego życia.

Nie jesteś sama i kilka kobiet, które podjęło tę decyzję, chce Ci coś powiedzieć:

  • “Warto zrobić krok do przodu, być po prostu sobą.”
  • “Walcz o siebie, bo będzie tylko gorzej. Toksyczny mąż się nie zmieni. To nie miłość, zasługujesz na wiele więcej.”
  • ” Bardzo ciężko jest odejść od takiej osoby, ale warto walczyć o tą wolność.”
  • “Nie warto być w związku na siłę, czy z poczucia obowiązku. Trzeba znać swoją wartość i po prostu odpuścić.”
  • “Czasem kobiety mają zapędy do tłumaczenia chorej zazdrości czy agresywności miłością, ale to nie tędy droga. Nie musimy być z kimś za wszelką cenę.”
  • ” Podjęłam taka decyzję i nie żałuję – jestem szczęśliwa, ja i dzieci.”
  • “To była najlepsza decyzja w moim życiu. Odważ się i zrób krok do przodu.”
.

Zanim to powiesz, pomyśl dwa razy

1

Tak prosto jest oceniać i radzić, prawda? Spojrzeć i powiedzieć to, co siedzi Ci w głowie, bez zastanowienia. Nie myśląc o tym, co czuje ta druga osoba i w jakim jest stanie. Co dzieje się obecnie w jej świecie. Zranić na wskroś słowem, które wcale nie powinno być wypowiedziane. Jestem pewna, że nie raz czułaś ten ból. Nie raz płakałaś. Zastanawiałaś się, jak tak można. Być może ktoś argumentował to troską, ale troska wygląda zupełnie inaczej.

“Nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe”. Głupi frazes, czy sens człowieczeństwa? Dzisiaj opowiem Ci trzy sytuacje z mojego życia. Już teraz proszę – zanim coś powiesz, pomyśl dwa razy. Proszę.

Ależ z niej gruba świnia

Gdy w kilka miesięcy tyjesz 20 kilogramów i z rozmiaru 34 wskakujesz na 40, nie jest łatwo. Pewnego dnia stajesz przed lustrem i zupełnie nie poznajesz siebie. Znika ta zgrabna kobieta, która ważyła jeszcze chwilę temu 52 kg, a na jej miejscu pojawia się 72 kilogramowy wieloryb. Tak, tak właśnie o sobie myślałam. Nie poznawałam siebie. Ćwiczyłam, niewiele jadłam i wciąż tyłam. Wcale nie objadałam się bez opamiętania. Starałam się nad tym zapanować, ale zupełnie nie miałam na to wpływu. Pewnie myślisz sobie, że to przecież nie koniec świata, że nie było tak źle. Dla mnie było. Nie miałam nad tym żadnej kontroli.

Wiesz, słyszałam te wszystkie komentarze. Niby niewypowiadane do mnie. Widziałam te spojrzenia. Niby nie kierowane na mnie. I wszystko tak bardzo bolało. Może myślisz, że jestem pusta, ale wiesz, nie chodziło tylko o wagę. Czułam, że nie panuję nad życiem, że dzieje się coś, czego nie mogę opanować. Zaczęłam wędrówkę po lekarzach, robiłam badania i… wciąż nic. Jedna Pani endokrynolog powiedziała mi, że to nie kwestia hormonów, że po prostu jestem gruba. Że zamiast chodzenia po lekarzach, powinnam poszukać siłowni. Zabolało. Potem pewna znajoma mojej mamy, powiedziała mi wprost – “ależ Ty się gruba zrobiłaś”. Zabolało jeszcze bardziej.

Kolejny lekarz i kolejne badania. Tym razem trafiony – zatopiony. Niedoczynność tarczycy. Po pierwszym miesiącu na lekach było zdecydowanie lepiej. W pierwszym cyklu z magicznymi pigułkami zaszłam też w ciążę i do 6 miesiąca, byłam już 6 kg lżejsza.

Jeśli znasz mnie od niedawna, nie wiesz, jak wyglądałam wcześniej. Że od kilku miesięcy walczę o każdy kilogram, że schudłam 8 kg. Że czasami budzę się z dnia na dzień, a waga wskazuje 2 kg więcej. I wiesz, nie chodzi mi tylko o wygląd. To kwestia tego, jak się czuję. Nie pilnuję wagi dla Ciebie, rodziny, czy znajomych. Chcę czuć się dobrze ze sobą. Nie oceniaj mnie, zanim coś powiesz, zastanów się dwa razy.

Odpuść, na pewno zajdziesz

O ciąży już wspomniałam. O tym, że walczyłam o nią 12 miesięcy – nie. Kolejne badania, u kolejnych specjalistów. Robiłam testy, mierzyłam temperaturę i starałam się zrozumieć, co ze mną nie tak. I wiesz, szczerze nienawidziłam tych wszystkich wspaniałych rad. O tym, jak trzeba odpuścić, na wakacje pojechać, przestać się przejmować. Cholera jasna, serio? Byłaś kiedyś w takim momencie? To nie była kwestia tego, że musiałam mieć dzieci tu i teraz. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że mogę, bo… nieważne. To temat na inną rozmowę.

I to nie tak, że byłam owładnięta tą myślą i staraniami. Po prostu bardzo chciałam być mamą i nie wychodziło. I wszyscy dookoła mieli wspaniałe rady, chociaż wcale o nie nie prosiłam. Nie opowiadałam też, jak się staram i nie mogę. O tym się zazwyczaj nie mówi. Gdy dziesiąty raz z rzędu na teście nie masz drugiej kreski. Uwierz, że nie jest to proste, że nie chcesz o tym mówić i słuchać, co powinnaś, a czego nie.

Wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie będę radzić komuś, kto stara się o dziecko. U mnie to była kwestia niedoczynności tarczycy. Pierwszy cykl z tabletkami i od razu zaskoczyło. Ale o tym napisałam Ci już wyżej. Zanim powiesz coś takiego kobiecie walczącej o dziecko, zastanów się, czy Twój komentarz jest na miejscu. Nie wyskakuj ze złotymi radami. Proszę.

Ależ pewna siebie

To całkiem świeże, ale nie boli. Tu będzie krótko i na temat. Tak, jestem cholernie dumna z tej pewności siebie. Długo o nią walczyłam. Szczerze? Zajebiście cieszę się z tego, w jakim miejscu teraz jestem. W nosie mam opinię innych. Realizuję marzenia i idę do przodu. I co z tego, że ktoś wyrazi wątpliwość na temat mojego bloga, zaśmieje się, co to ze mnie za blogerka z koziej dupy. Że założy się z kimś innym, ile wytrzyma moja firma i kiedy wrócę na etat. Możemy pośmiać się razem. Oprócz pewności siebie, mam też dystans, którego kiedyś mi brakowało.

Tak jak asertywności i poczucia własnej wartości. Teraz możesz się ode mnie uczyć, jeśli masz z tym problem. Bo ja nie marzę, ja realizuję marzenia. W końcu w siebie uwierzyłam. W to, że niemożliwe jest możliwe też. To możesz mówić, że jestem cholernie pewna siebie.

Zanim ocenisz, udzielisz rady i wyrazisz “troskę”, pomyśl dwa razy

Jeśli dziewczyna ma blond włosy i doczepione rzęsy, to może wcale nie jest pustą i bezwartościową osobą. Może po prostu to jej naturalny kolor włosów, a o takich rzęsach marzyła całe życie.

Jeśli znajoma schudła drastycznie i ma cienie pod oczami, to może wcale nie głodzi się i nie laszczy. Może po prostu ma depresję i ciężko jej wstać z łóżka.

Jeśli piękna i silna kobieta nagle przestała się odzywać, to może wcale nie jest wyniosłą suką. Może po prostu rozwodzi się z mężem i nie radzi sobie z życiem.

Mam wyliczać dalej problemy i złudzenia? Cholera, tak prosto jest oceniać i zranić słowem. A może warto czasami pomyśleć dwa razy? Zapytać co słychać, uśmiechnąć się? Zająć się swoim życiem i nie radzić innym? Wrócę do początku – “Nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe”. Proszę.

.

Kobieto! Nie musisz się tłumaczyć!

3

Wiesz, że wcale nie musisz tłumaczyć się ze swoich wyborów? Masz prawdo do podejmowania własnych decyzji, nie musisz ich zawsze argumentować. Nie wiesz o co mi chodzi? Ano o to, że na pewno często dorzucasz milion słów na wytłumaczenie swojego postępowania. Nie informujesz otoczenia, od razu włączasz tryb “obrona” – dlaczego i za ile. Nie przyjmujesz komplementów, usprawiedliwiasz się i przejmujesz opinią innych. Podstawowe pytanie brzmi – po co? Czujesz się winna, zobowiązana to wytłumaczenia?

Nowa sukienka, ale… z wyprzedaży

Ile razy odpowiadałaś na skomplementowanie Twojego ubioru, słowami, że kupiłaś na wyprzedaży? A ile razy po prostu podziękowałaś? Zazwyczaj mówisz, że z promocji, że stara i generalnie nic wielkiego. Dlaczego? Nie lubisz, gdy ktoś zwróci uwagę na to, że bardzo ładnie wyglądasz? Czujesz potrzebę usprawiedliwienia się? Poinformowania świata, że nie wydajesz dużo na ubrania? A może chcesz się usprawiedliwić, że pieniądze wydałaś na siebie, a nie dzieci i dom?

Jeśli masz pieniądze i ochotę, aby wydać na sukienkę 1 000 zł, to po prostu to zrób. Jeśli uwielbiasz szperać w lumpeksach i wynajdować perełki – nie wstydź się. To wyłącznie Twoja decyzja, gdzie robisz zakupy. Nie musisz się tłumaczyć.

Masz prawo kupić sobie coś ładnego. Możesz wydać pieniądze na siebie. Możesz pięknie wyglądać i tak po prostu przyjąć komplement.

Masz prawo wydawać na siebie pieniądze

Nie chodzi mi o takie wydawanie bez sensu, na byle co. Szkoda pieniędzy, no i mało to ekologiczne. Nie popieram totalnego konsumpcjonizmu, ale możesz od czasu do czasu wydać na siebie pieniądze, bez wyrzutów sumienia. Pracujesz, czy nie – coś od życia Ci się należy.

Historia z życia wzięta – koleżanka opowiada mi o zabiegu, na który chodzi regularnie. Rozbijanie cellulitu, czy coś. Zanim zdążyłam zapytać o co właściwie w nim chodzi, dowiedziałam się, że nie jest drogi i to tylko 40 zł a działa. Nie chciała poinformować mnie,że trafiła na fajną cenę za skuteczny zabieg, ale obronić, że wcale dużo za to nie płaci. Pytam więc, czemu się tłumaczy, czy jeśli ten zabieg kosztowałby 100 zł, to miała by wyrzuty sumienia? Na jej twarzy konsternacja. Po czym szybka odpowiedź – masz rację, mężowi też się od razu usprawiedliwiłam się ceną, chociaż wcale o to nie pytał.

Jeśli masz potrzebę pozbycia się cellulitu, farbowania włosów, depilacji woskiem, czy Bóg wie czego – zrób to. Po prostu, dla siebie. Masz do tego prawo.

Możesz pracować, możesz też “siedzieć” w domu

Zakupy to dosyć błaha sprawa. Przejdźmy do czegoś mocniejszego – praca. Ten temat wzbudza wiele kontrowersji. Ja zazwyczaj spotykałam się z komentarzami odnośnie tego, że pracuję, a moje dzieci chodzą do żłobka i przedszkola. Że serca nie mam, jak można dziecko do żłobka oddać, czy mi nie żal, że cały dzień spędzą poza domem. Co robiłam? Tłumaczyłam się. Że ja bez pracy nie umiem, że jest to dla mnie bardzo ważne, daje mi to siłę i wiarę we własne możliwości. Recytowałam formułki przygotowane wcześniej w głowie, ale wtedy się dopiero zaczynało… cała dyskusja i argumentacja.

Teraz tego nie robię, po prostu informuję. To moja sprawa.

Nigdy nie mówiłam kobietom “siedzącym” w domu, że to bez sensu. Wychodzę z założenia, że każda z nas ma prawo wyboru. Jeśli nie pracujesz i jesteś szczęśliwa, to co mi do tego? Skoro ja pracuję, to Ty też musisz? Hello?!

Nie musisz usprawiedliwiać się czemu pracujesz, ani argumentować tego, czemu nie chcesz iść do pracy. Masz prawo do własnej decyzji, nikt nie powinien Cię z niej rozliczać. Każda z nas może zdecydować, czy idzie na etat, otwiera swoją firmę, czy po prostu zajmuje się domem i dziećmi.

Wisienka na torcie – dzieci

Skoro mowa o dzieciach… Każda kobieta POWINNA posiadać dzieci. Inaczej jest przecież mało wartościowa, jej rodzina jest niepełna, a życie nie ma sensu. Ok, Twoje może tak, ale inna kobieta ma prawdo do decyzji, prawda? Tak, wiem – nikt jej na starość nie poda szklanki wody. Serio? Dzieci masz po to, żeby podawały Ci wodę, jak już będziesz stara? Nie dajmy się zwariować, nie każmy się komuś tłumaczyć z jego osobistych decyzji. Jeśli nie rzutuje ona na Twoje życie, to zostaw tę kobietę w spokoju i daj jej żyć. Chcesz, żeby przyszła do Twojego domu i zaczęła udzielać Ci rad?

One bardzo często z automatu zaczynają się tłumaczyć – że dzieci lubią i to wcale nie o to chodzi, że czekają na jakąś tam chwilę, że mają za małe mieszkanie. Kilka razy w życiu usłyszałam: “nie chcę mieć dzieci, nie czuję tego i tyle”. Serio! Te kobiety boją się powiedzieć, że po prostu nie chcą mieć dzieci.

Mam dwie córki. Obie planowane, wyczekane, które kocham nad życie. O dzieciach marzyłam od zawsze. Nie daje mi to jednak prawa oceniania kobiet, które nie czują instynktu macierzyńskiego. A od nich wiecznie wymaga się tłumaczenia… Trzeba przecież zapytać o to, czy nie chce, czy nie może. Jak nie chce – dlaczego, to taka wspaniała przygoda. Nie może – opowiedz mi o swoich doświadczeniach i koniecznie – “znam kogoś kto nie mógł, a zrobił to i to, i się udało”. Ale o tym innym razem, bo mam duże doświadczenie w tym, jak nie mogłam i co powinnam zrobić.

Nie tłumacz się, bądź szczęśliwa

Wspaniała, wyjątkowa kobieto – nie tłumacz się ze swoich decyzji. Możesz ubierać się na lumpeksie, albo w drogich sklepach. Masz prawo do wydawania pieniędzy na siebie, nie tylko swoje bąbelki i dom. Możesz pracować lub po prostu zajmować się domem. Nie musisz też mieć męża i dzieci – to Twój wybór. Przestań się tłumaczyć, zacznij żyć! Przyjmuj komplementy, dziel się informacjami i nie ulegaj presji otoczenia. Nie tłumacz się wciąż, uwierz w siebie… BŁAGAM!

.

Wciąż jestem za słaba, czyli o tym, jak gubi nas perfekcjonizm

1

Masz czasami takie wrażenie, że wciąż jesteś za słaba? W domu, w pracy, życiu? Mieszkanie nie jest dość wysprzątane, dzieciom poświęcasz za mało czasu, nie dostajesz awansu, bo przecież nic nie umiesz, a pasja – no tak, gdzie jeszcze w tym wszystkim miejsce na pasję. A może podchodzisz do życia zbyt perfekcyjnie? Może to wszystko jest wyłącznie w Twojej głowie?

Perfekcyjna matka

Wstajesz rano i zaczynasz ogarniać domową rzeczywistość. Wróć, zaczęłaś pewnie wieczorem od zlewu z brudnymi naczyniami i zabawek, które zaatakowały Twój salon. Położyłaś się spać z myślą, co musisz jutro zrobić, aby wszystko perfekcyjnie ogarnąć. Wstajesz więc rano, budzisz dzieci, pomagasz w ubraniu się i umyciu, robisz śniadanie. Dzieci muszą przecież być dokładnie przygotowane do kolejnego dnia. Przedszkole, szkoła, zajęcia dodatkowe. Twoja pociecha musi umieć śpiewać, tańczyć, liczyć, pisać, dobrze też, żeby czytała dużo książek, mówiła w kilku językach i koniecznie miała same piątki. Siedzisz w domu z maluchem? No tak, trzeba zainwestować czas w jego rozwój i idealnie zbilansowaną dietę, a do tego jeszcze dobrze wyszorowana armatura w łazience, pościelone łóżka i test białej rękawiczki na szóstkę.

Trudne to wszystko, ale przecież musi być idealne. Nie możesz pozwolić sobie na odstępstwo od normy. Bez Twojej czujności i gotowości przez 7 dni w tygodniu i 24 godziny na dobę, wszystko się zawali. Ten idealny świat. Idealnie czyste dzieci i idealnie wysprzątane mieszkanie.

I tak wciąż czujesz, że daleko Ci do perfekcjonizmu, prawda? Wciąż jesteś za słabą matką i za słabo ogarniasz dom. A jeśli jeszcze do tego dochodzi praca…

Perfekcyjna kobieta pracująca

…to tak – też jesteś słaba. Nie możesz przecież poświęcić się pracy, skoro masz na głowie dzieci i dom. Inni pracownicy są przecież lepsi od Ciebie. Więcej pracują, więcej potrafią. Nieważne, że Ty przez kilka godzin robisz tyle, co inni w dwa dni. Wciąż się nie doceniasz i zastanawiasz jak podnieść swoje kwalifikacje. Co zrobić lepiej, na jaki pójść kurs i czy jeśli spóźniłaś się dzisiaj do pracy 10 minut, to ktoś zauważy.

No właśnie, spóźnienie. A przecież wszystko miało być perfekcyjnie zgrane. Niestety, Twoje dziecko miało inny plan. Nie chciało się ubrać, a potem 15 minut zakładało kapcie w przedszkolnej szatni. Tak, wiem – pomogłaś, żeby szybciej poszło. A i tak się spóźniłaś.

Myślisz od dawna o zmianie pracy? A może o własnym biznesie? No tak, nie poradzisz sobie, bo przecież jesteś za słaba. Inni są inteligentniejsi, bardziej ogarnięci i mają więcej umiejętności. Żeby zacząć działać, musisz mieć perfekcyjny plan, który będziesz wdrażać w życie krok po kroku. Zbierzesz dużo oszczędności na start, bo jeśli się nie uda (a na pewno się nie uda), musisz mieć z czego żyć. No i pomysł, ten też musi być przemyślany. Każdy, nawet najmniejszy szczegół, musi być dokładnie zaplanowany. Nie ma miejsca na spontaniczność i brak planu.

I mimo tego, że masz w głowie już 10 różnych scenariuszy, przewidziałaś miliard rzeczy, które mogą się nie udać, to wciąż czujesz, że daleko Ci do perfekcjonizmu, prawda? Wciąż jesteś za słaba, by dostać awans lub otworzyć swoją firmę.

Perfekcyjna w każdym calu

To tylko dwa przykłady, ale można je mnożyć. Bo na przykład, jeśli biegasz i masz ochotę wystartować w maratonie… no tak – nie dasz rady. Inni przecież więcej trenują, bo Ty musisz perfekcyjnie wypełnić inne zadania. Tort na urodziny dziecka zamówisz w cukierni, bo musi pięknie wyglądać. Na Instagramie nie przejdzie zdjęcie krzywego ciasta ze zwykłą posypką. Musi być dużo masy cukrowej, jakieś postaci z bajek, baloniki, słoniki i Bóg wie co jeszcze.

No tak, jeszcze jeden świetny przykład. Nie założysz bikini na wakacjach, ani obcisłej sukienki, bo przecież nie schudłaś jeszcze po ciąży. To nic, że minęły 4 lata, Ty wciąż czujesz, że wszędzie jest wszystkiego za dużo. Ale jak masz schudnąć, gdy to wymaga czasu i poświęcenia, a Ty przecież na głowie masz rodzinę, dom i pracę… Bikini i sukienka odpada, stawiasz na styl oversize. W sumie to nawet całkiem modne w tym sezonie…

Olej perfekcjonizm!

A gdyby tak dać sobie trochę luzu? Pozwolić dziecku biegać z brudną buzią, nie zauważyć okruchów pod stołem, a kawę pić ciepłą? Wiem, że wtedy wszystko będzie troszkę mniej perfekcyjne, ale może będziesz szczęśliwsza? Gdy dasz sobie i swoim bliskim prawo do bycia sobą, do pomyłek i mniej idealnie ułożonego planu. Życie jest po to, by… żyć. By być szczęśliwym i czasami iść na żywioł.

Wszechobecne dążenie do perfekcji nie pomoże Twojemu rozwojowi i nastrojowi. Nie musisz być najlepsza, możesz być wystarczająco dobra. Nie goń wciąż za ideałami.

Wiem, że wkurzają Cię nierówno ułożone poduszki na kanapie i zlew pełen brudnych naczyń. Mnie też. Nie zasnę, jak nie ogarnę tych cholernych poduszek, na tej cholernie poplamionej małymi rączkami kanapie. Uwielbiam, gdy wszystko idzie zgodnie z moim planem. Ale wiesz? Nie da się tak przez całe życie. Czasami trzeba odpuścić, inaczej poszarzejesz i znikniesz gdzieś między tymi poduszkami. Przestaniesz być sobą, przestaniesz myśleć o sobie i swoich potrzebach. Stracisz siebie.

Wtedy właśnie będziesz za słaba. Za słaba by żyć i cieszyć się szczęściem. Osiągniesz cel, ale perfekcjonizm Cię zgubi. Będziesz jak taki chomik, który kręci się w kołowrotku. W zamkniętej klatce. Daj sobie czasami trochę luzu, olej plan, w którym wszystko ułożone jest pod linijkę. Nie definiuj siebie perfekcyjnie ogarniętym życiem. Uwierz w siebie, swoje umiejętności i to, że jesteś wspaniałą kobietą. Tak po prostu – zacznij żyć!

.

Kobieta i Pieniądze? Naucz się zarządzać swoimi finansami

0

Co myślisz, gdy słyszysz określenie “kobieta i pieniądze”? Widzisz zadowoloną kobietę, która czuje stabilizację finansową, czy raczej uśmiechasz się pod nosem z myślą, że kobieta może co najwyżej je wydać? Jeśli podchodzisz do tematu według drugiego schematu, to tym bardziej powinnaś przeczytać ten artykuł. Jesteś sama, czy masz rodzinę? Macie wspólne konto? Kto płaci rachunki? Czy czujesz się bezpieczna finansowo? Jest wiele pytań, na które powinnaś sobie odpowiedzieć, ale musisz też pamiętać, żeby nie myśleć stereotypowo. Kobieta i pieniądze to połączenie jak najbardziej na miejscu. Uwierz w to.

Kobieca rewolucja

Wiele mówi się o tym, że obecnie w Polsce kobiety przeżywają rewolucję. Tak – rewolucję, nie bójmy się użyć tego określenia. Kobiety zakładają własne biznesy, prowadzą badania, udzielają się społecznie, działają w lokalnych inicjatywach. Chcą być niezależne finansowo i pragną odnieść sukces. Nie jest to niestety tak proste, jak się niektórym wydaje. Nie wystarczy sama chęć. Aby odnieść sukces musisz się rozwijać, obrać cel i go konsekwentnie realizować. Niestety własny biznes, czy projekt nie jest tylko spełnieniem marzeń i sielanką pracy dla samej siebie. To także zarządzanie pieniędzmi. Jeśli nie potrafisz liczyć, planować, budżetować, będzie Ci bardzo trudno wyjść na prostą. Nawet, jeśli będziesz miała najlepszą księgową na świecie.

A może nie pracujesz i zajmujesz się dziećmi, prowadzisz dom? Czy to oznacza, że nie masz prawa posiadać własnych pieniędzy, planować budżetu i czuć się bezpiecznie? Zdecydowanie masz! Gdzie w takim razie trzymasz własne pieniądze? Czy masz lokaty, oszczędności? Wiem, że nie pracujesz, ale nie zmienia to faktu, że inwestujesz w dom swój czas i energię. Czy w razie katastrofy z partnerem, będziesz mogła odejść i nie martwić się przez jakiś czas finansami?

Nowoczesne kobiety, bez względu na to, czy pracują, czy nie, łączy świadomość finansowa. Coraz więcej z nich zaczyna planować wydatki, zastanawiać się nad inwestycjami, a także buduje swoją stabilność finansową. Nie ma w tym nic złego, że chcesz czuć się bezpiecznie. Nie uważam, że kobiety powinny zająć się wyłącznie dziećmi i garami, nie mamy wcale mniejszego mózgu niż mężczyźni – prawda?

Od zawsze miałam swoje pieniądze

Pierwszą poważną pracę zaczęłam na czwartym roku studiów, po tym jak z Torunia przeniosłam się do Warszawy. Co skłoniło mnie do tej decyzji? Fakt, że w większości ofert pracy stało czarno na białym: “przyjmiemy do pracy osobę po studiach z doświadczeniem”. Skoro jednak studiowałam dziennie, jak miałam je zdobyć? Praca w kinie, czy barze niestety nie była niezwykle pożądanym wpisem w CV. Postanowiłam zmienić miasto, szkołę i tryb studiów na zaoczny. Studiując w weekendy na Uniwersytecie Warszawskim, mogłam łączyć życie zawodowe z nauką. Nie, nie było lekko, ale dzięki temu jestem tu, gdzie jestem.

Do dzisiaj pamiętam pierwsze pieniądze zarobione zaraz po maturze. Niezapomniane uczucie. Pracowałam jako barmanka, a potem całymi dniami spałam. Tak spędziłam większość moich najdłuższych wakacji, tych po liceum. Gdy kilka miesięcy temu otwierałam firmę, najbardziej bałam się tego, że nie będę miała własnych pieniędzy. Nie naszych wspólnych, tych tylko moich. Mimo tego, że moja pensja też wpływała na wspólne konto, to jednak paraliżował mnie fakt, że nie będę dokładała się do budżetu domowego. Szybko okazało się, że jednak dochód jest, ale w trakcie planowania zaczęłam interesować się tematem finansów.

Moją księgowość prowadzi rewelacyjna firma, zarządzana przez genialną kobietę. Nie zwalnia mnie to jednak z obowiązku posiadania podstawowej wiedzy w tym zakresie. Fakt, że od zawsze to ja opłacałam rachunki i zajmowałam się oszczędnościami w naszym domu, wcale nie sprawił, że byłam rekinem finansów. Zaczęłam szukać informacji, czytać artykuły dotyczące budżetowania, planowania i zarządzania pieniędzmi.

Klub Kobieta i Pieniądze

Kilka tygodni temu koleżanka opowiedziała mi o ciekawym projekcie Dominiki Nawrockiej – Klub Kobieta i Pieniądze. Po czym… założyła taki klub w moim mieście – Legionowie. Okazuje się, że nie trzeba uczyć się wszystkiego na własną rękę, że ktoś może pomóc w nauce finansów. W ramach klubów w całej Polsce, kobiety spotykają się i wymieniają doświadczeniami. Tworzą wspólne biznesy, budują kobiece społeczności i edukują się w ramach projektu: 7 Kroków Edukacji Finansowej Dla Kobiet.


Klub Kobieta i Pieniądze Legionowo – Facebook

Klub Kobieta i Pieniądze Legionowo – WWW

Tutaj możesz sprawdzić Kluby działające w innych miastach


Wszystko opiera się na książce Dominiki, która jest zbiorem doświadczeń zdobywanych przez lata. Dzięki nim prowadzi swój biznes, inwestuje i edukuje inne kobiety. I wiesz, co jest w tym najpiękniejsze? To solidarność kobiet, budowanie prawdziwej kobiecej społeczność na terenie całej Polski. Raz w miesiącu zostawiamy dom, dzieci, pracę i spotykamy się, żeby wypić wspólnie kawę i razem zagłębiamy się w kolejny temat.

Teraz pracuję głównie z domu i powiem Ci, że bardzo brakuje mi towarzystwa innych ludzi. To przez internet to nie to samo. Dzięki spotkaniom w Klubie, poznaję kobiety stojące przed podobnymi wyzwaniami, które chcą się wspierać. Oczywiście, jest jeden mały haczyk – spotkania są płatne, ale koszt każdego z nich to… 29 zł. Dwie godziny w gronie fajnych babek, kawa, ciacho i wiedza. To niewielki koszt, prawda?

Zacznij już dzisiaj

Nie czekaj, aż ktoś zrobi to za Ciebie – zacznij budować swoją stabilizację finansową. Sprawdź na co i ile wydajesz, zaplanuj budżet na tydzień, miesiąc i kilka najbliższych lat. Odkładaj na marzenia i zacznij je realizować. Jedno z prostych ćwiczeń na oszczędzanie, które poznałam w klubie, to odkładanie codziennie kilku złotych do słoika. W poniedziałek – 1 zł, we wtorek dwa złote i tak dalej. w każdym tygodniu odłożysz 28 zł, a w miesiącu średnio 112 zł. Wydaje się niewiele, prawda? Po pewnym czasie, gdy słoik zacznie się zapełniać, a Ty w końcu spełnisz jakieś swoje małe marzenie, radość będzie jednak ogromna. Twoje finanse są w w Twoich rękach!

.

Cebularze – przepis na lubelski rarytas

0

Nie wiem, czy znasz lubelskie cebularze, ale jeśli lubisz ciasto drożdżowe, to powinnaś ich spróbować! Te pyszne placki są wizytówką lubelskiej kuchni. Można je kupić także w innych regionach Polski, ale te w większości piekarni, nie smakują tak dobrze, jak te domowe.

Cebularze – przepis z Lublina

Na czym polega fenomen płaskich bułek z cebulą? To receptura przedwojennej kuchni żydowskiej. W 2007 roku ten przysmak został wpisany na listę produktów tradycyjnych, a od sierpnia 2014 chroni go prawo Unii Europejskiej – został produktem regionalnym. Pyszne, chrupiące ciasto i cebula z makiem, to zadziwiająco dobre połączenie. Ja czasami dodaję trochę boczku, bo mam w domu fanów mięsa. Te tradycyjne, prawdziwe, są oczywiście podawane wyłącznie w wersji jarskiej.

Na cebularze przepis jest krótki, a wykonanie potrawy nieskomplikowane. Najdłużej trwa przygotowanie ciasta, jak na drożdżowe przystało.

Przepis na cebularze lubelskie

Ciasto (około 12 porcji)

  • 500 g mąki (podobno najlepsza jest krupczatka)
  • 50 g świeżych drożdży (lub około 20 g suchych)
  • łyżka cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • 1 jajko
  • szklanka ciepłego mleka
  • 50 g masła

Farsz

  • 3 średnie cebule
  • 3 łyżki maku
  • 2 łyżki oleju
  • łyżeczka soli

Jak zrobić cebularze

Zacznij od przygotowania farszu, najlepiej, gdy postoi on kilka godzin lub nawet całą noc w słoiku. Cebulę kroisz w kostkę, przelewasz wrzątkiem i odcedzasz na sitku. Przekładasz do słoika, dodajesz mak, sól i olej. Wszystko dokładnie mieszasz, zakręcasz słoik, a gdy ostygnie – wkładasz do lodówki.

Z ciastem jest oczywiście trochę więcej zabawy, wszystkiemu winne są drożdże. Najpierw zaczyn – kruszysz drożdże do miski, dodajesz cukier, dwie czubate łyżki mąki i pół szklanki ciepłego (ale nie gorącego) mleka. Odstawiasz na bok i czekasz, aż ruszy. Gdy zrobi się pianka, dorzucasz przesianą mąkę i resztę składników do miski, no i… ugniatasz. Warto dobrze wyrobić ciasto, dzięki temu, będzie ono miękkie i puszyste po upieczeniu. Odstawiasz na chwilkę do ciepłego miejsca i przykrywasz szmatką.

Po około 10-15 minutach, dzielisz ciasto na 12 części, robisz malutkie kuleczki, które następnie rozwałkowujesz. Na powstałe placuszki kładziesz farsz i czekasz, aż wyrosną. Najlepiej położyć je od razu na blachę posmarowaną olejem, nie będziesz ich musiała już przekładać. Po wyrośnięciu wkładasz do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczesz do momentu, aż się zarumienią, czyli około 20 minut.

Potem wystarczy już tylko podać na talerze i patrzeć jak znikają w magicznym tempie. Smacznego!

.

Czasami tylko leżę i nie jestem w stanie się podnieść

1

Czasami tylko leżę na kanapie i tępo patrzę się w ekran telewizora. Nie, żeby jakoś bardzo interesowała mnie treść audycji. Po prostu nic innego zrobić nie mogę. Myśli w mojej głowie kłębią się jak szalone, a poczucie obowiązku wierci dziurę, przez którą za chwilę wystrzeli z mojej czaszki. Mimo to, ja leżę na tej cholernej kanapie i nie jestem w stanie się podnieść.

Nie wiem czemu jestem w takim stanie. Nie potrafię także wytłumaczyć, dlaczego się w nim znalazłam. Bo tak? To chyba najlepsza odpowiedź, innej nie mam. To tak, jakbyś pstryknęła palcami. Pstryk! O i już. Jestem w czarnej, głębokiej dziurze. Nie widzę światełka.

Nie jestem jednak smutna, zrozpaczona, nerwowa. Nie czuję nic. Tak po prostu – nic. Jakby świat się zatrzymał, a ja razem z nim. Po pewnym czasie wszystko zaczyna przyspieszać, tylko ja wciąż leżę na kanapie i gapię się tępo w telewizor. Nie potrafię się zmobilizować. Leżę w tłustymi włosami, w rozciągniętym dresie. Obowiązki się piętrzą, czuję je coraz wyraźniej w mojej głowie. Ale wciąż nic to nie znaczy, nadal nie mam nawet siły ruszyć ręką. Wszystko rozumiem, trzeźwo myślę, nie płaczę. Ale wciąż leżę.

Czekam, aż ktoś wyłączy telewizor, poda mi ciepłą herbatę i wyciągnie mnie z tego stanu. Ale tego nie mówię. W ogóle nic nie mówię, tylko mruczę i kiwam głową. Nie chce mi się. To taki stan, gdy wszystko rozumiesz, ale nic Ci się nie chce. Kiedy w sumie sama nie wiesz, o co Ci chodzi i nie umiesz tego wytłumaczyć. Po prostu tak jest i niewiele się może zmienić.

Powoli wszystko zaczyna wracać do normy. Tak po prostu. Znowu “pstryk” i już. Wstaję z tej cholernej kanapy, wyłączam telewizor i jak gdyby nigdy nic idę pod prysznic. Myję włosy, czuję ciepłą wodę na swoim ciele. Uśmiecham się i w ręczniku robię sobie herbatę. Wszystko wraca do normy.

.